[ Pobierz całość w formacie PDF ]

podpisywaniu umowy.
- Nareszcie w domu. - Odwiesiła klucze, zastanawiając się,
co mógł oznaczać jego ton.
- Uhm... - Rozglądał się wkoło, potem wzruszył ramionami.
- Niezłe położenie. Okolica wygląda na sympatyczną.
- Mnie siÄ™ podoba. - Dopiero gdy wypuÅ›ciÅ‚a z pÅ‚uc powiet­
rze, zdała sobie sprawę, jak długo wstrzymywała oddech.
- A wiesz, że jakiś facet wdzięczył się do mnie w korytarzu?
- Skrzywił się ze wstrętem.
- Naprawdę? - Nie był to oczywiście dobry moment na
wyjaÅ›nianie mu, jakiego rodzaju dzielnicÄ… jest Zachodni Hol­
lywood. - Dziwne.
Stanęło na tym, że zostali w domu i zamówili pizzę. Sara nie
mogła się doczekać gorącej kąpieli, ale jemu zebrało się na
gadanie. Rozmawiali długo o sytuacji w jego firmie, potem ona
ponarzekała na swoją piekielną szefową i harówkę w agencji.
- Jutro też muszę iść do pracy - powiedziała smętnie, ale
jakoś nie wzbudziła w nim współczucia.
- Kotku, mówiłem ci... Każdy musi zapłacić frycowe. Nie
spodziewaÅ‚aÅ› siÄ™ chyba, że prosto po szkole dostaniesz wyma­
rzoną pracę i będziesz zarabiała krocie?
Nie znosiła, kiedy traktował ją z protekcjonalną wyższością.
- Nie, tego się nie spodziewałam. Ale też nie spodziewałam
się, że będę musiała dzień w dzień, przez cały miesiąc, chodzić
do pracy, w której od rana zbiera mi się na wymioty.
- Normalne. Gdyby to była zabawa, nie płaciliby ci za nią.
- Ale nie sądzisz, że to smutne?
- Taka jest rzeczywistość. - Pokręcił głową, uśmiechając się
pobłażliwie. - Kotku, tobie się po prostu marzy życie jak z bajki.
- Zdaje siÄ™, że jestem we wÅ‚aÅ›ciwym mieÅ›cie - odpowiedzia­
ła i poszła do łazienki.
Wszedł za nią z ciężkim westchnieniem.
- Nie bądz taka - powiedział łagodnie perswadującym
głosem, w którym - o czym dobrze wiedziała - w każdej chwili
mogła zabrzmieć surowsza nuta. - Przeleciałem szmat drogi,
żeby się z tobą zobaczyć. Naprawdę chcesz zmarnować te kilka
godzin na głupie słowne przepychanki?
- Nie, przepraszam - powiedziała skruszonym głosem.
- Więc dajmy temu spokój.
Pogładził ją po karku, przesunął dłonie na dekolt i zabrał się
do rozpinania bluzki. Kilka minut pózniej leżała, rozebrana, na
plecach. On był gotów szybciej, niżby jej to odpowiadało, choć
w gruncie rzeczy była tak zmęczona, że w ogóle nie miała do
tego nastroju. Udawała najlepiej, jak mogła, podczas gdy jedyną
rzeczą, która ożywiała jej wyobraznię, była głęboka wanna
z gorącą wodą. I z lawendowym olejkiem. Mmm, uśmiechnęła
się nad jego ramieniem. Kąpiel w pianie. Boże, co za rozkosz...
A jednak dobrze, że jest, pomyślała, kiedy zadrżał i jęknął,
przywierając do niej z całej siły. Tak długo się nie widzieli. Poza
tym to tylko dwadzieścia minut, niewiele jak na bardzo długi
skądinąd dzień.
Następnego dnia rano Sara przewróciła się na drugi bok
i nagle jęknęła z przerażenia. Niech to szlag, dziesiąta godzina,
dziesiąta! Modliła się, żeby Becky nie przyszła dziś do biura.
Mało prawdopodobne... Becky miała zwykle jakieś plany na
weekend, a pracę zostawiała swojej  zdolnej drużynie". Sara
wpadła do łazienki, wycisnęła trochę pasty na szczoteczkę do
zębów i odkręciła prysznic. Wskoczyła do wanny i zmoczyła
włosy, myjąc jednocześnie zęby. Wycierała się już, kiedy zdała
sobie sprawę, że czegoś jej brakuje. Nie było rzeczą niezwykłą,
że obudziła się sama, ale dzisiaj powinno być inaczej... Kiedy
zasypiała, około pierwszej w nocy, Benjamin chrapał jej prosto
w ucho.
Wyszła z łazienki owinięta w ręcznik.
- Misiu?...
Stanęła jak wryta. Martika siedziała na stole kuchennym,
jedząc łyżeczką twarożek prosto z opakowania.
- Kotku? - odezwała się, parodiując głos Sary.
- Przepraszam, myÅ›laÅ‚am, że... WidziaÅ‚aÅ› tu mojego narze­
czonego? Wysoki blondyn...
- KawaÅ‚ skurwiela? - Martika z beznamiÄ™tnÄ… minÄ… po­
chłonęła jeszcze trochę twarożku i dodała do reszty odrobinę
miodu. - Wychodził, kiedy wróciłam do domu. Próbowałam się
przedstawić, ale gapił się na mnie jak na złodziejkę, dopóki nie
załapał, że tu mieszkam. Burknął coś pod nosem i wyszedł
w pośpiechu.
Sarze zamarło serce.
- Książę z bajki, nie ma co.
- Widziałaś go z pięć minut - powiedziała Sara ostrym
tonem. - Nie znasz go. Nie znasz nawet mnie, chociaż tu
mieszkam.
- No, wreszcie! - Martika uśmiechnęła się, słodko-wrednym
szerokim uśmiechem. - Zaczęłam się zastanawiać, czy ty
w ogóle żyjesz. Wiesz, że po raz pierwszy powiedziałaś coś tak
głośno i wyraznie? Więc co takiego wspaniałego jest w panu
Ważniaku, czego mogłam nie zauważyć?
Nie raczyła odpowiedzieć. Jest dziesiąta, była spózniona do
pracy, a jej chÅ‚opak zostawiÅ‚ jÄ… bez sÅ‚owa pożegnania. Wyob­
raziÅ‚a sobie Benjamina, potykajÄ…cego siÄ™ w ciemnoÅ›ci, ubierajÄ…­
cego się cicho, żeby jej nie obudzić, całującego ją delikatnie...
Nie, Martika go nie znała - a ona tak. Po pięciu latach
narzeczeństwa powinna go znać, do diabła. Wciągnęła na siebie
dżinsy i T-shirt, cisnęła na podłogę ręcznik. Niech to szlag.
Sara wciąż myÅ›laÅ‚a o niedzielnej zamianie w pracy, pierw­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl