[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Radley z jednej strony ucieszył się, że wydawca mówi do niego spokojnie, z
drugiej jednak wolałby, by zaczaj wrzeszczeć jak Hank Wheeler na Muchę. To by
dopiero było!
- Zark zawsze robi to co należy. Honor i obowiązek to za mało, by uratować
świat. Tak samo jak odwaga. Komendant cały czas myśli, a nie tylko wali gdzie
popadnie. On jest sprytny i mądry, świetnie obmyśla strategię. Umie wszystko
pogodzić, zgrać co do sekundy. A Mirium...
Radley umilkł. Mężczyzni patrzyli na niego z wielką uwagą. Opinia tak
bystrego czytelnika komiksów bardzo ich zainteresowała.
- Właśnie, co myślisz o Mirium? - zapytał Skinner.
- Wie pan... Leilah to taka żona, która nienawidzi męża. Poszła sobie. To co
ma robić Zark? W kółko o niej myśleć?
- Na chwilę przerwał. Mitch zrozumiał, że wcale nie o Leilah chodzi, tylko o
pewnego mężczyznę, który też sobie poszedł.
- Ale to są sprawy dorosłych, nie znam się na tym. - Radley wycofał się
gwałtownie.
- Dobrze, Mitch - po dłuższej chwili powiedział Skinner.
- Wprowadzimy Mirium i zobaczymy, jak zareagują czytelnicy. Ale sprawa
jest delikatna, więc uważaj. - Puścił arkusze. - Po raz pierwszy przyniosłeś coś
przed terminem. Nagle sporządniałeś?
- To dlatego, że teraz mam asystenta. Mitch położył rękę na ramieniu
Rada.
- Dobra robota, chłopcze - Skiner uśmiechnął się. - Mitch, oprowadz go po
firmie. Zasłużył sobie na to.
Radley jeszcze przez kilka tygodni opowiadał wszystkim o tej godzinie
spędzonej w Universal Comics. Gdy wyszli, trzymał torbę wypełnioną ołówkami z
logo wydawnictwa, dzbankiem Szalonej Matyldy, który ktoś wykopał dla niego ze
sterty gratów w szafie, kilkoma odrzuconymi szkicami i porcją komiksów prosto z
drukarni.
- To najlepszy dzień w całym moim życiu - oświadczył, podskakując na
zaśnieżonym chodniku. - Poczekaj, aż opowiem mamie, na pewno nie uwierzy.
Mitch też myślał o Hester. Wydłużył krok, by nadążyć za chłopcem.
- A może złożymy jej wizytę?
- Dobrze. - Radley znów włożył dłoń w rękę przyjaciela. - Chociaż bank nie
jest tak fajny jak twoja praca. Nie pozwalają słuchać radia i krzyczeć na siebie, ale
za to mają sejf, w którym trzymają miliony dolarów, no i kamery, żeby zobaczyć
każdego, kto chce ich obrabować.
- Fajnie, ale najpierw coś zjedzmy.
W statecznych ścianach National Trust Hester czytała dokumenty. To
lubiła najbardziej. Samotnie wgryzała się w pozornie suche liczby, za którymi
kryły się nieruchomości, samochody, sprzęt biurowy, aparatura sceniczna, albo
fundusze szkolne. Nic nie sprawiało jej większej przyjemności, niż zatwierdzenie
pożyczki.
Oczywiście nie zawsze było to możliwe. Bank nie był instytucją
dobroczynną i musiał zarabiać, lecz Hester starała się iść klientom na rękę. Nie
była naiwna i potrafiła odróżnić cwaniaków i lekkoduchów od ludzi rzetelnych i
uczciwych, których przycisnęła prawdziwa potrzeba. Oczywiście potrafiła być
również twarda i stanowcza. Obok liczb wierzyła też w psychologię i przynosiło to
dobre rezultaty.
Wygospodarowała pół godziny, by przy kawie i bułce przygotować trzy
wnioski o stosunkowo wysokie pożyczki, które chciała następnego dnia
przedstawić zarządowi do zatwierdzenia. Miała jeszcze piętnaście minut do
kolejnego spotkania. Zdąży, jeśli nikt jej nie przeszkodzi. Nie ucieszył jej więc
telefon asystentki.
- Tak, Kay?
- Jest tu pewien młody człowiek, który chce się z panią zobaczyć, pani
Wallace.
- Powinien przyjść za piętnaście minut. Przykro mi, ale musi poczekać.
- Nie, to nie jest pan Greenburg. I chyba nie chce kredytu. Chcesz
zaciągnąć kredyt, kochanie?
Hester usłyszała znajomy chichot. Zerwała się i podbiegła do drzwi. Rad?
Czy coś się stało?
Nie był sam. Towarzyszył mu Mitch i wielki pies o łagodnym spojrzeniu.
- Właśnie zjedliśmy taco.
Hester dostrzegła smugę salsy na brodzie syna.
- Tak, widzę.
Uściskała go i spojrzała na Mitcha.
- Wszystko w porządku?
- Pewnie. Załatwiliśmy coś w mieście i postanowiliśmy do ciebie zajrzeć. -
Przyjrzał się jej. Ukryła siniak pod makijażem. Przebijał się tylko lekki, żółtawy
odcień. - Oko wygląda dużo lepiej.
- Tak, najgorsze już za mną.
- To twój pokój? - Bez zaproszenia podszedł do drzwi i wsadził do środka
głowę. - Boże, jaki przygnębiający. Poproś Radleya o jakiś plakat.
- Możesz wziąć jeden - zgodził się natychmiast chłopiec.
- Mam ich całą masę, bo Mitch zabrał mnie do Universalu. Szkoda, mamo,
że cię tam nie było. Poznałem M. J. Jones i Richa Skinnera. Widziałem salę, w
której trzymają tryliony komiksów. Zobacz, co dostałem. - Wyciągnął rękę z torbą.
- Za darmo. Powiedzieli, że mogą mi dać.
W pierwszej chwili poczuła niechęć. Jej dług wdzięczności wobec Mitcha
rósł z każdym dniem. Potem jednak spojrzała na rozpromienioną twarz syna i
uznała, że nie ma się czym przejmować.
- Jak widzę, mieliście fajne przedpołudnie.
- Najlepsze w całym życiu.
- Uwaga, ogłaszam alarm dla załogi - mruknęła Kay. - Idzie Rosen.
Mitch zorientował się, że Rosen jest potęgą, z którą trzeba się liczyć.
Zobaczył, że Hester przybrała natychmiast poważny wyraz twarzy i odruchowo
poprawiła włosy.
- Dzień dobry, pani Wallace. - Rosen spojrzał znacząco na psa, który
[ Pobierz całość w formacie PDF ]