[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dotrzeć jak najwyżej&
 Ale nic z tego?
 Niestety, pan Drummond nie może was przyjąć.
Tłuścioch skrzywił się i mimo że nie było to grzeczne, powrócił do przerwanej lektury.
 To znaczy, że nie przyjmie nas już nigdy?  Fletcher zmienił pozycję, opierając się
plecami o blat stołu.
 Prawdę powiedziawszy, nie liczyłbym na to  oczy Cohna błądziły leniwie po niewielkim
pomieszczeniu.  Oczywiście, nie można tracić nadziei&
 Co takiego robi pan Drummond, że nie może znalezć chwili wolnego czasu?
 O&  Cohn zmieszał się.  Trudno mi powiedzieć  podniósł rękę, żeby powstrzymać
pytanie Fletchera.  Wzywają mnie ważne sprawy. Gdybyście jednak mieli jakieś wątpliwości,
będę w pokoju obok. Przepraszam, że nie mogłem wam pomóc&
Kiedy wyszedł, Fletcher zamknął za nim drzwi.
 Ważne sprawy  powtórzył.  Kto zajmuje się administracją? Nikt. Do kogo należą
jakiekolwiek obowiązki? Do nikogo, ale  przepraszam, wzywają mnie ważne sprawy&  . Jakie,
do cholery? Jakie?
Tłuścioch położył grubą księgę na stole. Zaznaczył ołówkiem jakiś akapit i podniósł głowę.
 Ktoś musi koordynować pracę tajnych służb  powiedział cicho.
 Sądzisz, że oni mają tajne służby?
 W końcu jednak ktoś nas śledzi.
 Tak, jacyś partacze  roześmiał się Fletcher.
 Partacze nie rozpływają się w powietrzu. Ale mam jeszcze coś  palec Richardsa dotknął
zaznaczonego w tekście miejsca.  Słuchaj& Zresztą, nie będę ci dokładnie czytał. Znalazłem
tu wzmianki o starych procesach ludzi sprzeciwiających się ustalonemu porządkowi rzeczy&
 Więc jednak.
 Sąd uznał, niewymieniane zresztą w tekście, idee tych ludzie za całkowicie niesłuszne,
fałszywe czy wręcz zbrodnicze, a ich samych za winnych& eee& nie jest napisane czego.
Fletcher nachylił się nad stołem.
 Czy to byli pojedynczy ludzie?
Tłuścioch uśmiechnął się lekko.
  Sąd uznaje rozpatrywane przypadki za odosobnione, a plotki o istnieniu jakiejś
organizacji walczącej z doktryną za przesadzone  zacytował.  Mamy więc organizację.
 Ciekawe, czy istnieje do dzisiaj?
 Czemu nie? Słuchaj dalej:  Oskarżeni zbierali się wokół głównej wieży w każdy
pierwszy dzień tygodnia, żeby obserwować, czy w jej oknie nie pojawi się znak, który według
tego, co głosili, zwiastować miał spełnienie ich obrazoburczych marzeń. Od tej chwili sąd uznaje
podobne praktyki za zakazane.
 Ostro.
 Tak, ale to jeszcze nie wszystko:  Zakazuje się też przynależności do stowarzyszenia,
popierania go, a nawet słuchania tego, co głoszą członkowie!  Richards zamknął książkę. 
Zwróciłeś uwagę? Nie ma żadnej organizacji, a zarazem nie wolno do niej wstępować.
Fletcher pokręcił głową.
 Niezle.
 Co najmniej niezle. Mamy pierwszy ślad.
 Tak. I jeszcze coś. Z twojego fragmentu wynika, że są tu sądy, a co za tym idzie, musi
być coś w rodzaju policji.
 Właśnie.
 Ktoś musi się więc zajmować kierowaniem tym aparatem. Muszą być lepiej
zorganizowani, niż skłonni są przyznać.
 Na to wskazują wszystkie fakty.
 Zaraz, a może jeśli organizacja przestała istnieć, to sądy się rozwiązały, a policja&
Richards prawie zakrztusił się ze śmiechu.
 Słyszałeś o sądzie, który by sam się rozwiązał? Nie wspomnę już o policji& Założę się, że
mają całkiem sprawny aparat administracyjny. Bardziej niż sprawny, skoro potrafili ukryć jego
istnienie przed zwykłymi ludzmi.
 Mm  Fletchera dręczyły wątpliwości.  A nie sądzisz, że oni wszyscy udają?
 Przed kim? Przed nami?
 A sprawa dzieci? Tu naprawdę nikt o nich nic nie wie.
Tłuścioch zapalił papierosa i rzucił paczkę przez stół.
 Coś tu śmierdzi. Od razu wiedziałem&
 Ty?  przerwał mu Fletcher.  To ja od razu wiedziałem&
 Co?
 Mniejsza z tym  potarł zapałkę o blat ławy.  Powinniśmy chyba porozmawiać z
Cohnem.
 Jasne, tylko ostrożnie.
Fletcher skinął głową, podniósł się powoli i wyszedł na korytarz. Pierwsze pokoje, na które
się natknęli, były puste. Cohna znalezli dopiero w małej, mrocznej salce, pochylonego nad
jakimiś papierami. Na ich widok podniósł głowę.
 Co wiesz na temat walczącej przeciwko wam organizacji?  wypalił Fletcher.
Tłuścioch skrzywił się z niesmakiem.
 Miało być ostrożnie  mruknął.
Cohn, zszokowany widokiem papierosów, zdawał się nie słyszeć pytania. Jakby wbrew
sobie odwrócił wreszcie wzrok od ich twarzy i patrząc w ziemię, powiedział cicho:
 Organizacja?
 Może nie istnieje?  podsunął Fletcher.
 Nie wiem. Chyba nie było żadnej organizacji. Kiedyś mieliśmy kłopoty z kilkoma
wichrzycielami, ale&
 Ale spaliliście ich na stosie i spokój.
 My?
 Nie, ja i Tłuścioch.
Cohn znowu podniósł wzrok.
 My nigdy nikogo nie karzemy. Zresztą, kto miałby to robić?
 A dawne procesy?
 A sala tortur?  dodał Richards.
 Byliście tam?  na twarzy zawitał cień uśmiechu.  Jest od dawna nie używana. To
przeżytek epoki sądów i głośnych procesów.
 Chcesz powiedzieć, że sądów już nie ma?!
 Są, są, ale wierzcie mi, to już nie jest dawne, karzące ramię sprawiedliwości. Jesteśmy
spokojną społecznością i jeśli kogoś trzeba ukarać, poddajemy go próbie.
 Jakiej?
Cohn zmieszał się.
 Nigdy nie biorę udziału w sądach, nie interesują mnie tego rodzaju sprawy.
 Interesuje cię wywijanie się od odpowiedzi?
 O co wam chodzi? Przecież mówię, że żadna organizacja nie istnieje.
Fletcher przysiadł na blacie stołu. Zaciągnął się głęboko i wypuścił dym w stronę małego
okna.
 Gdzie jest główna wieża?  spytał.
 W centrum. Musieliście ją widzieć.
 Podobno wichrzyciele zbierali się wokół niej.
 Podobno.
 Można tam teraz pójść?
Cohn zaprzeczył ruchem głowy.
 Wieża otoczona jest wysokim murem. Wejście do środka zamurowano dawno temu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl