[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rodzą naturalną reakcję.
Do pokoju wszedł służący pułkownika.
 Dzwoni inspektor Sugden, proszę pana.
 W porządku, już idę.
Komisarz wyszedł, przepraszając Poirota. Powrócił po kilku minutach z poważną i
przygnębioną miną.
 Niech to diabli! Morderstwo! W samą Wigilię! Poirot uniósł brwi.
 Czy aby na pewno morderstwo?
 Nie ma innej możliwości. Jednoznaczny przypadek. Morderstwo, i to w dodatku
brutalne.
 Kto jest ofiarą?
 Stary Simeon Lee. Jeden z najbogatszych ludzi w okolicy. Zbił fortunę w Afryce
Południowej. Nie, wzbogacił się nie na złocie, tylko na diamentach. Ogromne zyski
przyniosła mu również produkcja maszyn górniczych własnego wynalazku. W
każdym razie był niesłychanie bogaty. Szacowano go na wiele milionów.
 A czy był lubiany?  spytał Poirot. Inspektor odparł po namyśle:
 Nie sądzę, by go ktokolwiek lubił. To był osobliwy człowiek. Już od kilku lat
poważnie chorował. Nie wiem o nim zbyt wiele, ale  rzecz jasna  był ważną
figurą w tym hrabstwie.
 Będzie więc sporo zamieszania?
 Tak. Muszę zaraz jechać do Longdale.
Wahał się przez chwilę, patrząc na gościa. Poirot wyrzekł głośno to, czego
pułkownik nie odważył się powiedzieć:
 Czy chciałby pan, bym mu towarzyszył?
Johnson odparł z zakłopotaniem:
 Nie śmiałem pana prosić. Pojmuje pan jednak sytuację! Inspektor Sugden to nasz
najlepszy policjant. Skrupulatny, ostrożny, odpowiedzialny& tylko brak mu
wyobrazni. Bardzo bym się cieszył z pańskich rad
Końcowa część przemowy pułkownika odznaczała się telegraficzną zwięzłością.
Poirot odparł żywo:
 Będę zachwycony. Może pan zawsze liczyć na moją obecność. Nie trzeba ranić
miłości własnej naszego inspektora. To będzie jego sprawa, nie moja! Pozostanę
czymś w rodzaju nieoficjalnego konsultanta.
Pułkownik Johnson rzekł kordialnie:
 Zacny z pana chłop, Poirot!
I po tych słowach pochwały obydwaj wyszli.
VI
Szeregowy policjant otworzył im drzwi i powitał na progu. Inspektor Sugden zszedł
do hallu oznajmiając:
 Miło mi pana widzieć. Może przejdziemy do pokoju po lewej? To gabinet pana
Lee. Chciałbym przedstawić najważniejsze fakty. Sprawa wygląda wręcz osobliwie.
Wprowadził ich do małego pokoiku, gdzie na wielkim, zaścielonym papierami
biurku stał telefon. Pod ścianami widniały półki pełne książek.
 Inspektorze Sugden  rzekł komisarz  to jest Herkules Poirot. Może pan o
nim słyszał? Szczęśliwym trafem bawił u mnie akurat w gościnie.
Poirot skłonił się lekko i zlustrował spojrzeniem stojącego przed nim człowieka.
Zobaczył wysokiego, barczystego mężczyznę o wojskowych manierach, z orlim
nosem, wydatnym podbródkiem i bujnym, kasztanowatym wąsem. Sugden zerknął na
niego z ukosa, Poirot spojrzał zaś spod oka na wąsy policjanta, których bujność
zdawała się go fascynować.
 Oczywiście, że słyszałem  odparł inspektor.  Już pan do nas zawitał kilka lat
temu, dobrze sobie przypominam. Chodziło o śmierć Bartłomieja Strange. Otrucie
nikotyną. To nie był przypadek z mojego okręgu, ale wszystko o nim wiem.
Pułkownik Johnson rzucił niecierpliwie:
 No a teraz, Sugden, proszę o fakty. Mówi pan, że to jednoznaczny przypadek
morderstwa.
 Bez wątpienia. Panu Lee poderżnięto gardło. Jeśli dobrze zrozumiałem słowa
doktora, przecięto mu żyłę szyjną. Ale to dziwna sprawa.
 Jak to?
 Może najpierw opowiem, co mi wiadomo. Tego wieczoru, o piątej, odebrałem
telefon od pana Lee na posterunku w Addlesfield. Telefon wydał mi się trochę
dziwny; pan Lee prosił, bym przyszedł do niego wieczorem, dokładnie o ósmej, co
wyraznie podkreślił. Prócz tego uprzedził mnie, by powiedzieć kamerdynerowi, że
zbieram datki na cel dobroczynny.
 Sądzi pan, że pod jakimś pretekstem chciał ściągnąć pana do siebie?
 Właśnie to mam na myśli. Pan Lee był ważną osobistością, przystałem więc na
jego żądanie. Zjawiłem się tu niedługo przed ósmą i powiedziałem, że prowadzę
kwestę na sierociniec policyjny. Kamerdyner oddalił się i po chwili wrócił ze
słowami, że pan Lee mnie oczekuje. Potem wskazał mi drogę do jego pokoju na
piętrze, tuż nad jadalnią.
Inspektor urwał, zaczerpnął tchu i ciągnął dalej swój nieco oficjalny raport.
 Pan Lee siedział w szlafroku przy kominku. Gdy kamerdyner odszedł i zamknął
za sobą drzwi, poprosił mnie, bym usiadł koło niego. Z pewnym zakłopotaniem
stwierdził, że chce przekazać mi szczegóły dotyczące rabunku. Spytałem, co zginęło,
a on odparł, iż ma powody do przypuszczeń, że skradziono mu z sejfu diamenty
wartości kilkuset funtów. Chodziło, zdaje się, o nie oszlifowane kamienie.
 Diamenty?  spytał komisarz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl