[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drugi, tylko po prostu właził tam i kontynuował robotę. Pan kustosz osiągnął podobne rezultaty
jak my, też zwrócił uwagę na ów dziwny mur, też spodziewał się tam skarbu, ale pan kustosz
lepiej od nas znał zamek. Wiedział, do czego służył szyb powyżej parteru. Przeraził się, że lada
chwila znajdziemy mienie barona i zmącił nas. Czekaj, jak by ci to wytłumaczyć... Trzeba było
kuć nad głową, w górę i skosem, żeby się przebić do tej dziwnej, zamurowanej części, parę
metrów kamienia, w którym łatwo było zgubić kierunek. Ten łajdak to wykorzystał, wlazł tam w
nocy i zmienił kierunek naszego kucia w ten sposób, żebyśmy ominęli ową część pod parterem i
przebili się od razu wyżej. Wystarczyły mu trzy takie wizyty. %7ładen z nas się nie zorientował,
każdy myślał, że kontynuuje robotę drugiego. Rezultat był straszliwy...
Patrzyłam na niego z narastającą zgrozą.
- Przestań się śmiać, na litość boską, co jest śmiesznego w straszliwym rezultacie...?!!!
- Nie mogę! Teraz już na wspomnienie tego nie mogę się nie śmiać. Ale, przysięgam ci,
że wtedy się nie śmiałem! Przekuliśmy się w końcu przez dół tego szybu, nie tam, gdzie
mieliśmy zamiar, tylko trochę obok, i istny cud, że przypadkiem zdążyłem! Padło na mojego
przyjaciela, to on, nie wiedząc, co go czeka, przekuł się na wylot i nastąpiła rzecz potworna.
Mianowicie okazało się, że ów szyb to był, za przeproszeniem, staroświecki wychodek...,
- Co takiego'?! - spytałam, nie wierząc własnym uszom.
- Staroświecki wychodek, kiedyś tam, przed laty, zamurowany. Bardzo szczelnie
zamurowany, bo to był bazalt, cały zamek z bazaltu. Na tego nieszczęsnego chłopaka poleciało
wszystko, co się tam gromadziło przez stulecia, pod potężnym ciśnieniem. Przypadkiem
przyszedłem tam wcześniej, niż powinienem, i uratowałem mu życie. Byłby się utopił,
wyciągałem go nieprzytomnego, tego wszystkiego tam, w górze, było więcej niż miejsca na dole.
Sama rozumiesz, że śmiać się zaczęliśmy dopiero znacznie pózniej... On cały dzień przesiedział
w potoczku, a ja latałem i szukałem dla niego ubrania. Dla siebie zresztą też. Ode mnie ludzie
przestali się odsuwać już po trzech dniach, od niego dopiero po dwóch tygodniach. Włosy musiał
ostrzyc na zero, nie do wiary, jak przesiąkł! Ubrania trzeba było wyrzucić z butami włącznie, ale
nie mógł wyrzucić dokumentów, które miał w kieszeni. Same te dokumenty wystarczały do
uperfumownia całej okolicy...
Potworny obraz oszołomił mnie tak, że zapomniałam, o co mi chodziło i czego się
chciałam dowiadywać? Trwała niechęć do osobnika, który wywołał katastrofę, wydała mi się ze
wszech miar zrozumiała.
- Nie dziwię się, że go szukałeś dwadzieścia siedem lat...
- To nie dlatego. Potem okazało się, że to był bandyta...
- Czekaj! A co on chciał przez to właściwie osiągnąć? Ten skarb tam był? Znalazł go?
- Przeciwnie, był zupełnie gdzie indziej. Jemu chodziło o to, żeby się nas pozbyć. Miał
nadzieję, że jeden zginie w tym staroświeckim łajnie, a drugi zrezygnuje z poszukiwań, jeśli zaś
nie, wykończy i drugiego. Skarbu w zamku nie było i dalej rzecz poszła dwoma torami...
- Ile razy prosiłam, żebyś nie przerywał wtedy, kiedy ja słucham z zapartym tchem!
- Zastanawiam się nad kolejnością, żeby nie pogmatwać. Najpierw wyjaśniło się, kim był
naprawdę pseudo-kustosz. Zwyczajnym bandytą, mordercą, który bogacił się za wszelką cenę.
Pracował dla Niemców, potem robił nieprawdopodobne kanty, kradł i rzucał podejrzenia na
niewinnych ludzi. Przez niego jeden facet się powiesił... Nas, dzięki jego staraniom, posądzono o
sprzeniewierzenie skarbu barona, mieliśmy mnóstwo kłopotów, aż wreszcie prawda o nim wyszła
na jaw i wtedy musiał uciekać. Zanim to jednak nastąpiło, znalazł ów skarb. Okazało się, że
baron ukrył go wcale nie w zamku, tylko w domku ogrodnika, głuchego staruszka, którego ten
łajdak zabił. Zabrał wszystko, co znalazł, schował gdzie indziej i wiadomo było tylko, że nie
zdążył ani wywiezć, ani zużytkować. Przepadł bez wieści i straciłem go z oczu...
- Dlaczego ty go szukałeś, a nic nasze władze?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]