[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ukrywa nic w żadnej z kieszeni.
- %7łałuję, ale nic mam ani komórki, ani pieniędzy, Przyszedłem goły jak święty turecki.
Jeśli więc mamy pójść coś zjeść, to ty będziesz płacić, a ja ci pózniej wyrównam w
honorarium.
Chciała powiedzieć, żeby się nie trudził i darował sobie wynagradzanie jej za dzień pracy
w charakterze sekretarki, ale zmieniła zamiar.
- Nie wiem, jak to wytrzymasz. Moja stawką to trzysta pięćdziesiąt dolarów za godzinę.
Joel zmilczał, przymknął tylko oczy, jakby przeliczał coś w myślach.
- W porządku - powiedział. - Spisałaś się znakomicie. Szpadle i piły dotarły, gdzie trzeba i
kiedy trzeba. Podobało mi się także to, co zaproponowałaś Marilyn w sprawie witryny
internetowej, choć skłamałaś, mówiąc, że przekazujesz tylko mój pomysł. Niech więc
będzie po trzysta pięćdziesiąt, ale bez nadgodzin.
Uznał temat za wyczerpany. Przez chwilę patrzył na ulewę.
- Niewykluczone - powiedział - że w pensjonacie dowiemy się czegoś o Ianie. Gotowa? -
I nie czekając na odpowiedz, ruszył biegiem w dół zbocza.
Tyler została. Powtarzała w myślach dopiero co usłyszany komplement. Zrobiło jej się jej
miło i jakby cieplej. Zastanawiała się, co zrobić. Rozsądek podpowiadał, żeby wracać do
hotelu i nie oglądać się za Joelem.
34
Ale hotel był daleko. Kusiło ją także, żeby utrzeć nosa Celeste Delashaw. Pilnowała
Joela jak pies kości. Ciekawe więc, jaką będzie mieć minę, gdy zobaczy, że narzeczony
wraca do hotelu nie sam, lecz w towarzystwie. I to czyim!
Sama myśl o tym, jak będzie, wystarczyła, żeby Tyler uśmiechnęła się do siebie i nie
zastanawiając się dłużej, pobiegła w ślad za Joelem Kingsleyem.
Biedactwa, aleście przemokli - powitała ich w progu właścicielka pensjonatu,
urządzonego w malowniczym dworku u stóp wzgórza. - Do nitki! Wchodzcie, wchodzcie,
ogrzejecie się przy ogniu.
Joel z galanterią przepuścił Tyler przodem.
Na widok kuchni, w której się znalezli Tyler oniemiała z zachwytu. Zapominając o zimnie i
przemoczonym ubraniu, chłonęła wnętrze jak z obrazka. Na wielkim, otwartym piecu
kuchennym płonął wesoły ogień. Z wiekowego kredensu połyskiwały talerze, każdy inny,
tu i ówdzie poszczerbione od użycia. Drewniane blaty kuchennych stołów, wybielone od
ciągłego mycia, tez świadczyły, że dzieje tego dworku mierzy się w dziesiątkach lat. Ze
ścian spoglądały na gości miedzianie naczynia wypucowane do połysku, ale znaczone
bliznami czasu.
- Przyjechaliście pewnie z Ameryki - stwierdziła gospodyni z głębokim przekonaniem.
Miała siwe włosy i cerę tak bladą, jakby nigdy nie oglądała słońca. - Wszyscy
Amerykanie zachwycają się moją kuchnią Mówią, że przypomina im przodków, jakby
wszyscy wywodzili się ze Szkocji. Może to i prawda, Nasi zawsze lubili jezdzić po
świecie. A co do kuchni, to chętnie sprawiłabym sobie nową. Marzy mi się taka ze
stalowym zlewozmywakiem i mnóstwem szkła.
- Ależ w żadnym wypadku! - zawołali Tyler z Joelem zgodnym chórem, ku rozbawieniu
gospodyni.
- No właśnie, gadam tu i gadam, zamiast się wami zająć. Tam jest coś dla pana. -
Gestem Szkotka wskazała ubranie wiszące na kołku przy drzwiach. - Niech pan się
przebierze, a małżonka pójdzie ze mną.
Tyler chciała stanowczo zaprotestować przeciwko nazywaniu jej małżonką , ale
gospodyni nie dała jej dość do słowa. Mówiła bez przerwy, zapraszając ją najpierw do
izby obok, a pózniej pomagając ściągnąć przemoczone rzeczy. Odwróciła się tylko
dyskretnie, gdy Tyler zaczęła zdejmować bieliznę i wkładać bawełnianą koszulkę i takież
majtasy, a do tego gruby, domowej roboty sweter i bawełniane obcisłe spodnie -
wszystko zaoferowane przez gościnną panią domu. Z potoku słów gospodyni Tyler
dowiedziała się, że jej nazwisko brzmi McDonald, a gdy zdołała wtrącić, patrząc na
sweter, że rzadko miała okazję widzieć ręcznie dziergane rzeczy, pani McDonald
powiedziała: Bo wiesz, słonko, my tu mamy dużo czasu i niewiele do roboty .
Joel też zdążył się już przebrać w sztruksowe spodnie i szary gruby sweter, w czym - jak
zauważyła Tyler - było mu bardzo do twarzy. Jeszcze wilgotna czupryna wyglądała, jakby
właśnie wstał z fotela u fryzjera, co Tyler nieco speszyło. Nie miała okazji spojrzeć w
lustro, ale wyobrażała sobie, że musi wyglądać fatalnie. Włosy w nieładzie, bo
przepaska, którą włożyła, wychodząc na wycieczkę, dawno się zsunęła, a na policzkach
35
- lepiej nie mówić. Tusz z rzęs najpewniej się rozmazał, czuła się więc nieświeżo i
okropnie.
- A teraz musicie coś przekąsić - oznajmiła pani McDonald, mieszając chochlą w wielkim
garze na piecu, wyglądającym jak na sentymentalnej fotografii w magazynie urządzania
wnętrz. Wzięła z półki dwie miski z grubego fajansu i do każdej nalała solidną porcję
parującej zupy.
Tyler korciło, żeby wreszcie zapytać, czy pani McDonald wie coś o zamku po drugiej
stronie góry. Nie zdążyła, gdyż ubiegł ją Joel.
- Od dawna pani tu mieszka? - spytał, a Tyler już wiedziała, do czego zmierza.
- Bardzo dawna - odparła pani McDonald z uśmiechem, stawiając wypełnione po brzegi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]