[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Podparł się na łokciu i powiedział dobitnie:
 Tak zle nie jest. Stracony tylko rozpęd, inercja, no i prawie wszystkie kapitały, ale pozo-
stało najważniejsze: wola dalszej walki i pewność zwycięstwa.
Zerwał się i zaczął chodzić po pokoju. Starał się stąpać najciężej, by na grubym dywanie
przecież dosłyszeć własne kroki:
 Tak, tak, tak  powtarzał  pewność zwycięstwa, pewność zwycięstwa... Nie pozostanę
bezsilny, zdeptany przez tłum uciekających tchórzów, nie, po stokroć nie...
Zatrzymał się przed nią i zaciskając pięści zasyczał:
 Jeszcze żyję, jeszcze żyję, jeszcze to bydło przekona się, że Paweł Dalcz nie da się stra-
tować!
116
 Rozumiem cię, Pawle  błagalnie chwyciła go za ręce  rozumiem, ale nie męcz się tak,
nie przepalaj. Uspokój się teraz i siądz przy mnie. Ja cię bez słów zrozumiem...
Wstała i tuląc się doń, głaskała jego twarz rękami.
Z wolna powracał do równowagi. Usiadł prawie bezwładnie i coś w rodzaju uśmiechu
zjawiło się na wykrzywionych i jeszcze rozedrganych wargach:
 Nie dziw się i nie gniewaj na mnie, Krysieńko, że przy tobie popadam w taki stan ner-
wowy, ale widzisz... dla wszystkich mam zawsze tyle pogody... Tylko przed tobą mogę... tyl-
ko przed tobą chcę, muszę być szczery...
 Mój ty kochany, mój ty najdroższy  szeptała, wtulając usta w jego włosy.
Poczuł dziwne słodkie ciepło tej dziewczyny, poczuł stokroć wyrazniej niż dotychczas to,
że przecie była mu jedyną bliską istotą... Jedyną, i teraz dopiero pojął ogrom tego słowa...
Gdyby tam, nad zaśnieżonymi polami... Na miły Bóg, przecie to nie obeszłoby nikogo! ab-
solutnie nikogo!... Kiwaliby głowami, w obojętnej ciekawości  wyczytywaliby druk z dzien-
ników i tyle...
A ona?... Podniósł głowę i spojrzał w jej oczy.
 Ty... moja...  powiedział i uczuł w gardle skurcz, jakiego nie znał dotychczas.
Z wielkich czarnych oczu padały nań łzy. Nie pojmował, co się z nim dzieje. Skądś, z głębi
piersi rozpływał się po całym ciele drżący prąd krwi jakby innej, jakby gorętszej, jakby pija-
nej... Mózg zdawał się mroczyć, a w ustach przejmował smak cierpkiej, nieznanej słodyczy.
Nie wiedział, co się z nim dzieje. Nigdy nie podlegał takim uczuciom, nigdy nie popadał w
tak dziwny stan obezwładnienia.
Na czoło, na policzki padały duże ciepłe łzy. Bał się poruszyć, jakby się bał utracić bodaj
jedną z tych kropel, które padały z jej otwartych szeroko oczu.
To jest słabość, to jest upadek sił  nawijały się z trudem myśli  to jest mój wróg...
Jednak nie umiał wyzwolić się spod uroku tej ciszy.
 Pawle  bezgłośnie poruszały się jej wargi  kochasz mnie, Pawle... Powiedz, że mnie
kochasz...
Z wolna, z jakąś skupioną powagą objął ją ramieniem i ściskał coraz mocniej, coraz moc-
niej, aż do bólu...
 Kocham, kocham cię, jedyna... Ty jesteś moja...
Nagle olśnieniem uderzyło go wypowiedziane słowo: moja. Pojął jego niezmierną wartość,
nieocenione znaczenie tego absolutnego posiadania.
Należała doń przecie każdą swą myślą, każdym nerwem. Wiedział to od dawna, lecz pojął
dopiero w tej chwili, w tej chwili, gdy uświadomił sobie, czym jest dla reszty ludzi, czym
stanie się dla świata po swoim upadku, czym stanie się dla samego siebie...
 Nicość! Znowu nicość.
Wyraz ten zelektryzował go. Nie, nie może upaść. Trzeba rzucić się w to piekło i zwycię-
żyć, trzeba bodaj zdychając z utraty sił, dobrnąć do brzegu. Jeszcze nie wszystko stracone.
Tak, nie wszystko... Wiedeń jutro wpłaci trzy miliony, to można rzucić na szalę, wprawdzie
szala nie drgnie od tego pyłku, ale istnieją przecie dalsze możliwości, są dłużnicy, którzy mu-
szą mu przyjść z pomocą, ba, są wierzyciele, którzy powinni zrozumieć, że jego klęska równa
się ich klęsce, że jeszcze trzeba walczyć!...
To przecie jasne!
Zcisnął dłoń Krystyny. Nie chciał jej przekonywać, ale musiał powiedzieć jej to wszystko,
pragnął, by i z jej ust padło potwierdzenie jego wiary, wierzył, że sam siebie przez to umocni
w przeświadczeniu o trzezwości własnego sądu.
 Poczekaj, poczekaj  gniótł jej rękę  nie płacz tak nade mną. Jutro od rana wrócę do ro-
boty. Nie jestem jeszcze ostatecznym rozbitkiem. Nie przegrałem ostatniej stawki. Jeszcze nie
koniec gry. Patrz, mam przeciw sobie chaos, bezrozumny żywioł, a ja wciąż jestem świadomy
własnych sił i środków. Potrafię utrzymać się na powierzchni, bo muszę, bo chcę!
117
Zaczął wyliczać z jakimś gorączkowym spokojem, z jakąś zaciekłą nerwową systematycz-
nością szansę, które mógł jeszcze wyzyskać, ewentualności, które mogłyby być uwzględnio-
ne, ludzi, na których prawdopodobnie należałoby wywrzeć nacisk.
Po każdym nowym argumencie wpatrywał się w jej oczy, błagając o błysk wiary, o iskrę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl