[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nogach łóżka.
Znowu zapadła cisza. Mimo to zdawało mi się, że słyszę lekkie drapanie po zniszczonym
linoleum oraz szelest, a także widzę, jak w mroku przemieszcza się jeszcze ciemniejszy cień.
Zamarłem. Czułem, że Madeleine już nie śpi. Wyciągnęła rękę i uścisnęła moją dłoń, zbyt
wystraszona, by mówić. Nachyliłem głowę w jej kierunku i powiedziałem, jak umiałem
najciszej: — Nie panikuj. Jest tu gdzieś, ale trzymaj się.
Skinęła głową i przełknęła ślinę. W ciszy nocnej czekaliśmy, aż diabeł znowu się poruszy.
Trzymaliśmy się mocno za ręce, to wstrzymując, to biorąc krótkie, płytkie oddechy.
— Dan! Okno! Dan! — powiedziała nagle Madeleine. Zwróciłem się w kierunku okna i
drgnąłem wstrząśnięty.
Na tle zasłon rysowała się jakaś sylwetka, wysoka postać niby zgęstniały cień, nieruchoma
i cicha. Gdy tylko spojrzałem, moja dłoń poczęła szukać rozpaczliwie lampki nocnej, ale
niechcący palce zaplątały się w sznurze, i lampka spadła z hukiem na podłogę. W straszliwej
ciszy, która zaległa, rozbrzmiał kobiecy głos.
— Czyście odpoczęli?
Głos był dziwny, gardłowy. Właściwie zbyt niski jak na kobietę, ale zbyt wibrujący jak na
mężczyznę. Ciemna postać poruszyła się i bezszelestnie przemieściła przez pokój. Ledwie
dostrzegłem bladą twarz, wydawała się smugą szarości w mroku.
— Kim jesteś? — zapytałem rozkazująco. — Kim jesteś? Postać nie odpowiedziała od
razu. Odniosłem wrażenie, że zazgrzytała zębami, wydając denerwujący, wysoki dźwięk.
— Wiesz — odezwała się w końcu — przybieramy najróżniejsze kształty, wykorzystując
najróżniejsze substancje. Nie boisz się?
— Elmek?
— Elmek lub Asmorod, lub Kaphis. Mamy więcej mian, niż minęło nocy od ukrzyżowania.
Nie myśl sobie, że ta twoja książka jest w stanie nas nazwać.
— A co ty o tym wiesz?
Postać wydała z siebie chrapliwy, ordynarny śmiech. — Wiem, że tracicie czas na religijne
głupoty. Anioły! Odebrało wam chyba rozum. Zawarłeś pakt ze MNĄ, mój przyjacielu, i z
moim panem, Adramelechem, wielkim kanclerzem piekieł, pawiem i wężem. Nie wspominaj mi
o aniołach!
— Co z nami zrobisz? — zapytała Madeleine. — Przecież nie dotrzymasz danego słowa?
Rozległ się chrzęst, jakby bestia wyłamywała sobie palce czy gryzła kości. W chwilę
później odezwała się o wiele głębszym, lecz mniej wyraźnym i raczej męskim głosem: —
Układy zawiera się na dobre i złe. Układy zawsze zawierano na dobre i złe. Kapłani i biskupi
zawierali z nami umowy i nie czuli się rozczarowani. Wiesz, walczyliśmy nie tylko pod Senlac.
Byliśmy przy Karolu Wielkim i Joannie d’Arc. Nic dziwnego, że Anglicy ją spalili!
Powiadano, że w trakcie bitwy wokół jej głowy wirowały potworne diabły, i to prawda, mon
ami. Dopiero teraz Kościół uznał, że należałoby powtórnie napisać własną historię,
zaprzeczając przy tym istnieniu tych wszystkich piekielnych sprzymierzeńców, których
wykorzystywał w swych tak zwanych świętych wojnach.
Madeleine drżała ze strachu. Objąłem ją ramieniem i przycisnąłem do siebie, ale diabłu to
nie przeszkodziło.
— Pomyśl o hiszpańskiej inkwizycji! — zaszeptał. — Pomyśl o salach tortur w Anglii i we
Francji. Każda miała własnego diabła! W zamierzchłych czasach wolne diabły bez przeszkód
poruszały się po ziemi, i wciąż po niej chodzą! Układały się z ludźmi dla wspólnej korzyści,
ponieważ człowiek jest, gwiazdom dzięki, w takim samym stopniu złym stworzeniem jak
dobrym.
W jednym rogu pokoju, przy drzwiach, dojrzałem nikłe błękitnawe światełko. Jego blask
kojarzył mi się z nocną fosforyzacją oceanu. W chwilę potem, ku mojemu przerażeniu, w
ciemnościach zaczęło się coś dziać. Patrzyłem jak zauroczony. W mroku pojawiła się bestia o
wargach rozciągniętych w wilkołaczym uśmiechu, ni to diabeł, ni to rozpustne babsko, ni to
obrzydliwa, pokryta śluzem meduza. W pokoju cuchnęło czymś gorzkim, a błękitnawe
światełko pełgało niby wstrętna poświata unosząca się nad zgniłymi rybami.
W następnej chwili ujrzałem wszystko, co mnie tylko przerażało czy napełniało odrazą.
Zobaczyłem coś na kształt dłoni kobiecych uwodząco sunących po lśniącym udzie, które w
końcu okazało się nie udem, lecz spazmatycznie skręconymi, wijącymi się mackami.
Ujrzałem wargi ułożone jak do pocałunku, które okazały się nie wargami, lecz ropiejącymi
ranami. Zobaczyłem, jak wokół ust śpiącej kobiety tłoczą się szczury. Ujrzałem, jak żywe
ciało odrzynano od żywych kości, wpierw pasma skóry i ścięgien, potem ociekające krwią
mięso.
Madeleine krzyknęła.
— Elmek! — wrzasnąłem i sturlałem się z łóżka w kierunku upiornej postaci.
Nastąpił paraliżujący wybuch białego światła. W tym samym momencie poczułem, jakby
ktoś zdzielił mnie w głowę trzonkiem od kilofa. Oszołomiony i oślepiony upadłem na bok, na
zimne linoleum, obijając boleśnie ramię o nóg? łóżka. Usiłowałem wstać, ale poczułem
następne uderzenie, tym razem czymś ciężkim i miękkim.
— Dan! — krzyknęła Madeleine. — Jest w łóżku! Jest w łóżku!
Półprzytomny, otarłszy krew ż rozciętej wargi, chwyciłem się brzegu materaca i stanąłem
na równe nogi. Madeleine w przerażeniu waliła w koce, jakby coś wśliznąwszy się pod nie
usiłowało owinąć się wokół jej stóp. W ohydnym świetle bladej fosforescencji widziałem
przez pół sekundy, jak coś wynurza się spod kocy, by sięgnąć po jej nagą nogę. To coś
przypominało czarny pazur i było włochate niczym obrzydliwy gigantyczny pająk.
Trzepnąłem w to coś, krzycząc ze strachu i wściekłości, potem chwyciłem Madeleine za
nadgarstek i wyszarpnąłem ją z łóżka na podłogę, ciągnąc przez pół pokoju.
Przez koszmarną chwilę wydawało mi się, że to coś, co siedzi pod kocami, zacznie zaraz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]