[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lotkami. Kiedy wychodziliśmy z samolotu. raowi__d_iał n_i. \e r_cs^_._k_
przyczyny tej sztywności lotek. = -- Brad_r Lacisn4r i:_t_. = iio i zii_o:arł j_;.
- Miał szczęście - powiedział Dermott. =-- t_dyl_v to 1;yła boi7il_ _
w metalowej obudowie, to podziaÅ‚aÅ‚aby jak szra_.ne_ i _néi__tb:.- oi_cr____
odłamkiem. Ale nie jest ranny. Czyli \e była to hont_a z plastyku __o
plastykowych bomb u\ywa siÄ™ plastykowyi:h zapalników , a Å›c¨iÅ›lej,
chemicznych. Dwa kwasy oddzielone syntetycznÄ… plastykowÄ… przegro
dÄ…. Jeden z nich prze\era przegrodÄ™ i kiedy te kwasy siÄ™ spotkajÄ….
następuje wybuch. Kwas, prze\erając się przez plastykową przegrodę,
wytwarza sporo ciepła. Jestem pewien, \e Ferguson nie tylko wyczuł,
ale natychmiast zorientował się, co to oznacza.
Brady miał ponurą minę.
- Gdyby nie nasza podejrzliwość, lecielibyśmy na wysokości dzie_
więciu tysięcy metrów prosto do aniołków. Byłaby to nasza ostatnia
podró\ w \yciu, panowie - powiedział.
- Tak jest - przyznał Dermott. - Ale nawet lee_;: n:_lco rrLieliśricy
piekielne szczęście. Zapalnik chemiczny ma tę wadę, \e nastawienie go
z dokładnością większą ni\ sześć do dziewięciu minut na godzinę jest
prawie niemo\liwe. Wybuch mógł nastąpić dziesięć minut temu i było-
by po nas. Nasi "przyjaciele" nie chcieli nas usunąć z tego kraju, oni
chcieli nas usunąć z tego świata. Czy mo\na to zrobić lepiej, prościej
i skuteczniej ni\ sprawiając, \eby na wysokości dziewięciu kilometrów
naszemu odrzutowcowi urwało ogon?
Helikopter "Sikorsky" typu "podniebny \uraw" wylądował po zapad-
nięciu zmroku, tu\ po wpół do czwartej po południu. 'tak jak zapowie-
dział Willoughby, był to największy śmigłowiec, jaki widzieli. Jego
silniki zamilkły, potę\ne wirniki zwolniły obroty i tylko gdzieś z wnętrza
olbrzymiego kadłuba dobiegało mruczenie generatora. Z otwartych
drzwi zjechały w dół wę\owym ruchem składane schody, po których
sprę\ystym krokiem zeszło na lód dwóch mę\czyzn i zbli\yło się do
grupki oczekujÄ…cych.
- Brown - przedstawił się pierwszy z nich. porucznik Brown,
niby pilot tej maszyny. A to porucznik Vos, niby jej drugi pilot. Którzy
z panów nazywają się Brady i Willoughby?
Uścisnęli sobie dłonie i Brown odwrócił się, \eby przedstawić trzecią
osobę, która do nich podeszła.
- Doktor Kenmore.
- Jak długo mo\ecie zostać? = spytał Willoughby.
- Ile pan sobie \yczy.
174 175
- To miło. Przywiózł pan coś dla mnie?
- Tak. Mo\na ju\ wyładowywać?
- ProszÄ™ bardzo.
Brown wydał okrzykiem polecenia.
- Mam dwie prośby, panie poruczniku - powiedział Brady
- Jestem na pańskie rozkazy.
- śeby nasi amerykańscy lotnicy byli choć w części tak grzeczni
- rzekł Brady i zwrócił się do doktora Kenmore'a. - Mój pilot jest
ranny. Mógłby go pan zbadać?
- Oczywiście.
- Donald, zaprowadzisz pana?
Dwaj mÄ™\czyzni odeszli do samolotu.
- W naszym samolocie jest znakomity nadajnik, panie poruczniku
- ciągnął Brady - ale niestety pilot, który go obsługuje, jest chwilowo
nieczynny. . .
- W naszym helikopterze jest znakomity nadajnik i wyśmienity ra-
diooperator, stale czynny - powiedział porucznik. - James!
Na szczycie schodów pojawił się młody \ołnierz.
- Zaprowadz pana do Berniego, dobra?
Bernie był młodzieńcem w okularach, który zasiadał przy du\ej
radiostacji firmy RCA. Dermott przedstawił się.
- Zdoła mnie pan połączyć z kilkoma numerami? - spytał.
- Miejscowymi? To znaczy, w Albercie?
- Niestety, w Anchorage i Nowym Jorku.
-Bez problemu. Mo\emy się połączyć przez radio za pośred-
nictwem naszego dowództwa w Edmonton - rzekł Bernie. Jego fa-
chowość i pewność siebie były szalenie krzepiące. - Proszę o numery
i nazwiska.
- Są tutaj - powiedział Dermott i wręczył mu notes. - Będę mógł
rozmawiać z tymi ludzmi?
- Oczywiście, je\eli tylko są w domu.
- Mo\e mnie nie być przez parę godzin. Gdybym nie wrócił, a pan
się połączył, czy mo\e ich pan poprosić, \eby byli pod telefonem albo
powiedzieli, gdzie ich znalezć?
- Naturalnie.
Dermott dołączył do grupy przy helikopterze. Na lód wyładowano
dwa niskie pojazdy. Opuszczano trzeci.
- Co to za maszyny? - spytał.
- To moja niespodzianka dla pana Brady'ego - odparł Willoughby.
- Zniegochody.
176
- To nie są śniegochody - wtrącił się szczupły, młody brunet.
- Przepraszam - powiedział Willoughby i zwrócił się do Dermotta.
- To jest John Lowry, ekspert od tych maszyn. Edmonton przysłało go,
\eby nam pokazał, jak nimi jezdzić.
- To są wszędochody - dodał Lawry. - Je\d\ą po śniegu, drogach,
bezdro\ach, bagnach, piaskach, gdzie pan chce. W porównaniu z nimi
amerykańskie i kanadyjskie śniegochody nale\ą do epoki radia na
parę. Wyprodukowała je firma VPLO - to skrót, pełna nazwa jest nie
do wymówienia - z Oulu w Finlandii. Nazywają się oczywiście "fińskie
koty". Zrobione są z włókna szklanego. W przeciwieństwie do zwyk-
łego śniegochodu nie mają z przodu płóz. Pas napędowy, który pano-
wie widzicie, przebiega na całej długości kadłuba i jest poruszany
przez silnik.
- SkÄ…d je macie?
- Dostaliśmy, \eby je poddać wszechstronnym próbom, do cał-
kowitego zniszczenia. To są właśnie te trzy.
- Jak to jednak dobrze mieć przyjaciół - powiedział Dermott do
Willoughby' ego.
- Te modele nieco odbiegajÄ… od typowych - ciÄ…gnÄ…Å‚ Lowry.
- W przednich komorach przewozi się zazwyczaj sprzęt. Zamieniliśmy
je na dwa składane siedzenia.
- To znaczy, \e mogę pojechać jednym z nich? - spytał Brady.
- Dobrze trafił z tą próbą całkowitego zniszczenia - rzekł pół-
głosem Dermott do Willoughby'ego.
- Tak - odparł Lowry.
- To świetnie, wyśmienicie - powiedział Brady ściszonym i pełnym
szacunku głosem. Perspektywa mozolnej dwudziestodwukilometrowej
jazdy tam i z powrotem przez śniegi Rlberty mało go pociągała.
- Prowadzi się bardzo łatwo - rzekł Lowry. -- Zmiana kąta na-
chylenia pasa napędowego zmienia kierunek jazdy: dokonuje się tego
za pomocą sterów. Są biegi przednie i wsteczne oraz bardzo wymyślny
dodatek - hydrauliczne hamulce tarczowe. Poza tym pojazd osiÄ…ga
prędkość sześćdziesięciu pięciu kilometrów na godzinę.
- Sześćdziesięciu pięciu? - spytał Dermott. - A wygląda, jakby
z trudem wyciągał dziesięć.
Lowry uśmiechnął się.
- Sześćdziesiąt pięć - powtórzył. - Oczywiście na równym terenie.
A przy okazji, nie są tanie, cztery tysiące dolarów sztuka, ale tak to jest
z unikatami. Przypuszczam, \e panowie się śpieszą. Poproszę wobec
tego trzech kierowców.
177
1
Doktor Itenmore i Mackenzie wrócili do samolotu, a Willoughby
i jego dwóch podkomendnych zajęli się nauką jazdy "fińskimi kotami".
-- To wstrząs - oznajmił doktor Kenmore. - Nic powa\nego, pod-
much nie zrobił mu krzywdy, musiał uderzyć głową w lód. Nad prawym
uchem ma dorodnego siniaka. PrzeniosÄ™ go do nas - kiedy silniki sÄ…
zgaszone, ogrzewanie i światło mamy z generatora.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]