[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wilgotnego lasu. Gdzieś w pobli\u rozległ się głośny plusk, jakby klaśnięcie rybiego ogona o powierzchnię
wody. Balthus pomyślał, \e ta ryba musiała przepływać dość blisko, bo canoe zakołysało się lekko, jakby
poruszane kręgami rozchodzących się fal. Rufa łodzi zaczęła się lekko odsuwać od brzegu. Widocznie drugi
wartownik puścił korzeń, którego się trzymał. Balthus odwrócił głowę i wbił wzrok w ciemność, lecz zdołał
dostrzec tylko niewyrazną sylwetkę towarzysza. Syknął ostrzegawczo, lecz nie otrzymał \adnej odpowiedzi.
Podejrzewając, \e wartownik zasnął, Tauranczyk wyciągnął ramię i trącił go lekko. Ku swemu wielkiemu
zdziwieniu poczuł, \e mę\czyzna osuwa się bezwładnie na dno łodzi. Balthus wykręcił się w tył i pomacał
ręką. W tej samej chwili serce podeszło mu do gardła i tylko konwulsyjny skurcz szczęk powstrzymał cisnący
Strona 57
Howard Robert E - Conan wojownik
mu się na usta okrzyk zgrozy. Jego palce natrafiły na świe\ą, ziejącą ranę. Aquilończyk miał gardło podcięte
od ucha do ucha.
Zdjęty przera\eniem Balthus zerwał się na równe nogi  i w tej samej chwili muskularne ramię otoczyło
jego szyję, tłumiąc krzyk. Canoe zakołysało się gwałtownie. Balthus poczuł, \e trzyma w dłoni swój myśliwski
nó\, chocia\ nie pamiętał jak i kiedy zdołał go wyciągnąć zza cholewy buta. Dzgnął na oślep. Wąskie ostrze
wbiło się po rękojeść i straszliwy ryk wstrząsnął powietrzem. Wydawało się, \e ciemności o\yły nagle. Ze
wszystkich stron rozległy się wściekłe wrzaski i wyciągnęły się uzbrojone ręce. Aódz zakołysała się na boki,
lecz zanim zdą\yła się wywrócić, coś twardego trzasnęło Balthusa w głowę. Mrok nocy rozbłysnął nagle
snopem iskier  po czym wszystko zgasło.
4
BESTIE ZOGAR SAGA
Odzyskującego przytomność Balthusa oślepił blask płomieni. Mrugnął kilkakrotnie oczami i potrząsnął
głową. Nieznośna jasność raziła wzrok a\ do bólu. W miarę jak wracała mu świadomość zaczynał wyławiać
pojedyncze dzwięki z panującej wokół wrzawy. Podniósł głowę i spojrzał tępo przed siebie. Otaczał go krąg
czarnych postaci, stojących na tle purpurowej ściany ognia.
W jednej chwili przypomniał sobie i zrozumiał wszystko. Zdał sobie sprawę, \e jest przywiązany do pala
stojącego na otwartej przestrzeni, otoczonego przez zwarty tłum dzikich. Za ich plecami paliły się ogniska,
którymi opiekowały się nagie, ciemnoskóre kobiety. Dalej widział rząd niskich chat z gałęzi oblepionych
nawozem i błotem oraz palisadę z wielką bramą wjazdową. Jednak Balthus zauwa\ył to wszystko tylko
mimochodem. Nie zwrócił uwagi nawet na kobiety i ich dziwne fryzury. Całą swoją uwagę zwrócił na
otaczających go wojowników.
Niscy, krępi, o szerokich barach i wąskich biodrach, byli nadzy jeśli nie liczyć wąskich przepasek na
biodrach. Migotliwy blask ognia uwidaczniał potę\ne mięśnie ramion i torsów. Ponure twarze nie wyra\ały
\adnych uczuć, lecz w wąskich oczach tlił się \ar, jaki mo\na ujrzeć w ślepiach wygłodniałego tygrysa.
Zmierzwione włosy przytrzymywali mosię\nymi obręczami, a w dłoniach trzymali miecze i topory. Niektórzy
mieli obanda\owane ręce lub nogi i ślady zakrzepłej krwi na ciele  widome znaki niedawnej walki.
Balthus odwrócił wzrok od ich płonących oczu i z trudem powstrzymał okrzyk zgrozy. Kilka stóp od pala, do
którego był przywiązany wznosiła się okropna piramida, uło\ona z odciętych ludzkich głów. Szkliste oczy
patrzały nieruchomo w czarne niebo. Oniemiały Aquilończyk rozpoznał rysy tych twarzy, które były ku niemu
zwrócone. Głowy nale\ały do mę\czyzn, którzy poszli z Conanem, chocia\ jego głowy nie mógł wśród nich
dostrzec. Jednak na stosie musiało ich być dziesięć czy jedenaście i nie wszystkie dobrze widział. Ogarnęła
go fala mdłości. Z trudem opanował je i spojrzał uwa\niej. Za odciętymi głowami ujrzał pół tuzina uło\onych
rzędem ciał piktyjskrch wojowników. Widok ten sprawił mu radość  ludzie Conana nie oddali tanio swojej
skóry.
Odwracając głowę w bok, Balthus odkrył obok drugi, pomalowany na czarno pal, taki sam jak ten, do
którego on był przywiązany. Zobaczył przy nim bezwładnie wiszącego w pętach człowieka, jednego z tych,
którzy towarzyszyli Conanowi. Mę\czyzna miał na sobie tylko skórzane spodnie. Krew sączyła mu się z ust i
głęboko rozciętego boku. Drwal podniósł głowę, oblizał wargi i wymamrotał, z trudem dające się słyszeć
przez wrzawę słowa:
 A więc was te\ dostali!
 Podpłynęli do nas i poder\nęli gardło mojemu towarzyszowi  jęknął Balthus.  Niczego nie
słyszeliśmy, dopóki nie skoczyli na nas. Mitro, jak mogliśmy się dać tak zaskoczyć!
 To diabły  mruknął drwal.  Musieli nas dostrzec kiedy jeszcze byliśmy przy drugim brzegu.
Wpadliśmy w zasadzkę. Zanim zorientowaliśmy się, zasypali nas gradem strzał. Większość naszych padła
od razu. Trzech czy czterech przedarło się przez krzaki i uderzyło na nich. Jednak nieprzyjaciół było zbyt
wielu. Conanowi chyba udało się ujść. Nie widziałem jego głowy. Je\eli chodzi o nas to szkoda, \e nie zabili
nas od razu. Nie mo\na winić Conana za to, co się stało. Powinniśmy dostać się do wioski bez problemów.
Piktowie nie wystawiają posterunków a\ tak daleko w dole rzeki. Musieliśmy wpaść na jakiś du\y oddział [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl