[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozłożystym drzewem, które rosło przed domem, na ławeczce siedział chudy i bardzo
wysoki człowiek. Wyciągnął długie nogi w zbyt krótkich spodniach, dając im
odpocząć. Był ubrany w białą koszulę i ciemnozieloną kamizelkę. Przymknął oczy i
mocną ręką gładził swoją siwą hiszpańską bródkę i wąsy. Co chwila przykładał do ust
przypominających kreskę, długi cybuch fajki.
- Dzień dobry! - przywitałem się. - Przyjechałem w sprawie maszyny.
Starszy człowiek powoli obrócił głowę w moją stronę. Aypnął na mnie
podejrzliwie. Podciągnął nogi, przegiął się lekko do przodu i odłożył fajkę na ławkę.
Wsparł się na chudych rękach i wstał. Chwiejnym krokiem podszedł do mnie. Był ode
mnie wyższy przynajmniej o dwie głowy. Wyciągnął rękę i powiedział:
- Witam pana, prawda, a więc przyjechał pan po moją starą maszynę. Długo
leżała na strychu, prawda... Napije się pan kompotu? A potem, prawda, obejrzymy
sobie sprzęt.
W kuchni ocienionej rosnącą za oknami lipą gospodarz postawił przede mną
szklankę wypełnioną czerwonym napojem. Kompot mile ochłodził moją głowę i
przywrócił jasność umysłu. Człowiek z hiszpańską bródką spoglądał na mnie z
drugiej strony stołu z dziwnym uśmieszkiem:
- Pan, prawda, nietutejszy?
- Tak, jestem z Warszawy. W lecie jeżdżę po Polsce i skupuję maszyny w
różnych częściach kraju. Nazywam się Paweł Daniec.
- Jan Surdykowski - gospodarz podał mi rękę. - Da się z tego, prawda, wyżyć?
Bo pańskich samochód, prawda, nietęgo wygląda...
Zaśmiałem się sztucznie.
- Kokosów na tym interesie nie da się zrobić, ale na skromne życie wystarcza...
- Podoba się panu nasza, prawda, okolica?
- Bardzo - podjąłem uradowany, że rozmowa zeszła na tory mnie interesujące.
- Byłem dzisiaj w muzeum i widziałem el Greca, piękny obraz...
Twarz mojego rozmówcy przeciął jakiś skurcz. Oczy zasnuła mgła gniewu.
- El Greco to, prawda, prawdziwy skarb naszej, prawda, ziemi, może
największy... Ale muzeum jest, prawda, w nieodpowiednich rękach.
- Tak? - udałem zdziwienie. - Byłem dzisiaj u pani dyrektor. Pytałem ją
oczywiście o te moje maszyny do pisania. Wygląda mi na kompetentną osóbkę...
Surdykowski prychnął gniewnie.
- Widzę, że i pana, prawda, omotała ta czarownica!
- Nie podoba się panu jak kieruje muzeum? Placówka wygląda na zadbaną...
- Nie o to chodzi, prawda - machnął ręką jakby uważał, że nie ma co
wyjaśniać, bo i tak nie zrozumiem. - Ten el Greco to jest szansa... To mogłoby być,
prawda, jedno z naszych najwspanialszych muzeów. Pracowałem kiedyś, prawda, w
muzeum w Warszawie. Mam wizję, dzięki której Siedlce miałyby placówkę muzealną
z prawdziwego, prawda, zdarzenia...
Tuś mi, bratku - ucieszyłem się w duchu, bo rozpoznałem w Janie
Surdykowskim męża sekretarki burmistrza, który przegrał z dyrektor Jankowską
wyścig do dyrektorskiego fotela.
Czyżby on chciał...? - pomyślałem Nie, to by było zbyt proste .
- Można by było, prawda - kontynuował płomienne przemówienie - kupić
jakieś obrazy, prawda, wprowadzić multimedia, prawda, nawiązać kontakty z
zagranicznymi, prawda, muzeami...
Postanowiłem zaryzykować.
- Słyszałem, że dyrektor Jankowska wymieni się niedługo obrazami el Greca z
Muzeum Prado. Będzie wartościowa wystawa...
Słabo udawał zdziwienie.
- Gadanie. Ona nic nie potrafi, prawda, zrobić.
- Może przejdziemy do interesów... - uciąłem. - Chciałbym zobaczyć
maszynę...
- A tak, prawda, chodzmy - powiedział i zaprowadził mnie na tył domu, do
ogródka. Tam, na stole, obok sadzonek pomidorów i ogórków stała stara maszyna. Na
klapce za wałkiem miała wielki złoty napis: KAPPEL . Szczerzyła się do mnie,
ułożonymi w półkole, czcionkami. Obejrzałem ją ze wszystkich stron, żeby nie
wzbudzić w gospodarzu podejrzeń, zanim dokładnie sprawdziłem czcionki.
Dorobione polskie znaki byłe inne niż niemieckie.
- Nie ma pan kawałka papieru? - zapytałem.
Gospodarz zniknął w domu i po chwili wrócił z plikiem czystych kartek.
Wł o
jajko . Nie było wątpliwości. Oba r były w górze, o miały nacięcia na dole, a u
obu jot brakowało kropeczek. Nie było wątpliwości. Anonim został napisany na tej
maszynie.
- I co, prawda, nada się? To jest to, prawda, czego pan szuka?
- Od dawna myślałem o takim egzemplarzu. Czy mógłbym panu zadać jeszcze
jedno pytanie?
- Oczywiście, prawda, oczywiście - jegomość z hiszpańską bródką już się
chyba cieszył, że pozbędzie się dowodu rzeczowego i w dodatku jeszcze na tym
zarobi.
Sięgnąłem do kieszeni marynarki i wyjąłem z niej anonim. Rozłożyłem kartkę
i pokazałem mojemu rozmówcy.
- Wie pan, co to jest? - zapytałem chłodno.
Jan Surdykowski zaniemówił na chwilę. Przez jego twarz przebiegł wyraz
wściekłości, przemieszanej ze zdziwieniem.
- Skąd pan, prawda, jak pan, prawda, nic, prawda, nie wiem! - wykrzyknął.
- To bardzo dziwne... - zaatakowałem. - Bo tak się składa, że ten anonim
napisano na tej - wskazałem na urządzenie - maszynie. A może woli pan, żeby
stwierdziła to policja?
- Pan mnie, prawda, szantażuje? - oburzył się.
- Nie - mówiłem spokojnie, ale stanowczo. - Staram się tylko panu
wytłumaczyć, że jeśli powie pan wreszcie prawdę - ostatnie słowo zaakcentowałem -
to może obejdzie się bez interwencji władz.
Zrozumiał, że przegrał. Kiedy siadał na leżaku, wyglądał jak składający się
scyzoryk. Nerwowo gładził bródkę i wąsy, patrząc na mnie z obawą.
- Przyznaję się - powiedział w końcu. - To ja, prawda, napisałem ten anonim...
Milczałem.
- Ale, prawda, nie chciałem ukraść tego cholernego el Greca... - spojrzałem na
niego uważnie, ale tym razem w jego oczach i twarzy nie było fałszu. - Chciałem
dopiec tej, prawda, jędzy...
- No i udało się panu! - wykrzyknąłem oburzony. - Dyrektor Jankowska nie
mogła spać przez kilka dni!
Z trudem pohamował uśmiech mściwej satysfakcji. Przez głowę musiała mu
jednak przebiec myśl o czymś innym, bo jego twarz ściągnęło zmartwienie.
Zastanawiał się przez chwilę, a potem spytał:
- I co pan, prawda, zamierza dalej zrobić z tą sprawą?
- Na razie nie ujawnię, że to pan napisał ten anonim - odpowiedziałem.
Odetchnął z ulgą Na twarz wróciło mu trochę koloru.
- Ale gdyby coś stało się z obrazem...
- Rozumiem, prawda, nie będzie pan miał wyjścia... Ale chyba nie sądzi pan,
prawda, żebym...
- Nie. Wygląda mi pan na rozsądnego człowieka i wiem, że nie będzie pan
próbował ukraść obrazu. Niestety, jeśli el Greco zniknie z muzeum, będzie pan musiał
wypić piwo, którego sam naważył.
Jan Surdykowski odprowadził mnie do bramki.
- Mam do pana, prawda, prośbę...
- Słucham.
- Cokolwiek by się nie stało, prawda, proszę nie mówić nic mojej żonie...
- Dobrze - zgodziłem się niechętnie, podałem mu rękę i, ponieważ było już
pózno, ruszyłem z powrotem nad zalew.
Po drodze odwiedziłem panią dyrektor, której, bez podawania nazwisk,
opowiedziałem o moim odkryciu. Ucieszyła się, że sprawa znalazła szczęśliwy koniec
i, wyraznie rozluzniona, przypomniała mi, że jutro o dziesiątej przybywa delegacja z
Hiszpanii. Poprosiła mnie, bym był obecny przy wymianie obrazów, na co chętnie
przystałem. Wyszedłem od pani dyrektor w doskonałym nastroju. Ledwie jednak
wsiadłem do wehikułu i ruszyłem, opadły mnie wątpliwości. Zrozumiałem, że
przegapiłem ważny wątek sprawy. Nie zapytałem męża sekretarki, skąd wiedział o
wymianie obrazów z Muzeum Prado.
Już miałem zawrócić, ale na poboczu przede mną zobaczyłem kierownika
Malinowskiego machającego na mnie dłonią z wyciągniętym w górę kciukiem.
Postanowiłem, że człowieka z hiszpańską bródką dopytam o ten szczegół
jutro. Nie spodziewałem się wtedy, że popełniam błąd, który będzie mnie sporo
kosztował.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]