[ Pobierz całość w formacie PDF ]
samym swoim wyglądem wzbudzali zaufanie i szacunek. Mac zaczęła się nawet oba-
wiać, że to jakieś straszne nieporozumienie, a ci dwaj eleganccy panowie nie mają nic
wspólnego z brudnymi interesami.
Na ich widok Lambert wstał. Jego towarzysz, Taylor, dublował każdy jego
ruch, łącznie z dobrotliwym uśmiechem.
Doktor ujął Mac za ręce.
- Witam, pani Sinclair. Wygląda pani prześlicznie. Jest pani dziś naprawdę
oszałamiająca.
A ty wyglądasz jak zły wilk szykujący się, by pożreć niewinną owieczkę,
pomyślał Cade. Machinalnie otoczył talię Mac zaborczym ramieniem. Musnął przy
tym jej nagie plecy, a uczucia, jakich doznał, nie miały nic wspólnego z celem ich
wizyty w restauracji, miały za to bardzo wiele wspólnego z jego instynktem
posiadacza.
- Powiedziałabym raczej oszołomiona - wyznała Mac, kiedy kelner odsunął jej
krzesło. Nie spuszczała wzroku z twarzy Lamberta. - Wciąż mam w głowie taki
straszny mętlik. Nigdy bym nie przypuszczała, że działacie w takim tempie.
- Pozwolą państwo, że przedstawię mecenasa Phillipa Taylora. - Adwokat,
nieco młodszy od doktora, skinął głową i uścisnął im ręce. Po dokonaniu prezentacji
Lambert kontynuował:
- Zazwyczaj nie działamy tak szybko, ale kilka młodych kobiet, z którymi
jestem w kontakcie, znalazło się w bardzo trudnej sytuacji. Postanowiliśmy
przyspieszyć całą procedurę, ponieważ państwu tak bardzo zależy na czasie. -
Uśmiechnął się zachęcająco. Miał za sobą lata pracy z podobnymi pacjentami i
wiedział, jak z nimi postępować. Z czasem stało się to jego drugą naturą. - Czy mają
- 128 -
S
R
państwo jakieś określone preferencje? - Spojrzał na męża, a potem na żonę, wiedząc,
że z reguły to właśnie żona podejmowała decyzję. - Czy to ma być chłopiec, czy
dziewczynka? Niemowlę czy trochę większe dziecko?
- A może w ogóle starsze dziecko? - podsunął Taylor.
Cade spojrzał na niego z zainteresowaniem. Z najwyższym trudem
powstrzymywał instynktowną chęć, by rozkwasić temu adwokatowi jego gładką gębę.
- Macie też starsze dzieci?
- Przez starsze rozumiem cztery, pięć lat. No, ewentualnie sześciolatki -
wyjaśnił Taylor. Końcami palców przygładził cieniutki wąsik, o jeden odcień
ciemniejszy niż jego szpakowate włosy. Zajrzał z westchnieniem do kieliszka. -
Niektórym ludziom ciężko się żyje w dzisiejszych czasach. - Podniósł wzrok na Mac. -
Trochę jak u Dickensa.
- Były to czasy najlepsze, a zarazem najgorsze? - podpowiedziała Mac.
Taylor pokiwał głową. Jego oczy z aprobatą prześlizgnęły się po zgrabnej
figurze Mac.
- Dokładnie tak. Jest pani nie tylko piękna, ale i inteligentna. - Uniósł kieliszek i
spojrzał na Cade'a. - A pan jest wyjątkowym szczęściarzem, panie Sinclair. Dostał pan
od losu wszystko.
Cade odruchowo nakrył ręką dłoń Mac.
- No, prawie wszystko.
Lambert ze zrozumieniem pokiwał głową.
- Brakuje panu syna, który nosiłby pańskie nazwisko, prawda?
Słowa te ugodziły Cade'a w samo serce. Z trudem się opanował.
- Szczerze mówiąc, myślałem raczej o córeczce.
Twarz ściągnęła mu się bólem. Mac spostrzegła to i żeby odwrócić uwagę
Lamberta, szybko powiedziała:
- Mój mąż nie ma problemów z własnym ego. Wolałby mieć córeczkę niż
synka.
- A pani, moja droga? - nie ustępował Lambert. - Co by pani wolała?
Potrząsnęła tylko głową z obawy, by żaden z mężczyzn nie zaczął podejrzewać,
że chodzi im o cokolwiek innego niż legalną adopcję.
- 129 -
S
R
- Jest mi naprawdę wszystko jedno.
- Byle było zdrowe... - wtrącił się Taylor. Musiał tego wysłuchiwać aż do
znudzenia.
- Byle dane mi było obdarzyć je miłością - powiedziała Mac.
Starsi panowie wymienili spojrzenia. Wyglądali jak dwaj rezydenci
ekskluzywnego męskiego klubu, podzielający bez słów to samo przekonanie. Mac
wstrzymała oddech.
Pierwszy zabrał głos Taylor.
- Jest pani wyjątkową kobietą, pani Sinclair.
- Ależ proszę, na imię mi Julia - poprawiła go Mac. Im prędzej obaj mężczyzni
wyzbędą się resztek podejrzeń, tym szybciej sprawy zaczną się posuwać do przodu.
- No więc, Julio, może byśmy teraz coś zjedli? - Otwierając menu, Taylor dał
sygnał do rozpoczęcia mniej oficjalnej części wieczoru. Nawet nie zajrzał do karty.
Mac była pewna, że znał ją na pamięć. - Potem przedyskutujemy wszystkie szczegóły
związane z adopcją.
Patrzyła, jak mężczyzni ze spokojem studiują kartę potraw, i czuła, że poziom
adrenaliny gwałtownie jej podskoczył. Najchętniej rzuciłaby się na Taylora i zaczęła
go dusić, żeby wydobyć od niego miejsce pobytu Heather.
Może to nie byłby wcale taki zły pomysł?
Niestety, nierealny. Ujęła Cade'a za rękę, żeby się trochę uspokoić, po czym
zamówiła lekki posiłek. Zanim tu przyszła, wręcz umierała z głodu, teraz zupełnie
straciła apetyt. %7łołądek miała skurczony jak pięść.
Kiedy przyniesiono zamówione dania, Mac zaczęła dziobać sałatę widelcem,
usiłując jednocześnie prowadzić lekką konwersację. Nie potrafiła jednak myśleć o
niczym innym, jak tylko o Heather. Gdzie ona jest? Jak się czuje? Czy bardzo się boi?
Czy uda im się ją znalezć? Czy to tylko kolejna akcja, prowadząca donikąd?
Lambert spojrzał z wyrzutem na jej talerz.
- Czemu nic nie jesz, Julio? Jaki przykład będziesz dawać własnemu dziecku,
jeżeli nie będziesz się zdrowo odżywiać?
- Nie zabraknie okazji, kiedy już będę miała dziecko. - Mac, zdenerwowana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]