[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Poirot zastanawiał się nad serdecznością, cechującą zachowanie lady Angkatell.
Czasem słyszał trzask gałązek, dochodzący gdzieś z lasu, albo widział jakąś
postać w lasku u stóp zbocza.
Pózniej od strony drogi nadeszła Henrietta. Kiedy zobaczyła Poirota, stanęła.
Potem podeszła i usiadła obok niego.
- Dzień dobry, panie Poirot. Byłam u pana, ale nikogo nie zastałam. Przypomina
pan greckiego boga. Przygląda się pan polowaniu? Inspektor jest pełen energii. Czego
oni szukają? Rewolweru?
- Tak, panno Savernake.
- Jak pan sądzi, znajdą go?
- Sądzę, że tak. Powiedziałbym nawet, że już wkrótce. Henrietta rzuciła mu
zaciekawione spojrzenie.
- Czyżby pan sądził, że wie, gdzie jest ta broń?
85
- Nie, ale mimo to sądzę, że wkrótce zostanie znaleziona. Nadszedł już czas.
- Opowiada pan dziwne rzeczy, panie Poirot.
- Tutaj dzieją się dziwne rzeczy. Szybko wróciła pani z Londynu.
Henrietta zaśmiała się z goryczą; twarz miała ściągniętą.
- Przestępca wraca na miejsce zbrodni? Tak mówi stare powiedzenie. Więc
jednak myśli pan, że ja to zrobiłam? Nie uwierzył pan, kiedy powiedziałam, że tego nie
zrobiłam& %7łe nie mogłabym nikogo zabić?
Poirot milczał. Dopiero po chwili powiedział:
- Od początku miałem wrażenie, że to przestępstwo jest albo bardzo proste, tak
proste, że trudno w to uwierzyć (czasem prostota może być zaskakująca), albo bardzo
skomplikowane. To znaczy, że mamy przeciw sobie umysł zdolny knuć zawiłe i genialne
plany. Ilekroć zbliżaliśmy się do prawdy, odciągano nas na bok, na trop wikłający sprawę
i prowadzący donikąd. Ta bezowocność i jałowość nie są naturalne; zostały
zaplanowane, są sztuczne. Przeciw nam knuje bardzo subtelny i genialny umysł. Jak
dotąd, udaje mu się.
- Co z tego? Co to ma wspólnego ze mną?
- Mamy przeciw sobie umysł twórczy.
- Rozumiem. To ja - powiedziała Henrietta i zamilkła. Usta miała zaciśnięte. Z
kieszeni żakietu wyjęła ołówek i zaczęła rysować na jasnym drewnie ławki dziwne,
powykrzywiane drzewo.
Poirot przyglądał się jej. Coś mu się przypomniało: jak po południu w dniu, kiedy
popełniono morderstwo, stał w salonie lady Angkatell i przyglądał się zapisowi
brydżowemu i jak nazajutrz, w pawilonie, zadał Gudgeonowi pewne pytanie.
- To samo narysowała pani na zapisie brydża: drzewo.
- Tak. - Henrietta wyglądała tak, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, co robi. -
To Ygdrasil.
- Dlaczego nazywa je pani Ygdrasilem?
Henrietta wyjaśniła to.
- Zawsze, kiedy się pani zamyśli, rysuje pani to drzewo?
86
- Tak. To zabawne, nie uważa pan?
- Tutaj, na ławce; w sobotę wieczorem na kartce z zapisem robra i w niedzielę w
pawilonie&
Dłoń trzymająca ołówek zesztywniała.
- W pawilonie? - spytała Henrietta wesołym głosem.
- Tak, na okrągłym, metalowym stoliku.
- Musiałam to zrobić w sobotę po południu.
- W sobotę po południu drzewa tam nie było. W niedzielę, przed dwunastą, kiedy
Gudgeon przyniósł do pawilonu kieliszki, rysunku również nie było. Pytałem go o to.
- W takim razie& - zawahała się Henrietta - musiałam to namalować dużo
pózniej.
Herkules Poirot, uśmiechając się lekko, pokręcił głową.
- Nie sądzę. Nad basenem kręcili się ludzie Grange a. Fotografowali ciało i
wyławiali rewolwer. Odeszli dopiero o zmierzchu. Widzieliby, gdyby ktoś wchodził do
pawilonu.
- Przypominam sobie. Byłam tam wieczorem, po kolacji.
- Ludzie nie rysują po ciemku, panno Savernake - powiedział Poirot surowo. -
Chce mi pani wmówić, że poszła pani do pawilonu po zapadnięciu ciemności, stanęła
pani koło stolika i narysowała drzewo, nic nie widząc?
- Mówię prawdę - powiedziała Henrietta spokojnie. -Pan mi, oczywiście, nie
wierzy. Ma pan jakieś podejrzenia. O co panu właściwie chodzi?
- Sądzę, że była pani w pawilonie w niedzielę wczesnym popołudniem, po
dwunastej, kiedy Gudgeon już przyniósł kieliszki. Stała pani przy stole i przyglądała się
komuś albo czekała na kogoś. Wcale o tym nie myśląc, wyjęła pani ołówek i narysowała
Ygdrasila.
- W niedzielę po dwunastej nie zachodziłam do pawilonu. Najpierw siedziałam na
tarasie, potem wzięłam koszyk i poszłam na rabatę z daliami, żeby poobcinać zwiędłe
kwiaty i popodwiązywać michałki. Tuż przed pierwszą poszłam nad basen.
Opowiedziałam to wszystko inspektorowi Grange owi. Przyszłam nad basen po
87
pierwszej, kiedy John umierał.
- Tak pani zeznała. Ale Ygdrasil świadczy przeciw pani.
- Chce pan powiedzieć, że byłam w pawilonie i że to ja zastrzeliłam Johna?
- Była pani tam i zastrzeliła doktora Christowa, albo widziała pani, kto go zastrzelił.
Albo też był tam ktoś, kto wiedział o pani zwyczaju i specjalnie narysował Ygdrasila, żeby
rzucić na panią podejrzenie.
Henrietta wstała i spojrzała na Poirota z wyższością.
- Nadal pan sądzi, że to ja zastrzeliłam Johna Christowa. Powiem panu coś. Nigdy
pan tego nie udowodni. Nigdy!
- Sądzi pani, że jest sprytniejsza ode mnie?
- Nigdy pan tego nie udowodni - powiedziała Henrietta. Potem odwróciła się i
odeszła ścieżką zbiegającą nad basen.
88
XXVI
Grange przyszedł do Resthaven, by wypić z Herkulesem Poirot filiżankę herbaty.
Herbata była taka, jak się spodziewał: bardzo słaba, a w dodatku chińska.
Ci cudzoziemcy - pomyślał Grange - nie potrafią parzyć herbaty. Nie da się ich
tego nauczyć.
Nie był tym zbytnio zmartwiony. Nastrój miał tak ponury, że kolejna nie
satysfakcjonująca rzecz sprawiła mu nawet przewrotną przyjemność.
- Rozprawa odbędzie się za dwa dni. Dokąd doszliśmy? Donikąd. Do diabła,
przecież ten rewolwer musi gdzieś być. To paskudne miejsce. Lasy ciągną się
kilometrami. %7łeby je przeszukać, musiałbym dysponować całą armią. To jak szukanie igły
w stogu siana. Może być wszędzie. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: możliwe, że nigdy
go nie znajdziemy - powiedział Grange.
- Znajdzie go pan - Poirot był bardzo przekonujący.
- Nawet jeśli nie, to nie dlatego, że się nie staraliśmy!
- Znajdzie go pan wcześniej czy pózniej. Moim zdaniem, już niedługo. Nalać panu
więcej herbaty?
- Chętnie. Nie, bez wody.
- Nie jest za mocna?
- Ależ nie!
Inspektor w ponurym nastroju popijał napar słomkowego koloru.
- Czuję się, jakby ktoś robił ze mnie durnia, panie Poirot. Nie rozumiem tych ludzi.
Odnosi się wrażenie, że chcą pomóc, ale wszystko, co mówią, prowadzi donikąd.
- Donikąd? - powtórzył zaskoczony Poirot. - Rozumiem; donikąd.
Inspektor rozgadał się.
- Na przykład rewolwer. Zgodnie z oświadczeniem lekarza, Christowa zastrzelono
minutę lub dwie przed pańskim przybyciem. Lady Angkatell miała koszyk z jajami, panna
Savernake koszyk ze zwiędłymi kwiatami, a Edward Angkatell miał na sobie luzną kurtę
myśliwską z dużymi kieszeniami, pełnymi nabojów. Każdy z nich mógł wynieść rewolwer.
Nie ukryto go koło basenu. Moi ludzie przekopali to miejsce, stąd moja pewność.
89
Poirot kiwnął głową.
- Gerda Christow została wrobiona, ale przez kogo? W tym punkcie każdy trop się
rozpływa w powietrzu.
- Sądzi pan, że powiedzieli prawdę o tym, co robili przed południem?
- Jak najbardziej. Panna Savernake była w ogródku. Lady Angkatell poszła po
jajka. Edward Angkatell i sir Henry strzelali. Przed południem rozstali się. Sir Henry wrócił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl