[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Co się stało?
Nie wiem, ale znalazłyśmy się tutaj.
Chcę wrócić do naszego mieszkania. Chcę zobaczyć Vincenta.
Dobrze, ale lepiej chodzmy tam pieszo. Nie wiadomo, jak działa tutejsza komunikacja, a
bardzo bym nie chciała utknąć w metrze na wieczność.
Po południu miasto prezentowało się najpiękniej. Letnie słońce przelewało się między
budynkami, oświetlając rzygacze, popiersia i kamienne wieńce na fasadach. Isabelle i Leni
weszły między wiedeńską architekturę, wizualne skarby, których zazwyczaj się nie dostrzega, a
których nie sposób przeoczyć w tak czysty, słoneczny dzień. Wiedeń jeszcze raz przypomniał im
o swojej hojności.
W otwartych kafejkach było widać ciastka z bitą śmietaną, gołą opaleniznę i ludzi w
przeciwsłonecznych okularach. Zaprzężone do dorożek konie biegły po Ringu, lekceważąc
śmigające obok nich samochody. Rodziny przechadzały się po Burggarten, jedząc lodowe rożki.
Kochankowie, spleceni ramionami, drzemali na trawniku. Na ulicznym straganie można było
kupić brzoskwinie wielkości grejpfrutów.
Na pierwszą martwą osobę, którą Isabelle i Leni znały, natknęły się na rogu Getreidemarkt i
Mariahilferstrasse. Jedna z ich licealnych koleżanek, Uschi Stein, zginęła w wypadku
samolotowym w rok po maturze. Doszły właśnie do ruchliwego skrzyżowania o parę ulic od
Muzeum Secesji, gdy zobaczyły ją idącą w ich stronę z uśmiechem na twarzy.
Uschi?
Hej. Co u was? Gdzie Flora? Wyglądała tak samo jak w ogólniaku. Nie zmieniła się od
dnia śmierci.
Starając się zapanować nad emocjami, Isabelle zapytała ją:
Co tu robisz?
Szukam mojej głupiej matki. Zawsze się spóznia. Miałyśmy się spotkać na obiedzie.
Można by sądzić, że to nic prostszego znalezć matkę, z którą jest się umówionym, ale nie dzisiaj.
Uschi nie żyła od piętnastu lat. Słuchajcie, lecę dalej szukać mamy. Trzymajcie się,
dziewczyny. Spotkajmy się kiedyś na kawie, okej? Oddaliła się ku Mariahilferstrasse, nie
oglądając się za siebie.
Ona nie wie! zawołała zduszonym głosem Isabelle. Nie wie, że jest martwa.
Niespeszona Leni potwierdziła jej obserwację.
I nigdy się nie dowie. Jest duchem. Duchy nie wiedzą, że nie żyją. Błąkają się przez całe
wieki. Dlatego Uschi pałęta się tutaj, szukając swojej matki.
A co z tobą i Simonem? Dlaczego nie staliście się tacy jak ona?
Chaos dopadł ją tuż po śmierci. My mieliśmy więcej szczęścia. Duchy są wytworem
Chaosu. To jeden z jego nowszych i sprytniejszych wynalazków; ma zaledwie parę tysięcy lat.
Zbłąkana dusza nigdy nie zdoła trafić do Mozaiki.
Przechodząc przez Naschmarkt w drodze do mieszkania Isabelle, minęły jedenaście innych
duchów. Był wśród nich transwestyta, stara kobieta wyglądająca z okna na rynkowy plac,
włóczęga nietrzezwy nawet po śmierci, tureckie dziecko, które zmarło przed tygodniem na
zapalenie mózgu. Zmarli ci jak też inni im podobni stanowili część tłumu, który mijał je na
ulicy. Leni potrafiła ich odróżnić od żywych, ale Isabelle nie. Wiedeń, który widziały, był
Wiedniem z ich wspólnych doświadczeń.
Rozmawiały akurat o kawie, kiedy bezpośrednio przed nimi wydarzył się wypadek. Przed
chwilą przeszły obok Cafe Odeon. Leni przypomniała Isabelle, jak pewnego razu, pózną nocą,
wszystkie trzy wylądowały w tej kawiarni, wracając z przyjęcia. Piły irlandzką kawę i gadały,
dopóki Odeon nie zamknął swoich podwoi.
Wypiłam wtedy tyle kofeiny, że chyba przez tydzień nie zmrużyłam oka.
Rozległ się donośny pisk hamulców, a zaraz potem charakterystyczny, głuchy huk. Chociaż
słychać go rzadko, natychmiast wiemy, co oznacza.
Odgłos dobiegł od strony ruchliwej Linkę Wienzeile. Spieszący się dokądś mężczyzna,
pochłonięty rozmową przez telefon, wyszedł nagle spomiędzy stojących samochodów i został
potrącony przez ogromny żółty meblowóz z Holandii. Niewykluczone, że przeżyłby wypadek, bo
ciężarówka tylko otarła się o niego, gdyby nie to, że siła impetu rzuciła nim o drzewo rosnące
między chodnikiem a ulicą. Uderzył w nie potylicą i umarł, zanim reszta jego ciała upadła na
ziemię.
Kiedy Leni i Isabelle ruszyły ku mężczyznie, jego dusza zaczęła już wysnuwać się jak dym z
czubka jego głowy. Widziały to: Leni bo była martwa, Isabelle bo znajdowała się na ziemi
niczyjej, między życiem a śmiercią, gdzie nagie dusze są dobrze widoczne.
Była biała. Wbrew temu, w co wierzy wielu ludzi, dusza zmarłego jak wszystkie dusze
była biała. Widziały ją również kruki. Chaos lubi ptaki. Odpowiada mu ich nerwowość i
paranoja, ich ciągłe wrzaski, bezużyteczność i fakt, że srają wszędzie i na wszystko. Ponieważ
żyją pod każdą długością i szerokością geograficzną, oprócz oceanów i pustyń, Chaos często
zleca im drobne zadania. Jedno z nich polega na prze chwytywaniu dusz, zanim te zdążą się
włączyć do Mozaiki. Czasami dusza długo nie opuszcza ciała, gdyż jest zagubiona i nie umie
znalezć wyjścia. Wówczas przydają się sępy jedyne ptaki, które mają cierpliwość; potrafią
czekać.
Wiedeńskie kruki przylatują z Rosji. Na ogół zjawiają się pod koniec pazdziernika, spędzają
tutaj zimę, po czym na wiosnę wracają w rodzinne strony. Zawsze jednak znajdzie się parę
leniuchów, którym nie chce się lecieć taki szmat drogi na wschód. Albo kilka ptaków, którym
bardziej odpowiada umiarkowany austriacki klimat; w miarę ocieplania się ich lśniące czarne
upierzenie matowieje i staje się brudnoszare.
Zaraz po wypadku nadleciały trzy ptaki i usiadły na telefonicznym drucie. Choć kruki
wiecznie się o coś użerają, chcąc, by o nich wiedziano, ta trójka obserwowała śmierć mężczyzny
w ciszy. Jakiś czas pózniej Leni zauważyła je i wiedziała, po co przyleciały. Nie mogła ich
przepędzić, gdyż umarłym nie wolno ingerować. Chciała poprosić o to Isabelle, ale było to zbyt
ryzykowne. Kto wie, co jej interwencja mogłaby wywołać? Isabelle musiała przede wszystkim
odszukać drogę powrotną do życia.
Dusza zmarłego oddzieliła się w pełni od ciała i zawisła nieruchomo w powietrzu. To był
krytyczny moment: właśnie wtedy dusza jest całkiem bezbronna. Jeden z kruków zatrzepotał
skrzydłami, ale pozostał na drucie. Ptaki przyglądały się, co będzie dalej. Niecierpliwiły się, ale
zachowywały ostrożność. Robiły to nie pierwszy raz.
%7ływi ludzie pomocnicy, ciekawscy, bojazliwi przystąpili do leżącego pod drzewem
ciała. Kierowca meblowozu zatrzymał się i otworzył drzwi, ale nie ruszał się ze swego miejsca w
kabinie. Tkwiący w nim mały, przerażony chłopiec powtarzał mu, że jeśli zostanie w aucie,
sprawa jakoś przycichnie. Przeczekam to w kabinie, tutaj jestem bezpieczny.
Pierwszy kruk sfrunął z drutu i podleciał do wiszącej w powietrzu duszy. Wielkie ptaszysko
znalazło się tuż przy niej, ale znienacka skręciło w bok i odleciało z głośnym krakaniem.
Widziałaś? Widziałaś tego wielkiego kruka? Co to było?
Badanie. Sprawdzał, czy nie ma niebezpieczeństwa.
J a k i e g o niebezpieczeństwa? Leni, o czym ty mówisz? Gdzieś w oddali zawyła syrena.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]