[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na wszelkie niespodzianki. Ci ludzie są bowiem niesamowicie podstępni. Ani generał Zennor, ani
nasi ludzie nie byli w stanie uzyskać bliższych informacji o wielkości ich armii, nie wiadomo nawet,
czy ona istnieje! Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie ma tam nawet policji! Ponieważ jednak
wszyscy wiemy, że jest to niemożliwe, gdyż bez tych instytucji żadne społeczeństwo nie może istnieć,
pozostaje przyjąć, iż tak starannie ukryli swe zbrojenia, że musimy być cały czas przygotowani na
wrogą napaść. Poza tym tak zdziwaczałe społeczeństwo należy wyleczyć z przesądów. Jesteśmy im
to winni jako ludzie.
Jeśli o mnie chodzi, nigdy w życiu nie słyszałem takiego steku bredni, ale sądząc po zachowaniu
obecnych, nikt inny nie miał zastrzeżeń do treści odprawy ani do zamiaru, by wyzwolić mieszkańców
planety Hoyan za wszelką cenę, choćby nawet trzeba ich było wszystkich w tym celu pozabijać!
15
Wróciłem do kompanii z pakietem zalakowanych rozkazów i głębokim przekonaniem, iż jest to
najbardziej kretyńskie przedsięwzięcie, o jakim kiedykolwiek słyszałem, nie wspominając o udziale.
- Dziwnie wyglądasz - powitał mnie Morton, gdy wszedłem do kabiny. - Nic takiego, czy może
powinienem zacząć się bać?
- Ma pan jakieś rozkazy, sir? - Za moimi plecami pojawił się sierżant Blogh, najwyrazniej także
spragniony nowin.
Rzuciłem rozkazy na koję i zająłem się pilniejszymi problemami.
- Sierżancie, jak wygląda w kompanii kwestia picia alkoholu w trakcie drogi na wojnę?
- Tak jak wszędzie, sir. Użycie jest karane sądem polowym. Ale jeden z baków transportera pełen
jest dziewięćdziesieciodziewięcioprocentowego spirytusu. Doskonały po rozmieszaniu pół na pół z
wodą i rozwodnionym sokiem pomarańczowym.
- Zlicznie. Ponieważ jedziemy na wojnę, pora wykorzystac przywileje rangi, sierżancie Bogh.
Dotąd byliście pełniącym obowiązki sierżanta sztabowego, od teraz jesteście sierżantem sztabowym.
Morton z trzaskiem postawił na stole trzy kubki i torbę liofilizowanego soku pomarańczowego.
Szybko się chłopak przystosował.
Sierżant sztabowy zniknął na chwilę, wracając z dwudziestolitrowym kanistrem. Błyskawicznie,
choć nie w cudowny sposób, przemienił następnie jego zawartość w czterdzieści pięć litrów wódki o
niezbyt przesadnej mocy. Zapowiadało się, że spędzimy tę podróż bez ofiar w ludziach.
- Zrednio obrzydliwe - ocenił Morton po pierwszej kolejce, podstawiając ponownie kubek. -
Można usłyszeć, czego się dowiedziałeś?
- Można. Dobrą nowiną jest, że mamy zaanektować i okupować bogatą i nie znaną reszcie
wszechświata planetę zwaną Hoyan. Drugą dobrą nowiną jest to, że jest ona zamieszkana przez ludzi,
obrazu szczęśliwości zaś dopełnia fakt, że nie istnieje tam ani wojsko, ani policja.
- Niemożliwe - stwierdził sierżant sztabowy, opróżniając kubek.
- Wszystko jest możliwe w tak dużej galaktyce. Jeśli wierzyć raportom wywiadu, to nie
powinniśmy napotkać żadnego oporu. W ogóle nie powinno dojść do rozlewu krwi.
- Niemożliwe - powtórzył sierżant sztabowy. - To pułapka.
- Generał też tak myśli i podejrzewa istnienie zakamuflowanych sił zbrojnych.
- Niekoniecznie - sprzeciwił się Morton. - Zanim trafiłem do wojska, studiowałem historię i wiem
trochę na ten temat. Ludzkość chadzała rozmaitymi drogami, a jeśli wezmie się pod uwagę ilość
zamieszkanych planet w galaktyce, to można powiedzieć, że różnorodność społeczeństw i ustrojów
jest praktycznie nieograniczona.
- Jak mają rząd, to mają i armię. Inaczej się nie da - uznał sierżant.
Szybkie tempo konsumpcji miało wpływ na wzrastającą fraternizację podoficera, jak i coraz
bardziej manifestacyjną przemądrzałość Mortona; pora była zatem zamknąć bar.
- Dobra! - Wstałem i wsunąłem kanister do kąta. - Sierżancie, zbierzcie podoficerów i przekażcie
im, co wam powiedziałem. Niech poinformują żołnierzy. Na razie to wszystko.
Sierżant wyszedł, Morton zachrapał na stole, a ja wykończyłem nie dopitą, trzecią z rzędu
szklaneczkę. %7łołądek zareagował dziwnym bulgotem, co w zasadzie nie zdarzało mi się po alkoholu,
doszedłem zatem do wniosku, że najpewniej wskazane byłoby zjedzenie czegoś. Od spożycia steku w
klubie oficerskim minęło już ładnych parę godzin. Przeprowadziłem zatem remanent w plecaku w
poszukiwaniu racji żywnościowych, natrafiając na czerwone tuby z napisem HOTPUP. Drobnym
drukiem wyjaśniono poniżej, że jest to porcja na dwie osoby, a otwiera się ją przebijając nożem
biały krąg na denku. Posłusznie wyjąłem nóż zza cholewy, dziabnąłem gdzie kazali, a tuba
natychmiast stała się dziwnie gorąca, puściłem ją więc i poprzestałem na podejrzliwej obserwacji.
Przedmiot syknął, zabulgotał, zagdakał i zaczął rosnąć. Profilaktycznie zmieniłem chwyt noża, na
wypadek gdyby to coś chciało mnie zaatakować. Na szczęście wynalazek pękł z trzaskiem, a na stole
pojawiła się parówka o gabarytach mego ramienia. Znieruchomiałem. Zapachniało nawet miło,
odciąłem więc końcówkę i spróbowałem. Jedynym, czego jeszcze mi brakowało, była musztarda i
piwo.
Dni dłużyły się, podobnie jak stopniowo zaczynaliśmy mieć dość hotpupów, bowiem dzięki
pomyłce kwatermistrzostwa było to jedyne żarcie, jakie zapakowano na pokład, i nawet generał był
zmuszony się nim zapychać, chociaż nie krył niezadowolenia.
Poza tym co dnia odbywała się seria narad i odpraw nudnych i długich jak zapalenie płuc z
przerzutami na wątrobę. Razem z Mortonem zabijaliśmy czas, uszczuplając zapasy alkoholu.
W ten sposób minęło piętnaście dni.
Szesnastego dnia zwołano kolejną odprawę i tym razem było wreszcie inaczej. Salę wypełniały
podniecone pogwarki, a ledwie sprawdzono obecność, Lowender rąbnął pięścią w stół.
- Inwazja się zaczęła! Zwiadowcy meldują brak oporu, ale to może być podstęp, mający wciągnąć
nasze wojska w zasadzkę sił głównych. Wszyscy znacie rozkazy, wiecie wiec, co robić. Za dwie
godziny lądujemy. Jedno tylko mogę dodać, a mianowicie to, byście dokopali im do dupy! -
zakończył w iście wojskowym stylu.
Odprawa zamknęła się głośnymi wiwatami.
- Najwyższy czas - ucieszył się sierżant, słysząc nowiny. - Ludzie zaczęli się robić leniwi od tego
leżenia martwym bykiem.
- Zbierzcie podoficerów, po raz ostatni powtórzymy sobie plan - poleciłem, rozkładając dobrze
znaną wszystkim mapę.
Tym razem nie było kłopotów z frekwencją. To była odprawa bojowa.
- Powinniśmy wylądować tutaj - stuknąłem w mapę. - Teraz pytanie, ilu z was tak naprawdę
wierzy, że pilot zdoła posadzić transportowiec tam, gdzie powinien?
Odpowiedziała mi cisza.
- No to jesteśmy zgodni - uśmiechnąłem się bez radości. - Mamy wylądować o świcie, czyli
najpewniej będzie jeszcze głęboka noc, ewentualnie będzie lać jak z cebra. Coś zdarzy się na pewno.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]