[ Pobierz całość w formacie PDF ]

górą w wachlarzowate sklepienie.
Co za wspaniałe tło dla muzyki, pomyślał Peter, wprowadzając damy do wnętrza.
Lady Potford z panną Thompson szły przodem. On z Susanną postępowali za nimi.
- Och - westchnęła - przyprowadzałam tutaj uczennice na wycieczkę, kilka razy byłam na
nabożeństwie i zawsze budził we mnie podziw splendor tego miejsca. Nigdy jednak nie widziałam
go iluminowanego. To wygląda wprost... wprost magicznie.
- Proszę nie używać tego wyrażenia przy żadnym pastorze.
- W takim razie... mistycznie. Proszę spojrzeć, płonie chyba z tysiąc świec, aż
powietrze gdzieniegdzie drży. Czy widział pan kiedyś coś tak...
- Magicznego? Nie, nigdy.
Spodobał mu się ton naiwnego entuzjazmu, który dama z towarzystwa starałaby się
ukryć pod maską znudzenia. A jednak w Susannie Osbourne nie było nic infantylnego.
Po chwili zainteresowali ją obecni. Liczna publiczność składała się głównie z osób starszych, albo
przynajmniej nie pierwszej młodości. Poza Susanną i panną Thompson nie dostrzegł nikogo
znajomego. O tej porze roku nie było tu już turystów. Słuchacze składali się
niemal wyłącznie z ludzi osiadłych w Bath.
Niektórych spotkał rano podczas spaceru na promenadzie. Udał się tam, bo nie miał
nic do roboty, a także dlatego, że po prostu lubił przebywać między ludzmi, obojętne, jakiego stanu i
wieku. Wzbudził wśród nich spore zainteresowanie, bo był kimś obcym, a także miał
mniej niż czterdzieści lat. Kilka osób go pozdrowiło, gdy się zbliżył, idąc wzdłuż przejścia, ku
centrum kościoła. Niektórzy spoglądali na niego i Susannę z zaciekawieniem. Inni pozdrawiali lady
Potford, która kilka razy się zatrzymała, żeby kogoś powitać.
- Och, tam siedzą pan Blake - Susanna uniosła rękę, żeby kogoś pozdrowić i państwo Reynolds.
- Czy chce pani z nimi porozmawiać?
- Może pózniej. Pan Blake, lekarz, czuwa nad zdrowiem naszych uczennic. A Betsy Reynolds do niej
uczęszcza, choć nie jest pensjonarką. Trzymała się mocno jego ramienia, ale
- jak podejrzewał - była w dobrym nastroju. Peter usiadł niedaleko środkowego przejścia, Susanna
przy nim, a panna Thompson i lady Potford po jej drugiej stronie. W kościele było trochę zimno, lecz
mimo to Peter pomógł jej zdjąć płaszcz i przewiesił go przez poręcz krzesła, ona zaś okryła się
kaszmirowym szalem. Miała na sobie tę samą zieloną suknię, co na balu w Somerset.
Przez moment naszło go nostalgiczne wspomnienie ich przyjazni. Zepsuł ją, stając się
jej kochankiem. Na szczęście wkrótce zaczął się koncert. Grała duża orkiestra, a wielkie organy
wypełniły całe wnętrze muzyką Haendla i Bacha.
Czyżby był bliski zakochania się w Susannie? Miał nadzieję, że nie, ale jak właściwie należałoby
określić to, co do niej czuł? Było to coś silniejszego niż przyjazń i zarazem głębszego, lecz dużo
mniej frywolnego niż miłość.
Po koncercie, jak wiedział, ludzie pozostaną tu jeszcze dobre pół godziny, rozmawiając ze sobą, nim
się rozejdą do domów. Chociaż tego wyczekiwał, to wyszedł z kościoła jako jeden z pierwszych.
Susanna przez cały czas rozglądała się wokół siebie, podziwiając kościół i wypatrując znajomych.
Zapewne chciała pózniej opowiedzieć o wszystkim w szkole. Tuż przed końcem ostatniego utworu na
organy obejrzała się przez ramię. Peter zauważył, że pospiesznie wróciła do poprzedniej pozycji i
kurczowo chwyciła skraj szala.
On też się obejrzał, lecz barczysty mężczyzna siedzący dwa rzędy dalej właśnie wtedy wstał i
przesłonił mu resztę słuchaczy. Gdy przebrzmiały ostatnie dzwięki, Peter dostrzegł, że Susanna drży.
- Czy pani zmarzła? - spytał i dotknął jej dłoni. Były zimne jak lód.
- Muszę już wracać - odparła, szczękając zębami. - Koncert trwał dłużej, niż się
spodziewałam. Claudia zacznie się niepokoić... Znowu spojrzała w tył i powiedziała do lady Potford
coś, czego nie dosłyszał z powodu panującego wokół gwaru.
- Proszę jeszcze nie odchodzić, moja droga - odparła lady Potford. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl