[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szło mu o obie.
* * *
Pół godziny pózniej było po wszystkim. Automat wykopał krótki, podłużny
rów. Złożyliśmy w nim ciało Collinsa i usypaliśmy na nim niski kopiec, taki sam,
jakie spotyka się na starych cmentarzach. Postaliśmy chwilę, po czym obróciliśmy
się na pięcie i wróciliśmy do kabiny.
Zająłem się kolacją. Riva marudził, manipulując przy kontaktach programo-
wych aparatury.
Gotowe powiedział wreszcie. Wcisnął klawisz i na ekranie ukazała się
lista załogi wszystkich trzech wypraw, jakie przybyły tu przed nami. Była podzie-
109
lona na dwa pasy. W lewym, jedno pod drugim, widniały nazwiska. Czwarte czy
piąte brzmiało: Collins. Było przekreślone czerwoną nitką. W prawym pasie, zu-
pełnie dotąd czystym, pojawiło się to samo nazwisko, na pierwszym miejscu. Nad
nim widniał tylko nagłówek: Odnalezieni .
Rozdział 8
STREFA ZEROWA
Leżałem, wyciągnięty wygodnie w miękkim, pianowym czółnie fotela, bez
kasku, w rozpiętym skafandrze. Mimo woli wracałem myślą do wydarzeń minio-
nej doby. Nie, żebym coś specjalnie rozpamiętywał, kojarzył w bardziej logiczne
ciągi czy próbował analizować. Liznęliśmy zaledwie naskórek ich cywilizacji i to
głównie dzięki temu, że sami pokazali nam skrawek swojej ziemi.
Pokazali nam jednak nie tylko swoją ziemię. . .
Zdałem sobie sprawę, że od początku, od pierwszej chwili, kiedy otworzyła
się przed naszymi oczami panorama ubiegłowiecznego miasta, miasta, w jakim
wychowali się zapewne moi pradziadkowie, pozostawałem przede wszystkim pod
wrażeniem bijącej z tego obrazu niesprawiedliwości. Z przerazliwą ostrością zo-
stał nam unaoczniony kontrast między ich światem a naszym. Ale jakim światem?
Czy obraz miasta, zachwycającego harmonią kompozycji, pełnego ciszy i pogo-
dy, miasta wyrastającego nad bujną łąką i mimo to nie naruszającego jej murawy,
wyjęli ze swoich ubiegłowiecznych albumów?
Z pewnością nie. Co więcej, mogli mieć i teraz nieco mniej udane miasta. To
jedno o niczym w gruncie rzeczy nie świadczyło.
* * *
Mimo wszystko jednak trudno było nie myśleć o tym drugim obrazie, dru-
gim mieście. Społeczeństwo, zdolne uwikłać się w tego rodzaju wzajemne sto-
sunki między jednostkami i nie umiejące sobie z tym poradzić, chociażby chodzi-
ło o najbardziej sprzeczny z regułą wyjątek, wystawiało sobie świadectwo nie do
pozazdroszczenia. A chodziło nie tylko o jednostki. Ale przecież nie było już tego
społeczeństwa. W tym właśnie rzecz.
111
Tylko jeśli miałem rację, wiążąc ten drugi obraz z projekcją pól mózgowych
ludzi pozostających pod wpływem stref zerowych, to o n i mogli o tym nie wie-
dzieć. . .
Zaraz, czy naprawdę mogli? Gdyby tylko udało nam się sprawdzić, jak na
nich samych działają te czarne piguły. Jeśli reagują na nie tak jak my, to znaczy,
że posyłali je świadomie, żeby nas zniszczyć, a przynajmniej obezwładnić. Nie
ma skuteczniejszego sposobu walki niż unicestwienie łączności. Jeśli jednak było
inaczej? Jałowe roztrząsania. Tak czy owak czarne piguły nie miały nic wspólnego
z przyjacielskim pozdrowieniem.
Inna rzecz, że ich system łączności mógł być oparty na całkiem odmiennych
zasadach niż ziemski. Dowodziłby tego także fakt, że nasze odbiorniki nie były
w stanie przekazać komputerom żadnych wskazówek, z których te mogłyby coś
wywnioskować.
Pewne było tylko to, że sporo pozostało nam tu do zrobienia.
Zlustrowałem jeszcze pobieżnie okienka automatów celowniczych i zamkną-
łem oczy.
* * *
Zbudził mnie głos Snagga. Oświadczył, że spaliśmy sześć godzin i życzył
nam smacznego. Zameldował, że Helios daje namiar bez żadnych przerw i znie-
kształceń. Baza potwierdziła odbiór kolejnych kodów. Byli, zdaje się, trochę zdzi-
wieni, że jeszcze żyjemy. Ale nie tracili nadziei. Tym razem powstrzymali się
jednak od udzielania dobrych rad.
Temperatura na zewnątrz Phobosa osiągnęła minus trzydzieści Celsjusza.
Można wytrzymać. Zwykły styczniowy mrozik w którymkolwiek z ziemskich re-
zerwatów. Nie to, co na Lunie, w czasie dwutygodniowej nocy.
Zniadanie zjedliśmy w milczeniu. Zaraz potem Riva wyszedł z kabiny, żeby
przeprowadzić pomiary. Ja zająłem się radarem. Obliczyłem drogę, jaką przeby-
liśmy od momentu wtargnięcia do podziemi i wziąłem poprawkę na dalszą jaz-
dę. Za podstawę przyjąłem oczywiście kierunek namierzony podczas sekundowej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]