[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bladofioletowej twarzy, z rudą aureolą wokół głowy. Nelson. Zdrową rękę unosił do góry i
obracał dziko oczami, popychany strachem podlanym morfiną.
- Aj...aj! - zawył piskliwym, łamiącym się głosem. - Nie jestem żołnierzem. Jestem
marynarzem. Nie walczę, chcę iść do niewoli, słyszycie? Nie strzelać, rozumiecie?
Powiedziawszy to, ruszył zataczając się w stronę miejsca, gdzie chowali się Niemcy. W
zapadłej ciszy słychać było, jak pod nogą Nelsona zachrzęścił kamyk.
Marynarz dochodził do wysokiego głazu o kształcie piramidy i Mallory miał pewność, że
musi się tam ukrywać Niemiec, ale nie mógł strzelić, gdyż Nelson by nie wiedział, co ma
wtedy zrobić.
Nelson był już przy głazie, nie przestawał machać zdrową ręką i krzyczeć. Kiedy go mijał,
zza skały wysunęła się ręka w panterce, złapała go za kołnierz, a stopa w czarnym bucie
kopnęła go od tyłu, na wysokości kolan, tak że padł na ścieżkę i zamarł klęcząc, bokiem do
ludzi obserwujących go znad wejścia do grobowca. Wysunęła się dłoń z lugerem, lufa
dotknęła nasady karku Nelsona i po chwili rozległo się głuche PAP!
Nelson przewrócił się na twarz i zaczął podrygiwać w agonii.
Mallory wiele widział, był oswojony ze śmiercią, ale ta beznamiętna egzekucja nie
uzbrojonego marynarza, który właśnie się poddał, spowodowała, że zamarł na sekundę. To
wystarczyło, by usłyszał za sobą metaliczny trzask i jakiś głos powiedział za nim po
angielsku, z gardłowym akcentem:
- Rzuć broń.
Mallory rzucił broń na ziemię. Nie miał szans na obronę. Czekał na strzał w tył głowy. Jego
umysł oczyścił się z wszelkich myśli i obserwował góry, dobrze widoczne krawędzie na tle
różowego nieba.
Niemiec nie strzelił, jedynie rozkazał:
- Marsch!
Mallory ruszył.
Zobaczył Millera, który zbliżał się także pod bronią, dostrzegł kłębiące się przy wejściu do
grobowca niemieckie panterki, słyszał krzyki. Ze środka wyszedł z podniesionymi rękami
Carstairs, po nim Wills, mrużący oczy przed bolesnym światłem świtu.
Do Millera podszedł Niemiec - Leutnant - o surowej twarzy.
- To wszystko? - spytał po angielsku.
- Co wszystko? - odparł Miller.
- Wszyscy wasi ludzie?
- Nie.
Mallory przyglądał się Millerowi z lekkim zdziwieniem. Ufał mu, ale ufał także Andrei, który
zniknął z Klitemnestrą. To prawda, że wszyscy więzniowie byli w wielkim
niebezpieczeństwie, ale dopóki Andrea był na wolności, Niemcy też nie byli bezpieczni. W co
ten Miller pogrywał?
- Gdzie są? - spytał Niemiec.
- Jako obywatel Stanów Zjednoczonych Ameryki - odparł Miller - uważam wszystkich ludzi
za naszych. Czyż nie powiedziano: "Przyślijcie mi wasze zmęczone, biedne, w bezładzie zbite
masy"?
- Narody - poprawił Mallory.
- Zdawało mi się, że "masy".
- Milczeć! - wrzasnął Leutnant. - Na kolana!
Miller popatrzył na niego, potem na Mallory'ego. Uklękli.
- Na czym polega wasza misja na Kynthos? - warknął Leutnant.
- Nazwisko, ranga i numer - odparł Mallory. - Podam je pańskiemu przełożonemu.
Niemcy zaczęli wychodzić z ukrycia i iść w ich stronę, ciekawi łupu. Zbierajcie się...
pomyślał Mallory. Bardzo dobrze...
- Składam oficjalny protest - odezwał się Wills, którego głos brzmiał mocniej i bardziej
zdecydowanie. - Jak śmieliście... - był tak wściekły, że go zatykało - ...jak śmieliście złamać
Konwencję Genewską i zastrzelić mojego...
Leutnant jednym kopnięciem posłał go między głazy.
- Teraz słucham - powiedział Leutnant. - Powiecie mi, co chcę usłyszeć, albo zastrzelę
jednego z was... ciebie.
Mallory słyszał chrzęst butów wokół. Niemcy otaczali ich ciaśniejszym kręgiem - typowe
zachowanie Sonderkommando, nie Wehrmachtu. Wehrmacht to było wojsko, a ci byli
mordercami.
- Nieee! - zawył Miller. - Proszę!!! - Padł twarzą na ziemię i Mallory zrobił natychmiast to
samo.
W tym momencie byli osłonięci.
Spośród skał i z wejścia do jaskini gruchnęła salwa. Leutnant zawył i upadł na Mallory'ego,
który natychmiast sięgnął po jego broń. Stojący obok żołnierz zauważył ruch i skierował na
Mallory'ego swój pistolet. Zamigotały ogniki strzałów, ale przeznaczone dla Mallory'ego
pociski zatrzymały się w piersi Leutnanta. Mallory zaczął strzelać i schmeisser Niemca, który
chciał go przed chwilą zastrzelić, puścił serię wysoko w niebo, kiedy palec umierającego
żołnierza zacisnął się na spuście.
Zapadła cisza, w której rozległo się po niemiecku:
- Ręce do góry!
Trójka Niemców, która przeżyła, uniosła ręce do góry. Andrea krzyknął - tym razem po
grecku (do Klitemnestry):
- Nie pokazuj się!
Mallory wstał, Miller też już był na nogach. Nieopodal zaskrzeczało radio i rozległ się
niemiecki głos:
- Oddział A, oddział A, zgłoś się!
Mallory wydobył nadajnik spod martwego Niemca, podniósł mikrofon do ust i powiedział:
- Oddział A. Zadanie wykonane.
- Podaj kod - doleciało z radia.
Mallory zdjął palec z przycisku nadawania.
- Jaki jest kod? - spytał najbliższego Niemca.
- Schultz, feldfebel, numer jeden siedem pięć sześć zero dziewięć - odparł Niemiec.
Kątem oka Mallory zauważył jakiś ruch. Podbiegł Carstairs z lugerem w dłoni. Uderzeniem
lufy przewrócił Niemca na ziemię i wsadził mu ją w usta. Słychać było chrzęst łamanego
zęba.
- On pytał o kod - rzucił i wyjął Niemcowi lufę z ust. - Raz... dwa...
Niemiec nie wiedział, czy Carstairs zamierza liczyć do trzech czy do pięćdziesięciu, ale mając
lufę centymetr od oka, wolał tego nie sprawdzać.
- "Wściekła pogoń".
Mallory nacisnął przycisk nadawania.
- Wściekła pogoń - powiedział i zwolnił przycisk.
Radio zaskrzeczało i kontakt został przerwany. Niemiec bez przedniego zęba roześmiał się.
- Kończy się wam czas. Już was szukają.
- Drań! - rzucił Carstairs i zarepetował lugera. Szkop poszarzał; wiedział, że patrzy śmierci w
oczy, i na czoło wystąpiły mu grube krople potu.
- Zostaw go! - krzyknął Mallory.
Carstairs uniósł brew.
- Zabierzcie im ubrania - dodał Mallory.
- Ubrania? - zdziwił się Carstairs i popatrzył na swą doskonale skrojoną bluzę mundurową. -
Nie będą pasować.
- Wolisz być najlepiej ubranym trupem w tych górach? - spytał Miller, który już ściągał
spodnie. - Zmień wszystko poza butami.
- Dlaczego?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]