[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaskoczenia przeciwnika, na co trudno było liczyć. Dryfujące łodzie, jeszcze zanim
dotarły do Little Hampton, zauważył niewielki patrol piratów, maszerujący z latarniami
brzegiem rzeki.
W świetle latarni łodzie były wyraznie widoczne, poza tym jeden z ludzi Kentigerna
kichnął. Piraci z przerazliwym skutkiem sięgnęli po łuki i muszkiety. Mężczyzni w
wodzie, zdrętwieli z zimna, spętani mokrymi ubraniami, byli zbyt przybici i zniechęceni,
aby podjąć próbę odparcia ataku. Rzucili się do drugiego brzegu, gdzie zaraz, gdy
zaczęli wygrzebywać się z błota, dopadły ich strzały nieprzyjaciół.
Jeden pirat, zgadując przeznaczenie łodzi, rzucił na pierwszą z brzegu swoją latarnię.
Wybuchła snopem płomieni i nieszczęśni wojownicy Kentigerna byli teraz widoczni jak
w świetle dziennym. Kilku mężczyznom udało się wydostać na błotnisty brzeg i skryć w
ciemnościach, ale wielu zabito w wodzie, a paru utonęło, nie mając już sił płynąć.
Kieron, jak tylko zrozumiał, co się dzieje, sprytnie schował głowę pod wodę i płynął
tak przez jakiś czas trzymając się swojej łodzi. Na szczęście, nie była to ta, którą
podpalono. Kilkadziesiąt metrów dalej, w bezpiecznej odległości od blasku płomieni,
wygramolił się na brzeg.
Chociaż był skostniały z zimna i krańcowo wyczerpany, zmusił się, żeby biec w
ciemności w stronę obozu; raz po raz padał na ziemię, ale zawsze wysiłkiem woli
podnosił się na nogi. Bolały go wszystkie mięśnie, drętwiała przemarznięta skóra.
Zdawał sobie sprawę, że tylko bieg może uratować mu życie. Wielokrotnie chciał
położyć się i odpocząć, a nawet zdrzemnąć, ale nie pozwalał sobie na to, wiedząc, że
mógłby już nie wstać.
Zjawił się w Udręce tuż po świcie w żałosnym stanie. Nie był pierwszym
szczęściarzem, któremu udało się powrócić. Przed nim przybyło już kilku innych, jeszcze
kilku przybyło po nim.
Nie poznał Petriny. Nie poznawał nikogo. Patrzył przed siebie pustymi oczami, jakby
tylko ślepy instynkt kazał mu biec do domu i szukać bezpieczeństwa pośród swoich.
Ktoś go podtrzymywał, ktoś coś do niego mówił. Nie wiedział kto ani nie rozumiał
słów. Musi być pośród przyjaciół myślał półprzytomnie inaczej już by go zabili.
Jednakże na wypadek gdyby to miała być jakaś pułapka, próbował unieść miecz, którego
nie wypuścił z rąk podczas całej tej strasznej wyprawy rzeką Arun.
Próbował unieść miecz i upadł bez słowa. Petrina uklękła przy nim, płacząc. Usiłowała
wyjąć mu broń z na wpół odmrożonych palców, ale nie mogła.
Dostał wysokiej gorączki i Petrina pielęgnowała go przez wiele dni. W pewnym
momencie nedyci myśleli nawet, że umrze. Ale był młody i silny, a Petrina grzała go
swoim ciałem, kiedy gorączka minęła i chwyciły go dreszcze. W końcu dreszcze też
minęły, wróciła mu przytomność i jasność umysłu. Wypił pożywną zupę i poczuł nagły
przypływ sił. Z pewnym zdziwieniem zrozumiał, że przeznaczone mu jest żyć.
Któregoś dnia rano zapragnął się umyć i doprowadzić do porządku. Petrina przyniosła
mu lustro. Przejrzał się z niedowierzaniem zobaczył nieznajomą twarz: twarz
człowieka o wychudłych policzkach, pobrużdżoną wokół ust i na czole; twarz człowieka,
który przedwcześnie się postarzał. Jeśli tak wygląda teraz, to jak będzie wyglądał w
wieku lat trzydziestu? Wzruszył ramionami. To bez znaczenia. Ma przed sobą dużo
pracy. Ważne jest nie jak człowiek wygląda, ale co w życiu osiągnął.
Ze stu mężczyzn, którzy wyruszyli na zgubny wypad, powróciło tylko dwudziestu trzech
resztę zabito lub wzięto do niewoli. Kentigern był załamanym człowiekiem; ogrom
klęski odebrał mu zdolność podejmowania decyzji.
Rozdział szósty
Inne senioraty wzdłuż południowego wybrzeża ucierpiały nie mniej niż Arundel. I
podobnie jak tutejsi mieszkańcy tam też ludzie pozostali przy życiu schronili się do
lasów lub na wydmy, gdzie założyli obozowiska, z których robili mało skuteczne a
często tragiczne w skutkach wypady na piratów. Senioraty od dawien dawna były
autonomiczne i samowystarczalne, co zaowocowało zgubną awersją do współpracy i
wspólnoty działania. To uprzedzenie wywodziło się z niemal fanatycznego lęku przed
złymi skutkami władzy centralnej. Odkąd ludzie pamiętali, senioraty łączyły się albo
poprzez więzy krwi, albo przez podbój, lecz już od dawna żaden senior nie podniósł
oręża na sąsiada. Sojusze zawarte dzięki małżeństwom stanowiły zarazem siłę jak i
słabość seniorów. Teraz, w obliczu napastników zjednoczonych pod jednym przywódcą,
ich sytuacja była nader niekorzystna.
Upłynie sporo czasu myślał Kieron zanim ludzie zmienią tradycyjne nawyki.
Człowieka z sąsiedniego senioratu ciągle uważano za kogoś obcego i traktowano z
ostrożnością. Ile jeszcze nieszczęść trzeba, aby wszyscy zrozumieli, że jedyna nadzieja
leży w połączeniu sił. Zanim ludzie pójdą po rozum do głowy, a Wielka Rada przyśle
wojsko na pomoc, Admirał Zmierć będzie już trzymał podbity ląd żelazną ręką. A
mieszkańcy Arundel, których los najbardziej leżał Kieronowi na sercu, zostaną na wieki
wygnańcami żyjącymi w lesie, niczym barbarzyńcy.
Miał dużo czasu do namysłu, kiedy odzyskiwał siły i przychodził do zdrowia po
chorobie. Znów zaczął czerpać przyjemność ze współżycia z Petriną, rozkoszując się
słodką uległością jej ciała, dając jej miłość swych lędzwi i miłość swej duszy. Kiedy
przyszła stosowna chwila, nie musiała mu mówić, że będą mieli dziecko. Sam wiedział.
Czuł, jak drżało pod nim jej ciało, odprężone, choć napięte; czuł, jak spieszą ku niej jego
życiodajne soki, wracając, zda się, wprost do swego zródła.
Pewnego dnia poszedł do Kentigerna. Teraz, kiedy spodziewał się potomka, tym
bardziej było o co walczyć i dla kogo żyć.
Chcę zbudować balon napędzany gorącym powietrzem, Kentigern. Bardzo duży
balon. Polecę nim nad flotę Admirała Zmierci i spuszczę z nieba na statki deszcz ognia.
Potrzebuję pomocy. Musicie nakazać ludziom, żeby mi pomogli.
Kentigern siedział na krześle owinięty szalem, jak niegdyś mistrz Hobart. I podobnie
też pokasływał, popijając co mocniejsze trunki, jakie mu się trafiły.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]