[ Pobierz całość w formacie PDF ]
o dawnej wierności. Tylko tak zdoła sprawić, że młody Ralf, uszczęśliwiony obecnie
odgrywaniem roli pana na włościach, przetrwa ten długi spór o koronę bez strat, bez względu
na to, które z dwojga pretendentów w końcu zatriumfuje.
Ralf Giffard powitał więc Boże Narodzenie z głęboką i szczerą wdzięcznością za łaski
okazane ludziom, a jemu nie na ostatku.
Benet wślizgnął się do kościoła opactwa przez drzwi parafialne i przeszedł cicho
naprzód, na miejsce, skąd mógł zajrzeć do prezbiterium i widzieć zakonników siedzących w
swoich stallach, słabo oświetlonych żółtym blaskiem świec i czerwoną łuną lamp ołtarzy.
Zpiew psalmów dochodził do nawy stłumiony i cichy. Zwiatło było tu słabe, a okryte
płaszczami zgromadzenie świeckich z podgrodzia przesuwało się i poruszało, klękało i znów
wstawało, wszyscy bezimienni. Niedługo trzeba będzie czekać, zanim o północy zaczną się
godzinki, obchody cudownego wcielenia się Boga zrodzonego z Dziewicy. Czy nie powinien
go zrodzić Duch Zwięty, jak ogień zapala ogień, a światło światło? Czy ciało to tylko
instrument, tylko paliwo, które się wypala, dostarczając ciepła i oświecając? . Ten, kto pyta,
odmawia sobie odpowiedzi. Benet nie pytał. Oddychał głęboko z pośpiechu i podniecenia, i
nawet uniesienia, bo lubił ryzyko. Kiedy jednak znalazł się tu, w mroku, w tłoku, a
jednocześnie w izolacji, zatracił się w lęku jak dziecko, które nigdy całkiem nie dorosło.
Znalazł jakiś filar, raczej by zebrać się w sobie, niż ukryć, położył dłoń na chłodnym
kamieniu i czekał, nasłuchując. Zgrane głosy, chociaż ciche, podniosły się, wypełniając
sklepienie. Kamień w górze, rozgrzany tą muzyką, odbijał ją płomiennym echem ku dołowi.
Dostrzegł brata Cadfaela w jego stalli i przesunął się nieco, by widzieć go wyrazniej.
Być może wybrał to miejsce tylko po to, żeby mieć w zasięgu wzroku osobę najbliższą mu w
tym miejscu, człowieka przyjaznego, rozumianego, i bez żadnej intencji zakłócania czyjegoś
spokoju umysłu. Już wkrótce uwolnisz się ode mnie - pomyślał Benet. Czy będzie ci
czasem żal, jeśli nigdy o mnie nie usłyszysz? . I zastanawiał się, czy powinien powiedzieć
coś wyraznie, coś do zapamiętania, póki jeszcze czas.
Jakiś cichy głos, tuż na granicy szeptu, wydyszał mu w ucho:
Nie przyszedł? - Benet odwrócił głowę bardzo powoli, oczarowany i
przestraszony, bo przecież nie mógł to być ten sam głos, słyszany tylko raz i krótko, ale wciąż
poruszający struny całej jego istoty. Ona tam była, przy jego prawym ramieniu, ta prawdziwa,
ta niezapomniana. Słabe odbite światło wyczarowywało jej rysy spod ciemnego kaptura,
szerokie czoło, szeroko rozstawione niebieskie oczy. - Nie - stwierdziła. - Nie przyszedł! - I
odpowiadając sobie samej, westchnęła głęboko: - Tak i myślałam, że nie przyjdzie. Nie ruszaj
się, nie oglądaj się na mnie. - Odwrócił znów posłusznie twarz do ołtarza. Lekki oddech
musnął mu policzek, gdy się pochyliła.
Nie wiesz, kim jestem, ale ja cię znam.
I ja cię znam - odpowiedział Benet równie cicho. Nic więcej. Nawet mówił jak
we śnie.
Przez chwilę milczała nim spytała:
Brat Cadfael ci powiedział?
Zapytałem...
Znowu milczenie, z jakąś mgiełką uśmiechu, jakby powiedział coś, co jej sprawiło
przyjemność i nawet odwróciło na chwilę jej uwagę od tego celu, który przyprowadził ją do
niego.
Ja ciebie znam. Jeśli Giffard się obawia, ja nie. Jeśli on ci nie chce pomóc, ja
chcę. Kiedy możemy ze sobą porozmawiać?
Teraz! - powiedział nagle rozbudzony i chwytając oburącz okazję, o której nie
śmiał dotąd marzyć. - Po godzinkach ludzie będą wychodzić, my też możemy. Wszyscy
bracia będą tu aż do świtu. To dobra pora!
Czuł jej ciepło przy swych plecach i wiedział, kiedy zadrżała lekko od cichego,
podnieconego śmiechu.
Gdzie?
W pracowni brata Cadfaela. - To było miejsce, które znał możliwie najlepiej
jako taką kryjówkę, oczywiście dopóki jego właściciel odprawia tu obrzędy wigilijne. Piecyk
w chacie tlił się przez całą noc, ale łatwo go było ożywić, żeby było jej ciepło. Oczywiście nie
może wykorzystać lojalności tej młodej istoty, narażając ją na niebezpieczeństwo, ale
przynajmniej tym razem będzie mógł mówić z nią sam na sam, nacieszyć oczy jej poważną,
żarliwą twarzą, dzielić z nią zaufanie sprzymierzeńców. Coś do zapamiętania na całe życie,
gdyby już nigdy nie miał jej znowu zobaczyć. - Przez południowe drzwi, przez klasztor -
rzucił. - Nie będzie tam nikogo, kto by nas zobaczył.
Cichy, ciepły szept w jego uchu powiedział:
Czy musimy czekać? Mogę się wymknąć do kruchty już teraz. Godzinki będą
tak długie tej nocy. Idziesz?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]