[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Wychowywała się na satelicie - wyjaśnił Ewen. - A potem w kolonii Alpha. Mając
piętnaście lat wstąpiła do służby przestrzennej i przez całe życie wbijano jej do głowy,
że rodzenie dzieci jest czynnością, która nie należy do zakresu jej obowiązków. Ale
nauczy się. To tylko kwestia czasu.
W duchu jednak zastanawiał się, jak wiele kobiet z załogi podziela jej stanowisko -
bezpłodność może mieć również podłoże psychologiczne - i ile czasu upłynie, zanim
zdołają pokonać ten uwarunkowany strach i odrazę.
Czy to w ogóle może się udać, czy zdołają się rozmnożyć do odpowiedniej
liczebności na tak brutalnym i niegościnnym świecie?
ROZDZIAA DWUNASTY
MacAran usiadł obok uśpionej Camilli, wciąż jeszcze mając w pamięci wywiad
szpitalny, który przed chwilą przeprowadził z nim Ewen Ross. Po udzieleniu
wyjaśnień dotyczących Camilli, Ewen zadał mu tylko jedno pytanie:
- Pamiętasz, czy miałeś jeszcze jakieś inne stosunki seksualne podczas Wiatru?
Nie pytam z ciekawości, uwierz mi. Niektóre kobiety, a także mężczyzni, po prostu nie
pamiętają lub wymieniają z pół tuzina nazwisk. Zebrawszy wszystko, co każdy
zapamiętał, możemy wyeliminować pewnych ludzi. Chodzi o pózniejsze rejestry
genetyczne. Na przykład, jeżeli kobieta określa trzech mężczyzn, którzy mogą być
odpowiedzialni za jej ciążę, musimy przeprowadzić testy krwi tylko tych trzech, aby
określić - oczywiście w przybliżeniu - który z nich jest ojcem.
- Tylko z Camillą - odparł MacAran.
Ewen uśmiechnął się.
- Przynajmniej ty jesteś pewien tego, co mówisz. Mam nadzieję, że uda ci się
przemówić dziewczynie do rozsądku.
- Jakoś nie mogę wyobrazić sobie Camilli w roli matki - powoli odparł MacAran,
czując, że jest nielojalny.
Ewen wzruszył ramionami.
- Czy to ważne? Będziemy mieć mnóstwo kobiet, które chciałyby mieć dzieci, a nie
mogą, takich, które poronią podczas ciąży lub stracą dziecko przy porodzie. Jeśli nie
będzie chciała dziecka, gdy się narodzi, to czego jak czego, ale zastępczych matek na
pewno nam nie zabraknie!
Ta myśl sprawiła, że MacAran poczuł żal do uśpionej dziewczyny. Ich miłość
narodziła się z wrogości. Był to dziwaczny, zmienny splot urazy i pożądania, a teraz
akurat gniew zapanował nad innymi uczuciami. Rozwydrzony bachor, pomyślał.
Przez całe życie robiła to, co chciała, a teraz gdy musiałaby zrobić cokolwiek dla
innych, nie tylko dla siebie, zaczyna się awanturować! A niech ją!
Błękitne oczy Camilli otoczone ciemnymi rzęsami spojrzały na niego
niespodziewanie, jakby gwałtowność jego gniewu przebiła się przez coraz cieńszą
barierę narkotyku. Dziewczyna rozejrzała się wokół, nieco oszołomiona, spojrzała na
przejrzyste ściany kopuły szpitalnej, a potem na siedzącego obok niej MacArana.
- Rafe! - Przez jej twarz przebiegł grymas bólu.
Przynajmniej nie mówi już do mnie po nazwisku, przemknęło przez głowę
MacAranowi.
- Przykro mi, że zle się czujesz, kochanie - przemówił najłagodniej, jak umiał. -
Poprosili mnie, żebym przyszedł tu i posiedział z tobą przez chwilę.
W miarę, jak wracała jej pamięć, rysy twarzy twardniały. Rafe wyczuwał jej gniew
i rozpacz. Czuł to jak jakiś wewnętrzny ból i momentalnie, niczym za sprawą
przyciśnięcia wyłącznika, zgasła jego własna uraza.
- Naprawdę mi przykro, Camillo. Wiem, że tego nie chciałaś. Jeśli już musisz
kogoś nienawidzić, zacznij ode mnie. To moja wina. Nie działałem zbyt rozsądnie i
wiem o tym.
Jego delikatność i gotowość przyjęcia całej winy na siebie rozbroiły Camillę.
- Nie, Rafe - odrzekła z bólem. - To nie byłoby uczciwe wobec ciebie. Wtedy
pragnęłam tego tak samo jak ty, więc nie jesteś jedynym winowajcą. Problem polega
na tym, że odzwyczailiśmy się od kojarzenia seksu z ciążą, przyjęliśmy całkiem inną,
cywilizowaną postawę wobec tego zagadnienia. I oczywiście, nie można się było
spodziewać, że ktokolwiek z nas będzie wiedział, iż normalne środki antykoncepcyjne
przestaną działać.
Rafe wyciągnął rękę i dotknął jej dłoni.
- A zatem podzielimy się winą. Ale czy nie pamiętasz, co czułaś w czasie Wiatru?
Byliśmy wtedy tacy szczęśliwi...
- Wtedy byłam szalona. I ty także.
Gorycz w jej głosie sprawiła mu tyle bólu, że bezwiednie się skrzywił. Cierpiał nie
tylko za nią, lecz i za siebie. Próbowała uwolnić dłoń, ale nie pozwolił jej na to.
- Teraz jestem przy zdrowych zmysłach... przynajmniej tak mi się zdaje... i wciąż
cię kocham, Camillo. Nie mam słów, żeby powiedzieć ci, jak bardzo.
- Powinnam właściwie uważać, że mnie nienawidzisz.
- Nie mógłbym cię nienawidzić. Smutno mi, że nie chcesz tego dziecka - dodał - i
gdybyśmy byli na Ziemi, przypuszczalnie przyznałbym, że masz prawo wyboru... Ale
wtedy także byłbym nieszczęśliwy i nie możesz ode mnie oczekiwać słów, że będzie mi
przykro, iż nasze dziecko ma szansę żyć.
- Więc cieszysz się, że zostałam przyparta do muru i teraz muszę je donosić? -
rzuciła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl