[ Pobierz całość w formacie PDF ]

A Carrie, która zaśpiewałaby jej przynajmniej „Sto lat", wyjechała na szkolną
wycieczkę.
Rhianna daremnie czekała przez cały dzień na jakikolwiek objaw
pamięci, a jej rozczarowanie i ból rosły z każdą chwilą.
Mama zawsze dbała, aby ten dzień był dla niej wyjątkowy, magiczny.
Organizowała przyjęcia dla koleżanek, popołudniówki w teatrach, wspaniałe
wyprawy na lodowisko. Zawsze był tort ze świeczkami i ciepło obejmujących
ją matczynych ramion.
Miała pewność, że jest kochana, że mama uważa ją za skarb.
Rhianna starała się być dzielna, powtarzała sobie, że to bez znaczenia, iż
tym razem jej urodziny zostały zignorowane. Że w przyszłym roku na pewno
będzie inaczej. Wiedziała jednak, że nie będzie. W końcu schroniła się w
zatoczce, bo to właśnie tutaj spędzała najszczęśliwsze chwile od czasu
przyjazdu do Penvarnon. Usiadła na swoim ulubionym kamieniu i obraz zaczął
jej się rozmazywać przed oczami. Przekroczyła pewną granicę cierpienia i
samotności. Już tylko łzy mogły przynieść jej ulgę.
A gdy już zaczęła płakać, nie mogła przestać. Leżała na twardym,
płaskim kamieniu. W końcu jednak podźwignęła się, usiadła i odgarnęła z
twarzy wilgotne włosy. I wtedy go zobaczyła.
Diaz Penvarnon wyłonił się w morza całkiem nagi, krople wody lśniły na
jego śniadej skórze. Szedł przez płytką wodę w stronę brzegu, nieświadom
38
obecności Rhianny. Spostrzegł ją dopiero wówczas, gdy zawstydzonej
dziewczynce mimowolnie wyrwał się z ust cichy okrzyk.
– O, Boże – westchnął z rezygnacją, podszedł do ręcznika złożonego na
stercie kamieni i owinął go wokół bioder. – Co ty tu robisz, Rhianno?
– Chciałam być sama. – Jej głos był schrypnięty, a oczy zapuchnięte od
płaczu. Twarz płonęła jej ze wstydu, więc przycisnęła ręce do zaczer-
wienionych policzków.
– Nie zauważyłaś, że ktoś pływa w morzu i być może również pragnie
odrobiny prywatności? – zapytał oschłym tonem, ale nagle spostrzegł stan
dziewczynki i podjął znacznie łagodniej. – Daj spokój, przecież nic strasznego
się nie stało. Musiałaś już kiedyś widzieć mężczyznę bez ubrania, prawda?
Prawdę mówiąc, nie widziała, ale postanowiła zatrzymać tę informację
dla siebie.
– To... nie o to chodzi – zaszlochała.
– Więc co się stało? – Znowu zmarszczył czoło, ale raczej z zaskoczenia
niż gniewu. Usiadł przy niej i położył wilgotną, zimną rękę na jej ramieniu.
– No, przestań już płakać. Powiedz, spotkało cię coś złego?
Opuściła głowę i wyznała załamującym się głosem:
– Dzisiaj są moje urodziny... trzynaste... i nikt o nich nie pamiętał...
– Zaczekaj tu, mam pomysł, jak uratować sytuację. Zostawiłem w chacie
ubranie, zaraz doprowadzę się do porządku i razem wrócimy do domu.
Ramię w ramię wspięli się ścieżką na górę. Diaz zaprowadził ją do
dawnych stajen, gdzie panna Trewint szorowała właśnie pomalowane olejną
farbą drzwi. Na ich widok przerwała pracę i mocno zacisnęła usta.
– Rhianna! Gdzie byłaś? Mam nadzieję, że tym razem nie narobiłaś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl