[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Potem jednak ktoÅ› inny zÅ‚a¬paÅ‚ go za drugÄ… rÄ™kÄ™ i ruszyliÅ›my w stronÄ™ bezpiecz¬nej
ciemności pod drzewami.
To była Alice.
- ZrobiÅ‚am to, Tom! ZrobiÅ‚am! - krzyknęła podnie¬cona.
228
229
Nie byłem pewien, co odpowiedzieć. Oczywj^ cieszyłem się, ale nie aprobowałem jej metod.
- Gdzie jest teraz Mór? - spytałem.
- Nie martw się o niego, Tom. Potrafię stwier dzić, kiedy jest w pobliżu, a teraz go nie
wyczuwam To co uczynił, musiało go kosztować sporo sił, zgadu ję więc, że powrócił w
mrok, by je odzyskać.
Wizja ta wcale mi się nie spodobała.
- A Kwizytor? Nie widziałem, co się z nim stało Nie żyje?
Alice pokręciła głową.
- Poparzył sobie ręce, kiedy upadł, to wszystko. Ale teraz wie, co znaczy ogień.
Gdy to powiedziała, po raz pierwszy poczułem ból w lewej ręce, w tej, którą
podtrzymywałem stracha-rza. Spojrzałem na nią i przekonałem się, że grzbiet dłoni jest
czerwony i pokryty pęcherzami. Ból zdawał się narastać z każdym kolejnym krokiem.
Wraz z tłumem przerażonych ludzi przeprawiliśmy się przez most. Wszyscy spieszyli na
północ, byle da¬lej od miejsca kazni i tego, co miaÅ‚o nastÄ…pić. Wkrót¬ce ludzie Kwizytora
zewrÄ… szeregi i ruszÄ… na poszuki¬wanie zbiegÅ‚ych wiÄ™zniów, gotowi ukarać każdego.
£t0 odegraÅ‚ jakÄ…Å› rolÄ™ w ucieczce. Kto stanie im na jrodze, ucierpi.
Na długo przed świtem zostawiliśmy za sobą Prie-stown i pierwszych kilka godzin dnia
spÄ™dziliÅ›my # starej szopie dla bydÅ‚a. ObawiaÅ‚em siÄ™, że w pobli¬Å¼u krÄ™cÄ… siÄ™ ludzie
Kwizytora, szukający zbiegów.
Stracharz nie odzywaÅ‚ siÄ™ ani sÅ‚owem, nie reago¬waÅ‚, gdy do niego mówiÅ‚em, ani nawet gdy
znalazłem pozostawioną wcześniej laskę i oddałem mu ją. Oczy wciąż miał puste, patrzył w
dal, jakby jego umysł przebywał w zupełnie innym miejscu. Zaczynałem się martwić, czy
uderzenie w gÅ‚owÄ™ nie okaże siÄ™ poważ¬niejsze, niż sÄ…dziÅ‚em. Nie miaÅ‚em wyboru.
- Musimy go zabrać na naszÄ… farmÄ™ - poinfor¬mowaÅ‚em Alice. - Moja mama bÄ™dzie
umiaÅ‚a mu po¬móc.
- Ale mój widok raczej jej nie ucieszy, prawda? -spytała Alice. - Nie, kiedy się dowie,
co zrobiÅ‚am. Po¬dobnie zresztÄ… ten twój brat.
Przytaknąłem i skrzywiłem się, bo znów zabolała mnie ręka. Alice miała rację. Byłoby lepiej,
gdyby ze mną nie szła, ale potrzebowałem jej do pomocy przy stracharzu, ledwo trzymającym
siÄ™ na nogach.
230
231
- Coś się stało, Tom? - spytała. Zauważyła m " dłoń i podeszła ją obejrzeć. - Zaraz
opatrzę - ozn^ miła. - To nie potrwa długo.
- Nie, Alice, to zbyt niebezpieczne!
Nim jednak zdołałem ją powstrzymać, wymknęja się z szopy. W dziesięć minut pózniej
wróciła, niosąc kilka małych kawałków kory i liście rośliny, której nie rozpoznałem. Zaczęła
przeżuwać korÄ™, póki ta nie zmieniÅ‚a siÄ™ w dziesiÄ…tki maÅ‚ych, włóknistych kawaÅ‚¬ków.
- Wyciągnij rękę! - poleciła.
- Co to? - spytaÅ‚em z powÄ…tpiewaniem, lecz dÅ‚oÅ„ na¬prawdÄ™ mnie bolaÅ‚a, toteż
zrobiłem, co kazała Alice.
Dziewczyna delikatnie uÅ‚ożyÅ‚a kawaÅ‚ki kory na opa¬rzeniu i zawinęła mojÄ… dÅ‚oÅ„ w liÅ›cie.
Potem wyskuba¬Å‚a z sukienki czarnÄ… nitkÄ™ i obwiÄ…zaÅ‚a je mocno.
- Lizzie mnie tego nauczyÅ‚a - oÅ›wiadczyÅ‚a. - Opa¬trunek zaraz zÅ‚agodzi ból.
Już miaÅ‚em zaprotestować, lecz niemal natych¬miast ból zaczÄ…Å‚ znikać. Oto lek, którego
nauczyła Alice wiedzma. I lek ów zadziałał. Dziwnie toczy się ten świat. Zło może rodzić
dobro. I nie chodziło tylko o moją dłoń. Dzięki Alice i paktowi, który zawarła z Morem,
stracharz nie zginÄ…Å‚.
G
odzinę przed zmierzchem ujrzeliśmy przed sobą farmę. Wiedziałem, że tato i Jack zaczynają
wÅ‚a¬Å›nie dojenie, toteż pora byÅ‚a doskonaÅ‚a. MusiaÅ‚em po¬mówić z mamÄ… sam na sam.
Nie odwiedzałem domu od wiosny, kiedy to stara czarownica Mateczka Malkin złożyła
wizytÄ™ mojej ro¬dzinie. DziÄ™ki odwadze Alice zdoÅ‚aliÅ›my jÄ… zniszczyć, lecz incydent ów
bardzo wystraszył Jacka i jego żonę Ellie, więc wiedziałem, że nie ucieszy ich moje
przy¬bycie po zmroku. Praca stracharza ich przerażaÅ‚a, martwili siÄ™, że coÅ› zÅ‚ego może
spotkać ich dziecko.
233
Chciałem zatem tylko pomóc stracharzowi i jak n .
"!aj-
szybciej znów ruszyć w drogę.
Zdawałem sobie także sprawę, że sprowadzając ^ jego mistrza i Alice na farmę, narażam
życie wszysl kich. Jeśli ludzie Kwizytora dotrą tu za nami, nie bę. dą mieli litości dla tych,
którzy zapewnili schronienie wiedzmie i stracharzowi. Nie chciałem jeszcze bar-dziej narażać
rodziny, postanowiłem zatem zostawić moich towarzyszy poza granicą farmy. Tuż obok stała
stara owcza chata, należąca do naszego najbliższego sąsiada. Ponieważ sąsiedzi hodowali
teraz bydło, nie korzystali z niej od lat. Pomogłem Alice wprowadzić do środka stracharza i
kazałem jej zaczekać, po czym szybko pomaszerowałem przez pole, zmierzając wprost ku
płotowi, otaczającemu nasze ziemie.
Gdy otworzyłem kuchenne drzwi, mama siedziała na swym ulubionym miejscu, w bujanym
fotelu w kÄ…¬cie obok paleniska. PatrzyÅ‚a na mnie spokojnie. Za¬ciÄ…gnęła już zasÅ‚ony i
zapaliÅ‚a Å›wiecÄ™ osadzonÄ… w mo¬siężnym lichtarzu.
- UsiÄ…dz, synu - poprosiÅ‚a cichym, miÄ™kkim gÅ‚o¬sem. - PrzysuÅ„ sobie krzesÅ‚o i opowiedz mi o
wszyst¬kim.
Mój widok zupełnie jej nie zaskoczył.
jjje zdziwiło mnie to - mamę wzywano często, gdy położne nie mogły sobie poradzić z
trudnymi poro¬dami- i w jakiÅ› niesamowity sposób zawsze na dÅ‚ugo przed dotarciem
posÅ‚aÅ„ca wiedziaÅ‚a, że ktoÅ› potrze¬buje jej pomocy. WyczuwaÅ‚a takie rzeczy, tak samo [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl