[ Pobierz całość w formacie PDF ]
być pomocną przy spożywaniu zupy, równie plastikowy kubek, poduszka,
która tak naprawdę tylko ją imitowała, dwa prześcieradła, dwa koce, dwa
niewielkie ręczniki z wyszytym, a jakże by inaczej, logiem Z-K A-Z, mała
szmatka, diabli wiedzą do czego, szczoteczka wraz z pierwszy raz widzianą
przeze mnie odmianą pasty do zębów, jednorazowa maszynka do golenia
mająca starczyć mi na miesiąc, w zestawie z kremem do golenia, przy
którym Wars jest marką ekskluzywną, jedno szare mydło, a na końcu
otrzymałem za małe zielone, znoszone spodnie robocze i równie zużytą
szarą bluzę, pozbawioną trzech z pięciu guzików, plastikowe klapki i toporne
skórzane buty.
Pozytywnym skutkiem braku jedzenia było ogólne otępienie, dzięki
któremu nawet nie pomyślałem, by się zdenerwować albo rozpłakać, nie
wiem, co lepsze.
Kiedy już wszyscy dostaliśmy swoje zestawy , okienko znów z wielkim
trzaskiem zamknęło się, my natomiast znów na czterdzieści minut
zostaliśmy pozostawieni sami sobie.
Zanim zostaliśmy porozmieszczani w celach, jak to określano,
przejściowych, dostaliśmy po półtora litra wody, po połowie chleba i po dwie
konserwy z pasztetem. Wszyscy na dziesięć minut zamilkli, połykając
niemalże w całości otrzymane jedzenie. Chwilową ulgę zaspokojenia głodu
natychmiast zastąpiło zmęczenie.
Czułem się tak wymęczony psychicznie, że było mi wszystko jedno, gdzie
zostanę ulokowany, bylebym tylko mógł położyć się spać. Ostatecznie wraz
z czterema innymi skazanymi zostałem ulokowany w celi numer dwa.
Wszyscy ledwo doszliśmy do miejsca naszego zakwaterowania.
Kiedy przekroczyłem próg celi, dotarło do mnie, że na dołku nie było
jeszcze tak zle. Pomieszczenie, w którym obecnie się znajdowałem, było
miejscem, najdelikatniej mówiąc, paskudnym. Każda ze ścian pomazana była
flamastrem, długopisem lub ołówkiem. Napisy oczywiście nie należały do
esencji myśli filozoficznych. Jebać szmatę z centrum , Olek H. to kurwa ,
Chuj w dupę sądowi to tylko trzy z trzystu trzydziestu trzech napisów
tworzących niesamowicie oryginalną, niespotykaną nigdzie indziej oraz
naszpikowaną wszelkimi możliwymi błędami tapetę.
Piętrowe łóżka, stojące wzdłuż ścian, pamiętały jeszcze czasy drugiej
wojny światowej, za to materace na nich leżące nie odbiegały zbytnio
stanem używalności od tych, jakie dostałem na dołku. Na środku zaś stał
metalowy, znacznych rozmiarów stół.
W jednym z narożników pomieszczenia znajdowała się toaleta, choć tu
bardziej adekwatnym słowem byłby kibel . Od pozostałej części
pomieszczenia oddzielał go niewielki parawanik zrobiony z prześcieradła.
W środku kibla była ledwo trzymająca się ściany umywalka, nieczyszczona
chyba od początku swego żywota. Zajebiście pomyślałem. Każdy z nas
czym prędzej pościelił swoje łóżko i położył się na nim.
Sen przyszedł natychmiast. O godzinie dziewiętnastej zostałem jednak
brutalnie z niego wyrwany. Okazało się, że jest to pora apelu, czyli zmiana
strażników, a przy okazji kontrola, czy aby nikt z więzniów nie uciekł.
Ponieważ wszyscy spaliśmy, nikt z nas nie usłyszał otwierających się drzwi
celi.
Jeden ze strażników wszedł do środka, wymierzając dwa solidne
kopniaki w najbliżej znajdujące się łóżka. Natomiast dwóch pozostałych
zaczęło głośno się śmiać. Nawet nie wiem, kiedy stanąłem na baczność, nie
wiedząc oczywiście, co się dzieje.
Moja mina, tak samo jak i miny pozostałych osadzonych, musiała być
nietęga, ponieważ wszyscy trzej strażnicy zaczęli pokładać się ze śmiechu.
Kiedy już wszyscy staliśmy zszokowani na baczność, drzwi zamknęły się.
Nie! Nie! To jakiś koszmar myślałem.
Pozostali współtowarzysze dali wyraz swojemu zdenerwowaniu, na głos
komentując to, czego przed chwilą byliśmy świadkami.
To skurwysyny!
Co to w ogóle ma znaczyć!? Co za zachowanie?
Mnie natomiast nawet nie chciało się odzywać. Naciągnąłem na głowę
śmierdzący koc, usiłując znów zapaść w sen, dzięki któremu znajdowałem się
z dala od tego miejsca. Sen jednak nie nadchodził. Do godziny dwunastej
słuchałem rozmowy sąsiadów z koi , czyli z łóżek naprzeciwko.
Dowiedziałem się, że Heniek śpiący na dolnej koi siedzi za jazdę po
pijanemu, natomiast Rysiek z górnego łóżka jest tu za jakieś malwersacje
finansowe. Choć na człowieka obracającego znacznymi kwotami finansowymi
zupełnie mi nie wyglądał. No, ale cóż, pozory mylą. O pozostałych dwóch
współlokatorach nieco informacji uzyskałem dnia następnego.
Wszystkich nas obudził dzwonek, punkt piąta trzydzieści. Na wszelki
wypadek, wszyscy ubrani w otrzymane stroje, stanęliśmy w rzędzie.
Wyglądaliśmy niczym bohaterowie żywcem wyjęci z filmu Flip i Flap .
Godzinę pózniej otrzymaliśmy śniadanie. Czyli po pół bochenka chleba, po
kawałku jakiejś dziwnej wędliny, trochę masła oraz kubek czarnej zbożowej
kawy. Wszystko zjadłem w ciągu pięciu minut. Wyglądająca dziwnie wędlina
nie była ostatecznie taka zła, być może dlatego, że byłem naprawdę głodny.
Zmywanie plastikowego talerza zimną wodą nie należy do przyjemności.
Dlatego doprowadzenie go do stanu ponownej używalności zajęło mi dziesięć
minut. Coraz bardziej wkurzał mnie natomiast Olgierd, rzekomo zatrzymany
za pobicie funkcjonariusza na służbie. Gość cały czas chodził tak, jakby miał
telewizory pod pachami, a do tego zaczął się strasznie rządzić. Jego
współlokator z łóżka wyżej rano dostał od niego dość mocne uderzenie
w twarz za to, że chrapał. Faktycznie było to uciążliwe, nawet dwa razy sam
się przebudziłem, ale żeby od razu go bić? Tym bardziej że Marcin był od
niego dwadzieścia kilo lżejszy i co najmniej półtorej głowy niższy.
Ty pierdolony alimenciarzu! krzyczał do niego Olgierd. Jeszcze raz
w nocy mnie obudzisz i będziesz miał zakaz spania!
Co za gość pomyślałem. Póki jednak Olgierd nie zacznie wchodzić mi
bezpośrednio w drogę, postanowiłem nie reagować. Po co mi jakieś kłopoty
już od pierwszego dnia.
Około godziny dwunastej odwiedził naszą celę wychowawca oddziału.
Był to ktoś pełniący funkcję tak jakby łącznika między nami, skazanymi,
a dyrektorem i administracją całego tego przybytku. Pan w moim wieku
zakomunikował wszem i wobec, że jutro każdy z nas opuści celę przejściową,
będąc przeniesionym na oddział mieszkalny. To fajnie, skoro mamy być
przeniesieni na oddziały mieszkalne, znaczy to, że nie będziemy już dłużej
siedzieć w tej norze. No i w końcu nie będę musiał przebywać z tym idiotą
Olgierdem .
Tuż po obiedzie Marcin został kolejnym uderzeniem w twarz
zmotywowany do wysprzątania celi oraz oddania swojej kolacji, a jakże,
komu by innemu, jak nie Olgierdowi. Przyznam szczerze, było mi go coraz
bardziej szkoda, ale miałem nadzieję, że jutro to się na pewno skończy.
Punkt piętnasta ogłoszono spacer. O dziwo, wyszedłem na niego tylko ja.
Nie pofatygował się także nikt z pozostałych siedmiu przejściowych cel.
Chce ci się iść samemu? zapytał strażnik.
Tak odpowiedziałem.
Ten pokręcił niezadowolony głową, prowadząc mnie na niewielkie, jedno
z ośmiu, pól spacerowych.
Nie miałem pojęcia, jak wyglądają pozostałe spacerniaki, ale ten, na
którym ja się znajdowałem, miał rozmiary celi, z której przed chwilą
wyszedłem. Zewsząd otaczały mnie wysokie na trzy metry mury, zwieńczone
drutem kolczastym. Co kilka minut zmieniałem stronę, w którą
spacerowałem. Mimo wszystko fajnie było zaczerpnąć świeżego powietrza.
Godzinny spacer minął mi nawet nie wiem kiedy. Przyznam się szczerze, że
mógłbym tak pochodzić w kółko jeszcze ze dwie godziny. Niestety, nie było
[ Pobierz całość w formacie PDF ]