[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ale drapane jest nie byle jak, tylko we wzór. Ty, popatrz, czy to nie wygląda
jak te ich robaczki?
Możliwe. To jest pismo. Możliwe, że ktoś coś napisał na spodzie.
Przez chwilę oddawali sobie nawzajem lampę z narastającym napięciem.
Ja bym to przerysował, na wszelki wypadek zaproponował Pawełek.
Janeczka kiwnęła głową.
Na dwa sposoby. Na jednym kawałku papieru przerysujesz zwyczajnie, a drugi
przyłożymy i spróbujemy odbić. Coś cienkiego, serwetkę śniadaniową!
Oba sposoby uzupełniły się wzajemnie i dały doskonały rezultat. Pawełek
pieczołowicie wykańczał rysunek aż do chwili, kiedy Janeczce do reszty zdrętwiały
ręce.
Długo jeszcze? spytała cierpko. Cały dzień dzisiaj muszę coś trzymać,
albo pień, albo lampę&
Ja i tak się gorzej narobiłem wytknął Pawełek. Ale już kończę, możesz ją
postawić.
Może ją zapalić?
A dobrze, spróbujmy!
Z czterech otworów zbiorniczka sterczały strzępki poszarpanych knotów.
Wydawały się jakby odrobinę tłuste. Zapaliły się prawie od razu, nie wymagając
więcej niż pięciu zapałek.
Z wielkim zainteresowaniem rodzeństwo wpatrywało się w cztery płomyczki.
Chaber pociągnął nosem i kichnął, bo stare knoty zaczęły wydzielać z siebie
straszliwy odór zjełczałego tłuszczu. Janeczka zgasiła światło. Cztery płomyki
oświetlały pokój tajemniczo i niezbyt jasno, ale już po chwili wzrok się
przyzwyczajał i można było przy nich nawet czytać. Przyglądali im się aż do chwili,
kiedy wszystkie cztery po kolei skurczyły się i zgasły.
Tam już pewnie nie ma żadnej oliwy powiedziała Janeczka, zapalając
światło. Jakby nalać, paliłyby się dłużej. Nalejemy jutro, chcesz?
Pewnie, że chcę. Trzeba ją poświecić i popatrzeć, bo mnie się wydaje, że na
tym talerzu coś widać.
Nie widzę, żeby było coś widać.
Ale nie na środku, tylko na brzegach! Na tym wzorze. Jak to świeci, to on
wydaje się jakiś inny.
Możliwe. Jutro sprawdzimy. Teraz nie wiem, co zrobić, bo śmierdzi okropnie.
Pawełek pociągnął nosem i przyznał siostrze rację. Odór zjełczałego tłuszczu
zintensywniał i stał się wprost nieznośny. Niemożliwe było spać w takiej atmosferze,
z wielką niechęcią zatem zdecydowali się rozstać ze swoją zdobyczą na całą noc.
Trudno, postoi w salonie, bo to rzeczywiście jest nie do wytrzymania
zadecydował Pawełek. Jutro się ją potrzyma w otwartym oknie i wywietrzeje.
Jeszcze nie wiem, co nam to dało i co z tego wszystkiego wynika, bo nie dam głowy,
czy tu jedno z drugim nie ma jakiegoś związku&
Masz na myśli lampę, te twoje magiczne krzyki i trzęsienie ziemi?
I może nawet tych ludzi w szopie na suku.
Co do trzęsienia ziemi, to nie wiem, ale reszta możliwe, że się zgadza. No,
zresztą, nie wiem& Jutro mamy jechać do zapory, a po lewej stronie drogi na zaporę
też ma coś być. Obejrzymy wszystko i może coś nam wreszcie przyjdzie do głowy&
* * *
Upał był łatwiejszy do zniesienia dzięki wodzie. Pan Roman pokazał swojej żonie
i dzieciom wodospad, do którego pojechali w towarzystwie jeszcze dwóch
samochodów, ponieważ drogę znał dokładnie tylko pan Krzak, mieszkający na innym
osiedlu obok pana Zwijka i pana Rogalińskiego. Pani Zwijkowa, która przyjechała
przed miesiącem, nie widziała jeszcze wodospadu i również chciała go obejrzeć, pan
Krzak zatem poprowadził.
Walący się z hukiem z wysokich skał srebrzysty strumień tworzył u podnóża
niewielkie, głębokie jezioro, do którego można było skakać wprost z ogromnego
kamienia. Woda w nim była trochę mętna, ale w zasadzie czysta i Janeczka z
Pawełkiem natychmiast wykorzystali okazję. Pływać umieli jak ryby. Wylezli więc z
jeziorka odświeżeni i szczęśliwi.
Upał dopadł ich na nowo w drodze do zapory, ale tam z kolei z olbrzymiego
zbiornika wodnego wypływał potok, który miał przejrzystość kryształu. Widoczne w
nim były żywe ryby, znów zatem wlezli do wody. Pani Krystyna ochlapała się od stóp
do głów i wsiadła do samochodu w mokrej sukience. Pan Roman zmoczył koszulę i
ubrał się w nią, wyżąwszy zaledwie trochę.
Teraz możemy oglądać to osiedle, które tak wam się podobało powiedział z
zadowoleniem. Nowe życie we mnie wstąpiło, mam nadzieję, że nie wyschnę zbyt
prędko.
To jest pierwsze prześliczne osiedle, jakie tu spotkałam stwierdziła pani
Krystyna. Wygląda jak prawdziwa arabska bajka i chcę je zobaczyć z bliska.
Rozczarujesz się pewnie, ale proszę bardzo.
Janeczka i Pawełek z wielkim oporem zgodzili się na oglądanie osiedla dopiero w
drodze powrotnej. Było ono absolutnie jedyną rzeczą napotkaną po lewej stronie
szosy na zaporę i zwiedzenie go stanowiło bezwzględną konieczność. Oprócz niego
rozciągały się dookoła wyłącznie pola uprawne i nieużytki na łagodnych pagórkach i
w dolinach, gęsto upstrzonych kępami różowo kwitnących oleandrów.
Prześliczne osiedle wypatrzyli już z daleka i przypatrywali się pilnie coraz lepiej
widocznym bezokiennym, kremowym murom, wystającym spoza nich kopułkom i
wieżyczce minaretu, jakimś mrocznym, wąskim wejściom i arabeskowym
dekoracjom. Pan Roman zjechał z szosy i zaparkował samochód na placyku wewnątrz
osiedla.
Tu gdzieś podobno była dawna stolica powiedział niepewnie. Nie
pamiętam dokładnie, całej Algierii czy jakiegoś państewka, które istniało przez
pewien czas, sto kilkadziesiąt lat czy coś takiego. Prowadzono tu prace
archeologiczne.
I gdzie są rezultaty tych prac?
Obawiam się, że nigdzie. Podobno miejscowa ludność cały kamień i inny
budulec z wykopalisk zużyła na swoje domy. Zladu nie zostało, ale za to domy
zawierają w sobie materiały zabytkowe.
Janeczka i Pawełek wymienili spojrzenia. Obrabowana dawno stolica, to było coś!
&
Mimo gorąca uparli się obejść całe to maleńkie miasteczko we wszystkie strony.
Pani Krystyna sprzyjała ich chęciom. Wcale nie poczuła się rozczarowana, chociaż z
bliska osiedle rzeczywiście okazało się brudniejsze niż z daleka. Jednakże białe
budynki, koronkowa dekoracja meczetu, kolorowe mozaiki dokoła jakichś bram i
wejść, zieleń wylewająca się spoza ogrodzeń, jakieś schodki, murki i ażurowe arkady
oczarowały ją swoją egzotyką. Meczet był wprost zachwycający. Pan Roman i
Pawełek obejrzeli go z bliska, wszedłszy na dziedziniec, co pani Krystynie i Janeczce
było wzbronione. Wszędzie łaziły za nimi arabskie dzieci, gapiąc się na nich
wielkimi, lśniącymi, czarnymi oczami.
Te dzieci tak patrzą, że coś bym im dała powiedziała pani Krystyna.
Czekolady albo owoców&
Niech cię ręka boska broni! zaprotestował pan Roman niemal z
przerażeniem. Gdybyś dała coś trojgu dzieciom, w minutę pózniej byłaby już
dookoła ciebie setka. Gdybyś nie dała wszystkim stu, zaczęłyby rzucać kamieniami.
Takich rzeczy tu nie wolno robić!
Na zdziwienie i niedowierzanie pani Krystyny opowiedział straszną historię
dwojga rodaków, którzy mieszkali nie w domku, tylko w blokach mieszkalnych, na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]