[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- No pewnie, nie krępuj się - odparłem.
- To ten pan nadkomisarz jest szefem od złodziei?
- Owszem, ale nie szefem od złodziei, tylko ściga tych złodziei, rozumiesz?
Leszek trochę się zaczerwienił na moją uwagę, ale rezolutnie odparł:
- Wiem, psze pana, wiem! Ale tak mi się powiedziało...
Parsknęliśmy śmiechem, co przydało nam się dla rozluznienia napięcia i stresu.
Wnet też pożegnaliśmy się z nadkomisarzem Wróblem, a potem z panem Antonim,
i ruszyliśmy na obchód Starego Rynku. Szczególną uwagę zwróciliśmy na ratusz -
zabytek klasy 0" i najładniejszy pomnik świeckiej architektury renesansu włoskiego po
północnej stronie Alp. Obecnie jest on siedzibą między innymi Muzeum Historii
Poznania.
Jako że zbliżało się południe, przystanęliśmy i wlepiliśmy oczy w wieżę ratuszową, gdzie
wnet pokazały się dwa koziołki poznańskie. To mechanizm pochodzący z 1954 roku,
chluba poznaniaków i atrakcja dla turystów.
Nic więc dziwnego, że oglądaliśmy koziołki z wielkim zaciekawieniem, a potem
poszliśmy na obchód kwadratowego placu o wymiarach 140 x 140 metrów. Wokół niego
usytuowano kamieniczki dwu - i trzypiętrowe o wąskich jedno - i dwuokiennych fasadach
z wczesnorenesansowymi podcieniami, wspartymi na kolumnach piaskowcowych z
pierwszej połowy XVI stulecia, których było po szesnaście po każdej stronie Starego Rynku.
Następnie ruszyliśmy znowu na plac Wolności, gdzie mieści się póznoklasycystyczny
gmach Biblioteki Raczyńskich, zbudowany według pomysłu i kosztem zasłużonego
mecenasa kultury polskiej Edwarda Raczyńskiego w latach 1822-1829, przypominający
elewacją frontową paryski Luwr. Ten gmach wraz z biblioteką Raczyński ofiarował
miastu.
Wreszcie, zgłodniali stanęliśmy po hamburgerowe smakołyki, których nigdy nie lubiłem,
ale dla moich młodych towarzyszy stanowiły one przysmaki, i przypominając im Drzwi
76
Gnieznieńskie, wspomniałem, że właśnie w trzynastym kwartale widnieje postać
świętego Wojciecha, który odprawia mszę świętą w asyście swych współtowarzyszy:
Włocha Benedykta oraz Radzima-Gaudentego - swego brata, a gdzieś w pobliżu czyhała
na nich zbrojna drużyna Prusów, którzy ich śledzili od chwili, kiedy samotni i bez eskorty
znalezli siÄ™ na ich ziemiach.
- I, jak donoszą kroniki - mówiłem młodym słuchaczom - było to 23 kwietnia, w dzień
świętego Jerzego, 997 roku, gdzieś w okolicach dzisiejszego Zwiętego Gaju, wsi niedaleko
Elbląga, czyli u ujścia rzeki Dzierzgoń do Zalewu Wiślanego, kiedy to w Gdańsku wsiedli na
okręt z załogą trzydziestu zbrojnych i dopłynęli właśnie do tego miejsca.
Chłopcy jedli z zapałem swoje hamburgery, tylko Leszek zapytał :
- I nikt nie ochraniał Wojciecha, kiedy przybyli do obcego przecież kraju?
- Niestety. Takie było założenie Wojciecha Adalberta, że jego misja nie będzie
poprzedzona najazdem wojska, ale będzie pokojowa.
- Pokojowa misja nawracania pogan - powiedział Rysiek.
- Właśnie: pokojowa misja, aczkolwiek biskup Wojciech zawsze był gotowy na śmierć,
na męczeńską śmierć! Pamiętajmy również, że w %7ływocie II" tak pisał jego autor,
święty Brunon z Kwerfurtu: Potem [po mszy] rozłożywszy się posilają się nieco, aby
umęczone członki odzyskały rześkość przez wzmacniający pokarm, a pokrzepione nogi
mogły odbywać bez trudu i szybciej długą drogę..." Bo trzeba pamiętać, że nasi podróżnicy
na pewno nieśli ze sobą pokazny bagaż i prowiant.
- No, no, ale byli odważni, żeby wejść na ziemie, które nie tylko były im obce, ale również
zamieszkiwały je zapewne wrogie im ludy - znowu poważnie powiedział Leszek.
- Masz całkowitą rację. Były to ziemie nie tylko pogan, ale również i przeciwników wiary
chrześcijańskiej, reprezentowanych przez tutejszych kapłanów, którzy oddawali cześć
różnym bogom. Przyjezdni po prostu mogli im odebrać zwolenników! A jak donoszą
kroniki, przybysze znajdowali się zapewne w miejscu świętym dla Prusów, czyli mogli
zbezcześcić święty gaj, gdzie jakiś kapłan odprawiał własne obrzędy...
- Coś w rodzaju konfliktu interesów? - przytomnie określił sytuację Leszek, a Czesio
tylko przytaknÄ…Å‚.
- Można tak tę sytuację określić. Oczywiście konflikt interesów dla miejscowego
kapłana, sami przybysze bowiem na pewno nie zdawali sobie z tego sprawy, że zbezcześcili
święte miejsce Prusów. Nic więc dziwnego, że %7ływot II" tak to opisuje: Zaspokoiwszy
głód wstają odświeżeni, ruszają w dalszą podróż; lecz gdy zmęczenie się wzmogło,
niedaleko od tego miejsca, gdzie się posilali, składają głowy do spoczynku, a zmęczone
ciała pogrążają się we śnie. Wszyscy zdrzemnęli się i zasnęli".
- Ale my nie zaśniemy, tylko ruszamy na podbój Poznania - przytomnie przypomniał
naszą sytuację Leszek, więc wstaliśmy od stołu i ruszyliśmy w kierunku placu Wolności.
77
ROZDZIAA CZTERNASTY
DZIWNA KARTECZKA * NIESPODZIANKA * PANI ZIELONOOKA * KTO JEST
FAASZYWYM PANEM SAMOCHODZIKIEM? * CZY PRZYGODA NAS SZUKA? *
TELEFON OD PAWAA * ZLEDZENIE BATURY * GAD%7Å‚ETY SAU%7Å‚B
WYWIADOWCZYCH * DRZWI GNIEyNIECSKIE - ZABÓJSTWO ZWITEGO
WOJCIECHA
Koło Hotelu Rzymskiego nadal tkwił mój wehikuł, który wzbudzał zainteresowanie
przechodniów. Kiedy podszedłem bliżej, za wycieraczką zauważyłem karteczkę, ale nie był
to mandat za złe parkowanie, ale śliczny liścik od panny Gabrieli:
Panie Tomaszu!
Witam w Poznaniu.. Czyżby duch detektywistyczny oklapł na zawsze, skoro Pan udaje
dobrego wujka, oprowadzającego dzieciarnią po mieście? Warto zajrzeć pod 8, gdzie
na Pana czeka niespodzianka. Pozdrawiam Gabriela
- Kpi czy o drogę pyta?! - mruknąłem wściekły do siebie, ale karteczkę schowałem do
kieszeni, a zaciekawionym chłopcom tłumaczyłem:
- No, koledzy, ktoÅ› tu z nas siÄ™ naigrawa!
Na pytanie, któż to naigrawa się z nas, wyjaśniłem:
- Moja stara znajoma z Inowrocławia pyta, dlaczego was oprowadzam po mieście, a
nie szukam skarbów, ot co! A zatem ruszamy po przygodę!
Po minach chłopców zauważyłem, że i im łażenie po mieście też się znudziło, zatem we
czwórkę ruszyliśmy w stronę kamienicy nr 8, gdzie na trzecim piętrze pod numerem również
8 dostrzegłem maleńką wizytówkę Agaty N. - nadawcy fragmentu Rękopisu z Poznania".
Za mną, sznurkiem, ustawili się trzej budrysi, więc wziąłem głęboki wdech i nacisnąłem
guziczek dzwonka.
Długo nikt nie otwierał, aż wreszcie zgrzytnął klucz w zamku ozdobnych acz
sfatygowanych drzwi i ukazała się zapowiadana niespodzianka: urocza, piękna nieznajoma o
płomiennych włosach, która widząc całą naszą gromadkę, zapytała dość lodowato:
- A wy do kogo? Czyżby zbiórka niepotrzebnych podręczników? Wszystko już
przekazałam...
- My, proszę pani, do Agaty N., która przesłała część Rękopisu z Poznania" do
drukarni POZKAL w Inowrocławiu. Czy zna pani tę osobę? - odpowiedziałem niespeszony.
- Tak. Jestem Agata N. A pan kim jest? - odpowiadała obcesowo.
- Tomasz N.N., zwany Panem Samochodzikiem przedstawiłem się pokazując
legitymację służbową. - A to moi pomocnicy.
- Jak to? - zdziwiła się piękna Agata N. - Przecież był już u mnie Pan Samochodzik.
Dzisiaj rano.
- Niemożliwe! - odparłem z przekonaniem. - Dzisiaj rano?
- Właśnie. Dzisiaj rano. I dobrze, że jeszcze mnie zastał, przenoszę się bowiem z resztą
rzeczy do Puszczykowa.
Gdy patrzyłem na nią zdezorientowany, ona dodała:
- Właśnie był! Pan Samochodzik z panną Gabrielą, jak się przedstawili.
- Niemożliwe!
Pani Agata błysnęła zielonymi oczyma spod gęstwy płomiennych pukli i również ze
zgrozą dokończyła:
- A ja im uwierzyłam i oddałam resztę rękopisu! A niech ich gęś kopnie, tak mnie
nabrać!
78
[ Pobierz całość w formacie PDF ]