[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podczas orgii religijnych. Tak jak nasi Indianie używali meskaliny i peyotlu. Czy
to dlatego chciałeś się ze mną widzieć?
— Jasne. Wchodzisz mi w drogę. Wiem, że już utworzyłeś konkurencyjną
korporację, prawda? Co za bzdura o Proxach atakujących Układ Słoneczny: to ty
mi zagrażasz tym, co robisz. Nie możesz znaleźć jakiejś innej dziedziny handlu
oprócz zestawów?
Pokój zawirował mu przed oczami. Zalało go oślepiająco białe światło i Leo
zamknął powieki. Jezu, pomyślał. I tak nie wierzę w tych Proxów; on po prostu
usiłuje odwrócić naszą uwagę od tego, o co mu naprawdę chodzi. To jest jego
strategia, moim zdaniem.
Otworzył oczy i stwierdził, że siedzi na trawiastej skarpie. Obok jakaś dziew-
czynka bawiła się jo-jo.
— Ta zabawka — powiedział Leo Bulero — cieszy się popularnością w ukła-
dzie Proximy.
Odkrył, że ręce i nogi ma wolne. Wstał niepewnie i poruszył kończynami.
— Jak masz na imię? — zapytał.
— Monika — odparła dziewczynka.
— Proxi — rzekł Leo — a przynajmniej ci humanoidalnego typu, noszą peruki
i sztuczne szczęki.
Chwycił za kosmyk puszystych blond włosów i pociągnął.
— Auu! — wykrzyknęła dziewczynka. — Jesteś złym człowiekiem.
Puścił ją. Cofnęła się nie przestając bawić się jo-jo i spoglądając na niego
nieufnie.
— Przepraszam — wymruczał. Te świetliste włosy były prawdziwe. Może nie
znajdował się w układzie Proximy. W każdym razie, obojętnie gdzie był, Palmer
Eldritch próbował mu coś powiedzieć. — Czy zamierzacie napaść na Ziemię? —
zapytał Leo dziewczynkę. — Chcę powiedzieć, że nie wygląda mi na to.
58
Czy Eldritch mógł się mylić? — zastanawiał się. Źle zrozumieć Proxów? Mi-
mo wszystko, o ile wiedział, Palmer Eldritch nie ewoluował i nie posiadał potęż-
nego, rozbudowanego umysłu będącego efektem Terapii E.
— Moje jo-jo — powiedziało dziecko — jest zaczarowane. Mogę zrobić
wszystko, co chcesz. Co byś chciał? Powiedz mi, wyglądasz na miłego człowieka.
— Zaprowadź mnie do swojego wodza — powiedział. — To stary dowcip, nie
zrozumiesz. Sprzed stu lat.
Rozejrzał się wokół i nie dostrzegł żadnych śladów ludzkiej obecności, tylko
trawiastą równinę. Za zimno na Ziemię, uświadomił sobie. Niebieskie niebo nad
głową. Dobre powietrze, pomyślał. Gęste.
— Czy współczujesz mi — zapytał — dlatego że Palmer Eldritch wpycha się
na mój rynek, a kiedy mu się uda, będę zrujnowany? Muszę zawrzeć z nim jakąś
umowę.
Jednak wygląda na to, pomyślał posępnie, że nie uda mi się go zabić.
— Tylko że nie mogę wymyślić żadnej umowy, którą on mógłby zaakcepto-
wać. Zdaje się, że trzyma wszystkie karty w ręku. Na przykład zobacz, jak mnie
tu sprowadził. Nawet nie wiem, gdzie jestem.
Co i tak nie ma znaczenia. Gdziekolwiek by to było, na pewno jest to miejsce
kontrolowane przez Eldritcha.
— Karty — powiedziało dziecko. — Mam talię kart w walizce.
Nie widział żadnej walizki.
— Gdzie?
Klęknąwszy dziewczynka dotknęła trawy tu i tam. Natychmiast fragment mu-
rawy rozsunął się bezszelestnie; mała sięgnęła do otworu i wyciągnęła walizeczkę.
— Chowam ją tu — wyjaśniła — przed sponsorami.
— Co to znaczy: „sponsorami”?
— No, żeby tu być, musisz mieć sponsora. Każdy z nas go ma. Myślę, że oni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]