[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciemnicy o kamiennych ścianach, podłodze i suficie. W przeciwległej ścianie widać było
następne okratowane drzwi. Conan nie miał pojęcia, dokąd wiodą, nie sądził jednak, by
otwierały się na inny korytarz. Migotliwe światło pochodni przesączające się zza kraty zdawało
się wskazywać na mroczną przestrzeń i dudniące echem otchłanie.
W jednym z kątów celi, w pobliżu drzwi, przez które wkroczyli, z wielkiego żelaznego
pierścienia osadzonego w kamieniu zwieszał się zwój łańcuchów z dyndającym w ich objęciach
szkieletem. Conan spojrzał nań z niejakim zainteresowaniem, zwracając uwagę na fakt, że
większość kości jest połamana lub rozłupana, a czaszka, odpadła od kręgosłupa, została
zmiażdżona okropnym uderzeniem o potwornej sile.
Następny z Czarnych nie ten, który otwierał drzwi włożywszy swój klucz w masywny
zamek, zwolnił łańcuchy z pierścienia i odciągnął na bok kości oraz kłębowisko
przerdzewiałego żelastwa. Potem przytwierdzili w to miejsce kajdany krępujące Conana, trzeci
zaś z Czarnych przekręcił swój klucz w zamku przeciwległych drzwi i mruknął z zadowoleniem,
upewniwszy się, że są dobrze zamknięte.
Wówczas jęli się Conanowi przypatrywać nieodgadnionym wzrokiem wąskoocy hebanowi
olbrzymi o rozbłyskujących w świetle pochodni gładkich skórach.
Ów, co dzierżyÅ‚ klucz do drzwi wejÅ›ciowych, zdecydowaÅ‚ siÄ™ w koÅ„cu na gardÅ‚owÄ… uwagÄ™:
To teraz twój pałac, biały psi królu! Prócz pana i nas nie wie nikt. Cały pałac śpi.
Dochowujemy tajemnic Może będziesz tu żyć, aż zdechniesz. Jak on!
Wzgardliwie kopnął potrzaskany czerep, który ze stukiem potoczył się po kamiennej
podłodze.
Conan nie zniżył się, by odrzec coś na kpinę, a Czarny, ośmielony może milczeniem więznia,
wymamrotawszy przekleństwo pochylił się i splunął wprost w twarz króla. Nie był to dlań
uczynek fortunny. Conan siedział na podłodze omotany w pasie łańcuchem; także nogi i
ramiona przykute były łańcuchem do pierścienia. Nie mógł wstać ani też odsunąć się od ściany
dalej niż na dwa łokcie. Ale łańcuch spinający razem oba nadgarstki miał znaczny luz i nim
kulisty łeb znalazł się poza jego zasięgiem, król zebrał ów luz w jedną garść i zdzielił czarnego
po ciemieniu. Ów padÅ‚ jak zarżniÄ™ty wół i leżaÅ‚ na oczach oszoÅ‚omionych kamratów z rozbitym
czerepem i krwiÄ… sÄ…czÄ…cÄ… siÄ™ z nosa i uszu.
Nie próbowali Conana skarcić, ani też nie przyjęli zaproszenia, by zbliżyć się w zasięg
okrwawionego łańcucha. W końcu, mamrocząc w swej dzikiej mowie, dzwignęli
nieprzytomnego towarzysza i unieśli jak worek zboża. Użyli jego klucza, by zamknąć za sobą
drzwi, takim jednak sposobem, że pozostał przypięty do pasa ogłuszonego. Zabrali pochodnię i
w miarę jak się oddalali, ciemność wpełzała w korytarz niczym żywa istota. Zamarły wreszcie
ich ciche kroki, zgasły ostatnie blaski pochodni i w lochach zapanowały pospołu cisza i
ciemność.
5. POSTRACH KAZAMATÓW
Conan leżał cicho, znosząc brzemię kajdanów i swej rozpaczliwej sytuacji ze stoicyzmem
głuszy, która go wychowała. Nie poruszał się, gdyż brzęk łańcuchów, ilekroć zmieniał pozycję,
rozbrzmiewał w mroku i ciszy alarmującym hałasem, a instynkt, odziedziczony po tysiącu
półdzikich przodków, podpowiadał, by za żadną cenę nie zdradzać swego położenia, kiedy jest
bezradny. Nie wynikało to z logicznego rozumowania: wcale nie sądził, iż w ciemnościach czają
się nieznane zagrożenia, co nań mogą spaść. Xaltotun go upewniał, iż nic mu nie grozi i Conan
wierzył, że pozostawienie go przy życiu na razie przynajmniej leży w interesie czarnoksiężnika.
Nie zniknęły jednak owe instynkty, które w dzieciństwie sprawiały, że nieruchomy i milczący
leżał w ukryciu, gdy dzikie bestie polowały tuż obok.
Nawet jego sokole oczy nie mogły przeniknąć zgęstniałej ciemności. A przecież po chwili, czy
raczej pewnym okresie, którego długości nie miał sposobu ocenić, pojawiła się wątła poświata,
rodzaj padającego skośnie szarego promienia, co pozwolił mu wyłowić z mroku zarys krat przy
swoim łokciu, a nawet kontur szkieletu odrzuconego pod przeciwległe drzwi. Rzecz go
zdumiała, wnet jednak znalazł rozwiązanie. Znajdował się poniżej poziomu gruntu, w
podziemiach pałacu, wszelako z jakiegoś powodu został od góry przebity szyb, do którego w
pewnym momencie swojej wędrówki księżyc słał rozproszony snop światła. Przyszło mu na
myśl, że dzięki temu zdoła określić upływ dni i nocy. A nuż i słońce zaświeci w szyb, choć z
drugiej strony w ciągu dnia wylot mógł być przesłaniany. Może był to subtelny rodzaj
tortury: pozwalać więzniowi tylko przelotne posmakować blasku słońca i księżyca.
Jego wzrok spoczął na potrzaskanych kościach połyskujących matowo w przeciwległym kącie.
Nie zawracał sobie głowy daremnymi spekulacjami, kim był ów nieszczęśnik i, za co
przeznaczono go śmierci, ale zastanawiał go stan szkieletu. Nie połamano go na kole. Potem,
po chwili obserwacji, stwierdził następny nieprzyjemny fakt. Kości goleniowe zostały rozłupane
wzdłuż i rzecz miała tylko jedno sensowne wyjaśnienie: uczyniono tak, by zyskać dostęp do
szpiku, A jakie poza człowiekiem stworzenie łupie kości dla szpiku? Może te szczątki są niemym
dowodem okropnej ludożerczej uczty jakiegoś nieszczęśnika przywiedzionego głodem do
szaleństwa? Conan dumał, czy i jego kości dyndające w przerdzewiałych łańcuchach zostaną
kiedyś odnalezione w podobnych okolicznościach. Tłumił w sobie panikę pojmanego w paść
wilka.
Cymmeryjczyk nie klął, nie łkał, nie wrzeszczał ani się nie pieklił, jak byłby może czynił
człowiek cywilizowany. Lecz ból i kruczenie w kiszkach nie były przez to mniejsze. Ogromne
mięśnie stężały od miotających nim emocji. Gdzieś daleko na zachodzie armia nemedyjska
[ Pobierz całość w formacie PDF ]