[ Pobierz całość w formacie PDF ]
luksus był nie do pomyślenia. Ironia sytuacji polegała jednak na tym, że teraz miała o wiele
mniej czasu niż kiedyś, a musiała oszczędzać. Liczył się każdy dolar, do pierwszej wypłaty
pozostało jej już bardzo niewiele pieniędzy. Stojąc w kolejce do kasy, podliczała w myślach
ceny kupionych rzeczy. Po raz pierwszy w życiu nie była pewna, czy nie będzie musiała
zostawić w sklepie puszki groszku albo pudełka płatków, bo zabraknie jej pieniędzy.
Na szczęście wystarczyło, ale w portmonetce Eve zostały tylko cztery dolary. Cała
euforia po pierwszym dniu pracy ulotniła się. Od kiedy zwykła żywność stała się tak droga?
Boże, pomyślała z drżeniem, zamykając portmonetkę, a jeśli pieniędzy nie wystarczy do
wypłaty? Teraz już nie mogła sobie pozwolić na żaden błąd. Nie miała nikogo, kto w razie
potrzeby poratowałby ją kilkoma dolarami.
Burza rozpętała się w jednej chwili. Strugi deszczu miotane silnym wiatrem uderzały
o szybę samochodu. Szukając wolnego miejsca do parkowania, Eve trzykrotnie przejechała
wzdłuż swojej ulicy. Znalazła je wreszcie o trzy przecznice od domu, co oznaczało, że zanim
dobiegnie do drzwi, zdąży przemoknąć do suchej nitki.
Zaciągnęła ręczny hamulec i ze złością uderzyła
pięścią w kierownicę, przeklinając los, który skazał ją na takie życie. Pracowała ciężko
przez wiele lat, starała się być dobrą żoną i matką, pełna nadziei na przyszłość. Teraz
powinna tylko zbierać owoce, a tymczasem musiała zaczynać wszystko od początku. Tylko
że teraz było jej o wiele trudniej. Nie była już młoda, nie miała tyle energii. Oczekiwała
szacunku. No i miała dzieci, o które musiała zadbać.
Po jej policzkach popłynęły łzy - pierwsze od dnia, kiedy sprzedała dom. Pozwoliła im
płynąć. Nie była zła z powodu doktora Hammonda ani z powodu cen w sklepie spożywczym.
W głębi serca wiedziała, że napięcie narastało w niej od rana, od chwili, gdy pożegnała się z
dziećmi. Wiedziała też przeciwko komu kieruje się jej złość: tym kimś był Tom.
- Jak mogłeś mi to zrobić? - wy szlochała, zaciskając pięści. - Jak mogłeś umrzeć bez
pożegnania ze mną?
To było najgorsze: że nie zdążyli się pożegnać. Pozostało tyle niewypowiedzianych
słów. Gdybyśmy mieli o pięć minut więcej, pomyślała, ocierając oczy. Tylko pięć minut,
żeby mogła mu powiedzieć, że go kocha.
Opuściła głowę i wstrząsnął nią głęboki szloch, w którym znalazły wyraz wszystkie
wstrzymywane przez rok uczucia.
W końcu pozbierała się i poszła do domu, błogosławiąc deszcz, dzięki któremu mogła
ukryć ślady łez przed dziećmi.
- Co to za zapach? - zawołała od progu.
- Kolacja - odkrzyknęła Bronte, wychodząc z kuchni. Wytarła dłonie w fartuch i
spojrzała na matkę, promieniejąc z dumy. - Przyszłaś w samą porę. Makaron właśnie się
ugotował. Zupełnie przemokłaś! - dodała i przyniosła jej ręcznik.
- Naprawdę przygotowałaś kolację? - nie dowierzała Eve, wyobrażając sobie coś w
rodzaju makaronu z serem. - Ale kupiłam...
- Co kupiłaś? - przerwała Bronte, zaglądając do torby. - Kurczak? Dobrze, będzie na
jutro. Te ciastka też niezle wyglądają. Ale dziś zjemy spaghetti. Nic więcej nie znalazłam, ale
dodałam dużo warzyw i dużo sera. No i zrobiłam sałatkę. I kupiłam jeszcze chleb za te
pieniądze, które nam zostawiłaś.
- Naprawdę wszystko to zrobiłaś sama? - dopytywała się oszołomiona Eve. Miała
wrażenie, że córka zdjęła z jej ramion wielki ciężar. Bronte potrafiła przygotować kolację...!
Potrafiła o wiele więcej. Idąc do kuchni, Eve zauważyła, że posprzątała też mieszkanie,
zrobiła pranie i postawiła na stole świeże kwiaty. Finney siedział przed telewizorem, zwinięty
w kłębek na swój zwykły sposób. Wszystko było w najlepszym porządku. Dzieci świetnie
dały sobie bez niej radę.
- Idz i umyj ręce przed kolacją - nakazała Bronte bratu tonem, który Eve rozpoznała
jako własny.
Usiadła przy stole, czując się jak w restauracji, i zaczęła opowiadać dzieciom o swoim
pierwszym dniu
w pracy, w przerwach wyrażając zachwyt nad wszystkim, co zdziałała Bronte. Taka
dorosła! Taka odpowiedzialna! W głębi serca czuła jednak dziwny ból. Jej dzieci już jej nie
potrzebowały tak jak kiedyś.
- A ty nie będziesz jadła? - zapytała w końcu córkę, która nieustannie krążyła między
stołem a kuchenką i teraz właśnie podawała upieczone przez siebie ciasto.
- Och, jadłam przez cały dzień. Ciągle czegoś próbowałam. Już niczego więcej nie
zmieszczę.
Eve uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Jej córka stawała się kobietą.
ROZDZIAA DZIESITY
O, człowiecze! Podziwiaj wieloryba i wzoruj się na nim. I ty także pozostań ciepły
wśród lodów. Pozostań chłodny na równiku; utrzymuj swą krew w stanie ciekłym na
biegunie. Jak wielka kopuła Zw. Piotra i jak ten olbrzymi wieloryb, zachowaj swą własną
temperaturę o każdej porze roku!
Herman Melville, Moby Dick
Klub Tenisowy w Oakley mieścił się w dziewiętnastowiecznym, ceglanym budynku
obrośniętym pędami bluszczu. Fundamenty zaczynały się już kruszyć i gmach potrzebował
odnowienia. Większość bywalców czuła się tu jak w domu.
Nie tak dawno otwarto w pobliżu nowy, lśniący i zadbany klub, który powoli
zdobywał sobie klientelę, szczególnie wśród młodych matek, które pragnęły odzyskać figurę
po porodzie. Klub Książki jednak uznał jednomyślnie, że pozostanie wierny staremu miejscu,
przedkładając wygodę i atmosferę starego kontytentu wraz ze wszystkimi oznakami starzenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]