[ Pobierz całość w formacie PDF ]

lecz spokojnie - i Maska rozpoznała krok oprawcy. Czuła woń brudu bestii,
nawet przez płótno na twarzy. Gorzko-słodką woń, która wywoływała nudności.
- Stój spokojnie - odezwał się potwór. - Tak będzie szybciej.
Ukradziony Masce krok był już wystarczającą zniewagą, ale usłyszeć
własne, krystaliczne słowa wydobywane z nieludzkiego gardła - to pozbawiło
Maskę zmysłów. Wrzasnęła przez płótno i skierowała pistolet w usta Boone a.
Zanim ustrzeliła bezczelny język Boone, jego opuchłe ręce wyciągnęły się i
chwyciły za broń. Gdy wyrwały pistolet, Maska pociągnęła jeszcze za spust,
wypalając w jedną z rąk. Kule odstrzeliły mu palec. Twarz Boone a skrzywiła
się. Wyszarpnął broń z rąk Maski i odrzucił. Potem przyciągnął do siebie tego,
który go okaleczył.
W obliczu zagłady Maska oddzieliła się od swego nosiciela. Stara Głowa
z Guzikami nie wierzyła, że kiedyś może umrzeć. Decker wierzył. Jego zęby za-
zgrzytały o suwak jak o kratę na ustach, gdy zaczął błagać.
- Boone... nie wiesz, co robisz.
Czuł, jak Maska z furią zaciska się wokół głowy, słysząc te słowa tchórza,
ale Decker mówił dalej, starając się udobruchać Boone a tonem swojego głosu,
jak to dawniej bywało.
- Jesteś chory, Boone.
Nie błagaj - słyszał Maskę - nie śmiej błagać.
- Ale pan mnie może uleczyć, prawda? - powiedział potwór.
- O tak - odparł Decker. - Z pewnością. Daj mi tylko trochę czasu.
Zraniona ręka Boone a pogłaskała maskę.
- Czemu się za tym kryjesz? - spytał.
- Ona każe mi się kryć. Nie chcę, ale ona mi każe.
Gniew Maski nie znał granic. Piszczała w głowie Deckera, słysząc, jak
zdradza swego mistrza. Jeśli przeżyje dzisiejszy wieczór, zażąda najpodlejszej
rekompensaty za te kłamstwa. Zapłaci co do grosza, jutro. Ale musi wywieść w
pole tę bestię, żeby trochę jeszcze pożyć.
- Musisz się chyba czuć tak samo jak ja - powiedział. - Pod skórą, którą
musisz nosić.
- Tak samo? - spytał Boone.
- Jak w potrzasku. Musisz rozlewać krew. Nie chcesz rozlewać krwi tak
jak ja.
- Nie rozumiesz - stwierdził Boone. - Nie jestem za tą twarzą. Ja jestem tą
twarzą. Decker potrząsnął głową.
- Chyba nie. Myślę, że gdzieś wewnątrz jesteś wciąż Boone em.
- Boone nie żyje. Boone a zastrzelono na twoich oczach. Pamiętasz?
Sam posłałeś mu kule.
- Ale przeżyłeś.
- Ale nie jako żywy.
Wielka głowa Deckera drżała. Teraz przestała. Każdy mięsień ciała
zesztywniał, gdy przyszło wyjaśnienie tajemnicy.
- Ty mnie pchnąłeś w ręce potworów, Decker. I stałem się jednym z nich.
Ale nie takim jak ty. Nie bezdusznym potworem - przyciągnął Deckera bardzo
blisko, jego twarz znalazła się o cal od maski. - Umarłem, Decker. Twoje kule
nie mają już dla mnie znaczenia. Mam w swoich żyłach krew Midian. To znaczy,
że sam się leczę. Ale ty...
Ręka głaszcząca maskę teraz zacisnęła się na tkaninie.
- ...ty, Decker... kiedy umrzesz, to umrzesz. A ja chcę widzieć twoją twarz,
kiedy to się zdarzy.
Boone pociągnął maskę. Trzymała się mocno i nie chciała zejść. Musiał
zacisnąć pazury na wszystkich włóknach i wypukłościach, aby ją zedrzeć i
odkryć spoconą twarz pod spodem. Ileż to godzin spędził obserwując tę twarz,
łapiąc się każdego przebłysku aprobaty? Tyle zmarnowanego czasu. Oto
prawdziwy stan lekarza: zagubiony, słaby, płaczący.
- Bałem się - odezwał się Decker. - Rozumiesz, prawda? Mogli mnie
znalezć, ukarać. Musiałem zwalić na kogoś winę.
- Wybrałeś niewłaściwego człowieka.
- Człowieka? - zabrzmiał cichy głos w ciemności. - Nazywasz się
człowiekiem? Boone poprawił się.
- Potwora. Zmiech. A potem:
- Zamierzasz go wreszcie zabić, czy nie?
Boone odwrócił wzrok od Deckera na mówiącego, który przykucnął na
grobie. Jego twarz składała się z plątaniny blizn.
- Czy on mnie pamięta? - mężczyzna spytał Boone a.
- Nie wiem. Pamiętasz? - rzucił Deckerowi. - Nazywa się Narcyz.
Decker tylko wytrzeszczył oczy.
- Jeszcze jeden ze szczepu Midian - stwierdził Boone.
- Nigdy nie byłem pewny, czy do niego należę - zadumał się Narcyz. -
Dopóki nie musiałem wyjmować kuł z twarzy. Sądziłem, że mi się to wszystko
śni.
- Bałeś się -"powiedział Boone.
- Tak. Wiesz, co robią z normalnymi ludzmi. Boone skinął głową.
- Więc go zabij - wypowiedział się Narcyz. - Wygryz mu jego oczy, albo ja
to zrobię za ciebie.
- Nie, dopóki nie wydobędę z niego wyznania.
- Wyznania - odezwał się Decker, a oczy mu się rozszerzyły na myśl o
odroczeniu wyroku. - Jeśli tego chcesz, powiedz tylko słowo.
Zaczął szperać w marynarce, jak gdyby szukając pióra.
- Po co ci to pieprzone wyznanie? - pytał Narcyz. - Myślisz, że ktoś ci
teraz wybaczy? Spójrz na siebie! Zeskoczył z grobu.
- Zobacz - wyszeptał. --Jeśli Lylesburg się dowie, że tu przyszedłem,
wyrzuci mnie. Daj mi tylko jego oczy, cholera. A reszta należy do ciebie.
- Nie pozwól mu, żeby mnie dotknął - Decker błagał Boone a. - Wszystko,
co zechcesz... pełne wyznanie... wszystko. Ale trzymaj go z dala ode mnie!
Za pózno, Narcyz już się do niego dobierał, za pozwoleniem, czy też bez
pozwolenia Boone a. Boone usiłował go powstrzymać wolną- ręką, ale Narcyz
zbyt rwał się do zemsty. Wcisnął się pomiędzy Boone a i jego ofiarę.
- Popatrz sobie ostatni raz - wyszczerzył zęby podnosząc hakowate
kciuki.
Decker szperał jednak po kieszeniach nie tylko w panice. Gdy haki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl