[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Mogą cię wezwać w ciągu dnia?
- Nie.
- W takim razie... o co chodzi?
- O moją drugą pracę.
- Drugą pracę? - Zmarszczył brwi. - A cóż to takiego?
- Podczas nieobecności siostry Lewisa Gregsona będę opiekunką jej
dzieci. Gregson przypadkiem usłyszał, że potrzebuję dodatkowego zajęcia i mi
je zaproponował.
- Teraz rozumiem.
- 28 -
S
R
Wątpiła, czy tak jest w istocie, lecz nie chciała na razie podawać mu
więcej szczegółów. Nie miała pojęcia, jak zareagowałby na wiadomość, że
pracując dla Gregsona, będzie z nim mieszkać.
- Mówiłeś, że masz ten formularz? - spytała, gładko zmieniając temat.
- Słucham? - spytał zaskoczony. - A tak, rzeczywiście. - Z kieszeni
białego fartucha wyjął złożoną kartkę. - Po prostu wypełnij i mi oddaj. Ta
zabawa chyba powinna być udana. Wszyscy mają zamiar wystąpić w strojach z
epoki.
- Nie mam nic z tamtych czasów.
- Nikt nie ma - ze śmiechem odparł Marcus - ale w mieście jest sporo
sklepów ze starzyzną. Tam na pewno coś się znajdzie.
- Doskonały pomysł - przyznała Jo. Ciekawe, kiedy będę mieć czas na
chodzenie po sklepach, pomyślała.
- A skoro mowa o tym balu... Może zechciałabyś iść ze mną?
- Z przyjemnością - odparła po chwili wahania.
- A więc mamy randkę - stwierdził z uśmiechem. Zerknął na zegarek i
wstał. - Muszę lecieć.
- Dzięki za lunch.
- Nie ma za co. Do jutra.
Odprowadziła go wzrokiem. Właśnie po raz pierwszy od zerwania z
Simonem umówiła się na randkę. Owszem, powiedziała Pru, że chwilowo ma
dosyć mężczyzn. W głębi duszy wiedziała jednak, że pora rozpocząć nowy
rozdział swego życia. Z pewnością nie wszyscy faceci są tacy jak Simon i
prędzej czy pózniej spotka kogoś interesującego. Może tym kimś okaże się
Marcus Jacobs, a może nie, lecz warto się o tym przekonać i przy okazji nieco
się rozerwać. Podbudowana tym wnioskiem skończyła kanapkę i poszła na
parking.
Zjawiła się tam w tym samym czasie co Lewis. Otwierając drzwiczki
stwierdziła, że idzie on do srebrzystego sportowego auta zaparkowanego w
- 29 -
S
R
następnym rzędzie. A więc to do Lewisa należy to auto, pomyślała. Natomiast
dwa pojazdy stojące na podjezdzie domu zapewne były własnością Rebeki i jej
męża.
- Pojadę za tobą! - zawołała ponad dachami oddzielających ich
samochodów.
- Dobrze! - odkrzyknął.
Nie przekraczał dozwolonej prędkości, ale jechał szybciej, niż miała w
zwyczaju Jo, toteż ledwie za nim nadążała.
W popołudniowym słońcu Aleja Mowbery wyglądała zupełnie inaczej niż
wieczorem, gdy nie było widać pięknych kwitnących wiśni i kolorowych
klombów w małych ogródkach przed domami. Nawet Chilterns, który wczoraj
wydawał się ponury i trochę odstręczający, teraz sprawiał sympatyczne
wrażenie.
Jo trochę poweselała. Może mieszkanie tutaj nie będzie aż takie złe,
pomyślała, wysiadając z auta.
Wczoraj po powrocie do domu znów ogarnęły ją wątpliwości, czy dobrze
zrobiła, przyjmując ofertę Lewisa. Spędziła prawie bezsenną noc, bijąc się z
myślami. Nawet nie była pewna, dlaczego się zgodziła, skoro wcale nie miała
takiego zamiaru. Chyba zasugerowała się poświęceniem Lewisa, który wziął na
siebie heroiczny obowiązek opieki nad trojgiem dzieci.
Tyle tylko, że Lewis był ich wujkiem, kimś z najbliższej rodziny. To
oczywiste, że w kryzysowej sytuacji poczuł się zobowiązany do pomocy.
Natomiast ona, jako osoba obca, nie musiała się porywać na szlachetne gesty.
Teraz już za pózno na zmianę decyzji, stwierdziła ponuro. Dała słowo i
zamierzała go dotrzymać. Otworzyła bagażnik i energicznie wyciągnęła z niego
dwie wypchane torby podróżne.
- Ja to wezmę. - Chwycił torby i poszedł z nimi do drzwi.
- 30 -
S
R
Jo wzięła z samochodu leżącą na dnie bagażnika odzież i pantofle i
ruszyła za Lewisem. Właśnie postawił jedną torbę na ziemi i wsunął klucz do
zamka.
- Witaj w Chilterns - rzekł, przepuszczając ją przodem.
Za dnia hol także wyglądał inaczej - był widny i przestronny, a
jednocześnie przytulny i praktyczny. Jo ujrzała kilka dziecięcych wózków i
rowerków oraz duży, solidny wieszak, na którym wisiały przeciwdeszczowe
płaszcze i kurtki z kapturami. Pod nim stał rząd lśniących kaloszy w różnych
rozmiarach i kolorach.
- Zabiorę twoje rzeczy od razu na górę - oznajmił, idąc w stronę schodów.
- Wybacz, nie miałem czasu posprzątać...
- Nie szkodzi - odparła, podążając za nim nieco wolniej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl