[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wowych rzeczy. Jak długo jedzie się do Muroondy?
- Półtorej godziny. Ale teraz mamy urwanie głowy i...
- Pojadę sama. Płacę za samochód, więc powinnam z nie-
go korzystać.
- Nie popieram tego pomysłu. - Patrzył na nią, jak gdyby
nie zamierzał ustąpić. - A jeśli zabłądzisz?
- Wtedy zrobię tak, jak mi radziłeś pierwszego dnia, pa-
miętasz? Będę siedziała w samochodzie i czekała na pomoc.
Jeśli do wieczora nie wrócę, możecie zacząć mnie szukać.
Ale chyba nie tak trudno tam dojechać.
- Jesteś pewna, że zapamiętasz drogę?
- Pokażesz mi na mapie i trzy razy przepytasz, dobrze?
Zgodził się, ponieważ nie widział innego wyjścia.
r
S
R
r
ROZDZIAA SIÓDMY
Rano, gdy szykowała się do wyjazdu, powiedział:
- Jednak nie powinienem puszczać cię samej.
- Przesadzasz. Nauczyłam się trasy na pamięć. I zabie-
ram to. - Wyciągnęła mapę, którą wieczorem dla niej nary-
sował. - Gdzie się podział twój spokój? Założę się, że wrócę
wcześniej niż ty. - Była przejęta, jakby wybierała się na
wielką ekspedycję, a nie po sól, cukier i mąkę.
Miała jechać do Muroondy prosto, nigdzie nie skręcając.
Przed pierwszym skrzyżowaniem stały drogowskazy do
dwóch miejscowości: jednej odległej o dwieście, drugiej
o czterysta kilometrów. Dopiero teraz w pełni zdała sobie
sprawę, że Bindaburra jest bardzo oddalona od innych osad.
Muroondę w zasadzie tworzyła jedna szeroka ulica, za-
czynająca się i kończąca na pustkowiu. Darcy jechała powoli
i rozglądała się. Minęła pub, za chwilę warsztat samochodo-
wy i wreszcie zauważyła sklep, o który jej chodziło. Był
mały i ciemny, typu mydło i powidło". Kompoty stały obok
przyborów do golema, rodzynki leżały koło mięsa, herbatniki
koło kremów. Widokówki sąsiadowały z owocami i warzy-
wami, a w głębi, oparte o lodówkę i zamrażarkę, stały miotły
i plastikowe krzesła.
Rozmowny sprzedawca poinformował ją z dumą, że właś-
S
R
nie otrzymał świeży towar, więc lepiej nie mogła wybrać się
po zakupy. Niezbyt dyskretnie wypytał ją, kim jest i co robi
w Bindaburze. Oprócz niej był jeszcze tylko jeden klient:
chudy, ale przystojny mężczyzna w eleganckim garniturze.
Przysłuchiwał się rozmowie bez zażenowania, po czym pod-
szedł i z czarującym uśmiechem powiedział:
- Pani pozwoli, że się przedstawię: Jed Murray. A więc
to pani jest słynną bratanicą pana Billa Meadowsa?
- Tak.
Przystojny nieznajomy miał idealnie wyczyszczone buty,
śnieżnobiałą koszulę i czyste paznokcie. Z tego wynikało, że
nie pracował fizycznie. Ciekawe, czym się zajmował.
Jed Murray wiedział, jak postępować z kobietami. Nim
Darcy się zorientowała, skończyła zakupy i razem wyszli ze
sklepu.
- Zapraszam paniÄ… do pubu, tu niedaleko.
- Ależ...
Nie pozwolił jej skończyć.
- Piękna bratanica pana Meadowsa zasługuje na serdecz-
ne przyjęcie w Australii. Proszę łaskawie poświęcić mi kilka
minut.
Dała się zaprosić przekonana, że Cooper nie miałby za-
strzeżeń; rozumiał przecież, że brak jej towarzystwa. Jed
Murray zrobił na niej bardzo korzystne wrażenie, był miły,
nawet serdeczny. Z jego słów wynikało, że doskonale znał
Billa Meadowsa i tym wzbudził jej zaufanie. Niepokoiło ją
jedynie uczucie, że już gdzieś go widziała.
- Cooper chce mieć panią tylko dla siebie - powiedział
Murray, gdy usiedli przy stoliku. - Dlaczego państwo się
ukrywajÄ…?
S
R
- Ukrywamy? - powtórzyła, lekko się rumieniąc. - Jeste-
śmy zapracowani.
- On zawsze był zapracowany.
Zabrzmiało to jak krytyka, więc spojrzała zaskoczona.
Murray uśmiechał się z lekka szelmowsko, więc pomyślała,
że się przesłyszała.
- Aatwo można temu zaradzić - ciągnął spokojnym to-
nem. - W sobotę wydajemy przyjęcie z okazji urodzin mojej
żony. Mieszkamy niedaleko i zapraszamy wszystkich sąsia-
dów, więc byłaby najlepsza okazja, żeby ich pani przedsta-
wić. Może przyjedzie pani? Oczywiście z Cooperem - dodał
po ledwo zauważalnym wahaniu.
- Ale...
Nie wiedziała, dlaczego ma wątpliwości. Uważała, że
Murray postąpił ładnie, ponieważ zaprosił obcą osobę, cho-
ciaż znajomość z wujem zapewne go do tego nie obligowała.
Po krótkim namyśle doszła do wniosku, że Cooper nie po-
winien mieć zastrzeżeń i przyjęła zaproszenie.
- Dziękuję. Z przyjemnością przyjadę i myślę, że Cooper
również.
r
Cooper natychmiast wyprowadził ją z błędu.
- Co powiedziałaś? - ryknął, gdy usłyszał, czyje zapro-
szenie przyjęła.
- %7łe chętnie pojedziemy - powtórzyła, niemile zaskoczo-
na jego reakcjÄ….
- Wcale nie pojedziemy - wycedził przez zaciśnięte
zęby..
Zerwał się i oparł o balustradę werandy. Darcy wbiła
wzrok w jego plecy.
S
R
- Wytłumacz mi, czemu. Mówiłeś, że powinnam spoty-
kać więcej ludzi.
- Ale nie chcę, żebyś kontaktowała się z takimi typkami
jak Jed Murray!
- Jest czarujÄ…cy.
- Oczywiście! - Odwrócił się gwałtownie. Czarujący
jak wszyscy diabli razem wzięci.
- Nie bądz śmieszny.
Zaczynała tracić cierpliwość. W drodze powrotnej myśla-
ła głównie o przyjęciu i nabrała ochoty na wyjazd. Byłaby to
doskonała okazja, aby pokazać się z Cooperem i... może
zostać przedstawiona jako jego narzeczona. Tymczasem on
zamierzał popsuć jej przyjemność.
- Mnie się podobał. Był miły, a nawet serdeczny... czego
o tobie nie mogę powiedzieć. Może już zapomniałeś, jaki
byłeś miły" podczas pierwszego spotkania? Nie widzę po-
wodu, dla którego nie należało przyjąć zaproszenia.
- Wystarczy, że ja widzę - warknął. - Nie ufam facetowi.
- Jeśli mam zrozumieć, dlaczego mu nie ufasz, musisz
mi to wytłumaczyć.
- Nie muszę, bo to nie twoja sprawa - rzekł głucho.
- Ach, tak? Dobrze! - Poderwała się urażona, gdyż zabo-
lało ją, że i do niej nie ma zaufania. - Nie obchodzi cię, że
ucieszyła mnie perspektywa rozrywki. Oczywiście. Uwa-
żasz, że powinnam pokornie czekać, aż ty będziesz miał
ochotę gdzieś pojechać.
- Skoro tak bardzo ci zależy, żeby się tam pokazać, to
jedz sama.
- A żebyś wiedział, że pojadę!
Przez chwilÄ™ mierzyli siÄ™ wzrokiem.
S
R
- Nie powinienem się dziwić, że jego sposób bycia ci
odpowiada - mruknął z wyrzutem. - Lubisz takie gładkie
maniery i pseudo serdeczność, prawda? Założę się, że Seba-
stian jest podobny.
Jak zwykle utrafił w sedno, lecz nie miała zamiaru przy-
znać mu racji. Murray istotnie przypominał Sebastiana.
- Gdybym ceniła gładkie maniery, nie byłabym z tobą
- syknęła złośliwie. - Nie ma nic zdrożnego w zaproszeniu
na urodzinowe przyjęcie żony. I nie widzę powodu, dla któ-
rego miałabym przepuścić okazję poznania nowych ludzi
tylko dlatego, że ty jesteś głupi i uparty.
Odwróciła się na pięcie i weszła do kuchni, z całej siły trza-
skając drzwiami. W oczach miała łzy, a w sercu gorycz. Zra-
nił ją boleśnie, gdy kategorycznie odmówił wyjaśnienia swej
antypatii do Murraya. I rozczarował, ponieważ była przeko-
nana, że są sobie na tyle bliscy, by niczego nie ukrywać.
Kolacja była nieprzyjemna tylko dla niej.. Cooper miał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]