[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Uważaj, co robisz, cholerny idioto! W tej skrzyni jest szkło. Niech cię diabli, Parsons, zmiataj
z drogi! Połóż to, durniu!
Poirot zwinnie zbiegł ze schodów. Victor Astwell był wielkim mężczyzną. Poirot skłonił się mu
grzecznie.
- Kim pan jest, u diabła? - ryknął olbrzym.
Poirot skłonił się ponownie.
- Nazywam się Herkules Poirot.
- Na Boga! Więc Nancy mimo wszystko wezwała pana, co? Położył rękę na ramieniu Poirota i
skierował go do biblioteki.
- To pan jest facetem, o którego było tyle szumu - zauważył, oglądając detektywa od stóp do
głów. - Przepraszam za mój język. Ten mój szofer jest przeklętym osłem, a Parsons zawsze działa mi
na nerwy, skończony stary kretyn. Wie pan, nie znoszę durniów - rzekł, jakby się tłumacząc - ale
według tego, co mówią, pan nie jest głupcem, co?
Zaśmiał się jowialnie.
- Ci, którzy tak sądzili, grubo się pomylili.
- Naprawdę? Więc Nancy ściągnęła pana - ma bzika na punkcie sekretarza. I nic dziwnego;
Trefusis jest mdły jak mleko - i pija głównie mleko. Facet jest abstynentem. Traci pan czas na darmo,
co?
- Jeżeli ma się okazję do obserwowania natury ludzkiej, czas nie jest stracony - rzekł spokojnie
Poirot.
- Natury ludzkiej?
Victor Astwell patrzył na niego chwilę, a potem rzucił się na krzesło.
- Mogę coś dla pana zrobić?
- Tak, może mi pan powiedzieć, o co pokłócił się pan z bratem tego wieczoru.
Astwell potrząsnął głową.
- Nie ma to nic wspólnego z tą sprawą - odparł stanowczo.
- Nigdy nie można być pewnym.
- To nie miało nic wspólnego z Charlesem Leversonem.
- Lady Astwell uważa, że ten Charles nie ma nic wspólnego ze zbrodnią.
- Och, Nancy!
- Parsons przypuszcza, że to pan Leverson wszedł tamtej nocy do Baszty, ale nie widział go.
Proszę pamiętać, że nikt go nie widział.
- To bardzo proste. Reuben napadł na młodego Charlesa, zresztą nie bez powodu. Pózniej
próbował znęcać się nade mną. Powiedziałem mu parę słów prawdy i żeby go zdenerwować,
wziąłem stronę chłopca. Zamierzałem zobaczyć się z nim wieczorem i powiedzieć mu, jaka jest
sytuacja. Kiedy poszedłem do pokoju, nie położyłem się do łóżka. Zostawiłem drzwi otwarte i
siedziałem na krześle, paląc papierosa. Mój pokój jest na drugim piętrze, a Charles ma pokój
sąsiedni.
- Przepraszam, że przerywam - czy pan Trefusis też śpi na tym samym piętrze?
Astwell przytaknął.
- Tak, jego pokój jest za moim.
- Bliżej schodów?
- Nie, z drugiej strony.
Na twarzy Poirota błysnęło zaciekawienie, ale rozmówca nie zauważył tego.
- Jak mówiłem, czekałem na Charlesa. Usłyszałem trzask frontowych drzwi, jak mi się zdaje, za
pięć dwunasta, ale w ciągu dziesięciu minut Charlesa nie było. Kiedy wszedł po schodach,
zobaczyłem, że zatrzymywanie go tego wieczoru nie było dobrym pomysłem.
Prztyknął się znacząco w szyję.
- Rozumiem - mruknął Poirot.
- Biedak nie mógł iść prosto. Wyglądał okropnie. Odniosłem to wówczas do jego stanu. Teraz
oczywiście zdaję sobie sprawę, że przyszedł natychmiast po popełnieniu zbrodni.
Poirot wtrącił szybkie pytanie.
- Nie słyszał pan żadnych odgłosów z Baszty?
- Nie, ale musi pan pamiętać, że byłem dokładnie po przeciwnej stronie budynku. Zciany są
grube i nie wierzę, żeby można było stamtąd usłyszeć nawet wystrzał z pistoletu.
Poirot skinął głową.
- Spytałem, czy pomóc mu położyć się do łóżka - ciągnął Astwell. - Odpowiedział, że czuje się
dobrze, wszedł do pokoju i zatrzasnął drzwi. Wtedy rozebrałem się i poszedłem do łóżka.
Poirot wpatrywał się w zamyśleniu w dywan.
- Jest pan świadom, panie Astwell, że pańskie zeznanie jest niezwykle ważne?
- Przynajmniej tak sądzę - ale co pan ma na myśli?
- Chodzi mi o pańskie zeznanie, że upłynęło dziesięć minut między trzaśnięciem drzwi, a
pojawieniem się Leversona na górze. On sam utrzymuje, o ile mi wiadomo, że po wejściu do domu
poszedł prosto do łóżka. Ale jest coś więcej. Przyznaję, że oskarżenie sekretarza przez lady Astwell
jest bzdurne, ale do chwili obecnej nie można było go wykluczyć. Pańskie zeznanie stwarza mu
jednak alibi.
- Jak to?
- Lady Astwell powiada, że opuściła męża za kwadrans dwunasta, a sekretarz położył się o
jedenastej. Zbrodnię popełnić mógłby zatem między za piętnaście dwunasta, a powrotem pana
Leversona. Jeśli pan mówi, że siedział pan przy otwartych drzwiach, nie mógłby wrócić do swego
pokoju, nie będąc zauważony przez pana.
- Tak jest - zgodził się tamten.
- Nie ma drugiej klatki schodowej?
- Nie, żeby dotrzeć do Baszty musiałby przejść obok mego pokoju, a nie przechodził, jestem
tego pewien. A tak czy owak, jak już powiedziałem, facet jest łagodny jak ksiądz proboszcz.
- Tak, ależ tak - rzekł Poirot uspokajająco. - Rozumiem doskonale. - Przerwał. - A więc nie
chce mi pan powiedzieć, czego dotyczyła pana kłótnia z sir Reubenem?
Twarz Astwella poczerwieniała.
- Nie wyciągnie pan ze mnie niczego.
Poirot popatrzył na sufit.
- Zawsze potrafiłem zachować dyskrecję w sprawach związanych z kobietami - mruknął.
Victor Astwell skoczył na równe nogi.
- O do licha, jak to... co pan ma na myśli?
- Miałem na myśli pannę Lily Margrave.
Victor Astwell stał chwilę niezdecydowanie, potem jego rumieniec zbladł, a on znowu usiadł.
- Jest pan dla mnie za sprytny, panie Poirot. Tak, pokłóciliśmy się właśnie o Lily. Reuben
uważał ją za wroga; musiał wywęszyć coś o dziewczynie - fałszywe referencje albo coś takiego. Nie
wierzę w ani jedno słowo. A potem posunął się dalej, niż miał prawo, mówiąc, że wykrada się nocą
z domu na spotkania z jakimś mężczyzną. Mój Boże! Objechałem go; powiedziałem, że lepsi niż on
dostawali w czapę za mniejsze gadanie. To go zatkało. Reuben trochę się mnie obawiał, kiedy mnie
nachodziło.
- Trudno mu się dziwić - mruknął grzecznie Poirot.
- Myślę często o Lily Margrave - odezwał się Victor innym tonem. - Miła dziewczyna, pod
każdym względem.
Poirot nie odpowiedział. Zapatrzył się przed siebie, pogrążony w myślach. Drgnął,
wydobywając się z ponurej zadumy.
- Muszę się chyba troszkę przespacerować. Jest tutaj hotel?
- Nawet dwa - odparł Astwell. - Golf Hotel przy polach golfowych i Mitre obok stacji.
- Dziękuję panu. Tak, na pewno muszę pójść na przechadzkę.
Golf Hotel, stojący przy polach golfowych, stykał się prawie z budynkiem klubu. Tam właśnie
udał się Poirot w czasie przechadzki, na którą jak obwieścił, zamierzał pójść. Mały detektyw miał
własne sposoby. Trzy minuty po wejściu do hotelu był pogrążony w prywatnej rozmowie z
zarządzającą, panną Langdon.
- Przykro mi, że zakłócam pani spokój, mademoiselle, ale, widzi pani, jestem detektywem.
W tym wypadku szczerość okazała się skuteczna.
- Detektywem! - krzyknęła panna Langdon, patrząc na niego nieufnie.
- Nie jestem ze Scotland Yardu - zapewnił ją Poirot. - Może zwróciła pani uwagę? Nie jestem
Anglikiem. Prowadzę prywatne śledztwo w sprawie śmierci sir Reubena Astwella.
- Coś podobnego! - panna Langdon wytrzeszczyła na niego oczy.
- Właśnie - rzekł Poirot, skłaniając głowę. - Tylko komuś tak dyskretnemu jak pani mogę
ujawnić ten fakt. Sądzę, mademoiselle, że będzie pani w stanie mi pomóc. Może mi pani powiedzieć,
czy któryś z mieszkających tu w noc morderstwa dżentelmenów był nieobecny wieczorem i wrócił
około dwunastej lub pół do pierwszej w nocy?
Panna Langdon otworzyła oczy jeszcze szerzej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl