[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wytrzymałość kroczącego.
Ponownie stało się to już chytrym nałogiem wybiec musiałem
wspomnieniem za morze, do Polski. W kraju otrzymywałem wiele serdecznych
listów od czytelników, a czasem oczywiście i mniej serdecznych. Oto
przypomniałem sobie pewną bardzo, troskliwą babinę, zazdroszczącą mi wypraw
w tropiki, która zbeształa mnie domagając się, żebym już zaprzestał tych
zawadiackich wyjazdów w dzikie kraje", bo to nie licowało z powagą mego
wieku i było zgorszeniem dla innych. Diabłać z tym wiekiem i ze zgorszeniem! Za
każdym razem, gdy właziliśmy na zbocze Konaktipu, przychodziła mi na pamięć
owa pieczołowita kobiecina i zawsze musiałem wybuchnąć serdecznym śmiechem
--- ku zaniepokojeniu Paula.
Paul, mój stały towarzysz, był w pierwszy dzień bardzo gorliwy i na
ścieżce razno kroczył przede mną. Na drugi dzień ostygł w, żarliwości i szedł już
tylko obok mnie. Na trzeci dzień ledwo ciągnął się noga za nogą, pozostawał w
tyle i opózniał pochód. Wszędzie indziej w Ameryce Południowej, czy to w
Paranie czy nad Ukajali, poznawałem Indian jako niestrudzonych wędrowców,
zawsze pędzących w lesie zbyt szybko dla białego towarzysza. Gdy teraz
opowiadałem Paulowi o tych szybkobieżnych Indianach, on rozkręcił się: wziął
moje słowa za przytyk i życie w niego wstąpiło. Wybiegł znów przede mnie i
pięknie sadził, jakby skrzydeł dostał, wyrywał niby jeleń brązowoskóry. Lecz,
dumny ze swych talentów pedagogicznych byłem tylko przez ten i następny dzień:
potem Paul się wyczerpał i człapał znowu za mną.
Podczas tych przechadzek często siadaliśmy na powalonych pniach i
czekając na motyle miewaliśmy pogaduszki. Starałem się wniknąć w świat Paula i
chociaż był to zawiły adwentysta, jak wszyscy tutejsi Indianie, przecież nie
potrafił zupełnie ukryć przede mną swych dręczących marzeń. Czego pragnął
najwięcej ? Oczywiście pragnął zabić dziką świnię, może dwa, może trzy dziki, bo
mu okrutnie niszczyły pole, ale miał przy tym srogie wątpliwości sumienia, bał
się, wzdragał się, niebo go przestrzegało.
Czy chodzi o piąte przykazanie: nie zabijaj ? spytałem.
Och, nie, sir! To nie tylko to! To więcej, więcej: brzydzę się!
Czego? zdębiałem.
Mięsa, panie, ich wrednego mięsa się brzydzę!
Przecież nie będziesz go jadł, gdy upolujesz dzika!
Na Boga, za nic w świecie nie dotknę ścierwa! Na samą myśl o tym aż
cierpnę, sir! Dam je psu!
To ty masz psa ? spytałem zaskoczony, bo nigdzie u niego ani u
innych w Paruimie nie widziałem psów.
Nie mam psa, sir!
To sąsiedzi mają psa ?
Nie mają psa!
Więc jak to zrobisz, Paul ? Jakiemu psu dasz ?
Zrobi się! Jakoś się zrobi! odrzekł towarzysz półgębkiem, coraz
bardziej zaniepokojony moją niestosowną dociekliwością.
Więc już dalej nie wnikałem w jego psie sekrety, a ponieważ przyjemnie
siedzieliśmy na pniu w pośrodku Paulowego wyrębu, słuchałem z zaciekawieniem
jego rodzinnych zwierzeń.
Urodził się w Wenezueli niedaleko granicy gujańskiej i należał, jak już
wspomniałem, do szczepu Majonkong, spokrewnionego z Arekuna. Jego ojciec
Francisco był już adwentystą i wiele prześladowań wycierpiał od księży
katolickich, wsadzili go nawet do więzienia...
A to dranie! wykrzyknąłem oburzony. Na pewno żądali wiary, nic w
zamian nie dając. To znane kutwy!
Oj tak, sir, that's true! Misjonarze amerykańscy są szlachetniejsi!...
Po stronie brytyjskiej żyło się lepiej, bo misjonarze adwentystów byli
szlachetni, to znaczy hojni w darach, i Indianie do nich się garnęli. Więc rodzina
Paula przewędrowała z Wenezueli do Gujany i tu pozostała. Lecz sam Paul klepał
biedę, miał wciąż mizerną chatę wprost na gołej ziemi, bez pali, bo nie znalazł
diamentów jak inni, nie szukał ich, natomiast związał się z administracją w
Kamarang Moufch i prowadził motorówkę do Paruimy za lichą opłatą.
Paul chciał dalej biadolić, ale żale stanowczo nie odpowiadały słonecznemu
porankowi. Tego dnia było znowu wyjątkowo pięknie, piło się powietrze jak
balsam, ( jak szkocką whisky", mógłby powiedzieć jaki taki ochlapus) i widocznie
to samo czuły ary, które szczególnie upodobały sobie Paulową polanę. Jedna para
ich, siedząca niedaleko na drzewie, ze wzruszającą czułością darzyła się
pieszczotami.
Nie, Paul, nie lamentuj, ale powiedz tak szczerze, na co masz najwięcej
w życiu ochoty, co byś chciał zrobić poza zmasakrowaniem kilku nikczemnych
świń O czym najgoręcej marzysz ?
Chciałbym widzieć wielkie miasto! odrzekł bez namysłu.
A byłeś w Georgetown ? - spytałem.
Byłem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]