[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pozbierała wszystko do torby, drżącymi rękami dorzuciła na wierzch sweter i kurtkę Moniki.
 Jak się znajdzie, to jej oddamy& Jak myślisz, kto to mógł zrobić?
* * *
Alchemik spaceruje po antykwariatach, ogląda wystawione na sprzedaż stare książki. Skó-
rzane grzbiety, pożółkły papier, mapy odbijane ze starodruków lub w technice akwaforty&
Wspomina. Niewielka kamieniczka blisko murów miejskich, suto zaopatrzona biblioteczka,
miła żonka u boku, czterech współpracowników i ta zabawna dziewuszka do posług. Jak jej
było? Ach, Stanisława. Przyjechał do Krakowa odszukać swoich ludzi. Dał ogłoszenie do ga-
zet i czeka. Każdy w końcu wraca do tego miasta.
Jak odnalezć ludzi, których nie widziało się od bardzo dawna? Metod jest wiele. W pierwszej
kolejności sprawdził książki telefoniczne. Pudło. W sekretariacie szkoły wzniesionej na jego
posesji zostawił kopertę z wizytówką na wypadek, gdyby ktoś o niego tam zapytał. W kilku
gazetach dla świrów zamieścił artykuły na temat historii idei alchemicznych. Podpisał je imie-
niem i nazwiskiem, redaktorzy uznali to za wyjątkowo wymyślny pseudonim. Na końcu podał
swój adres poczty elektronicznej. Dostał od tego czasu piętnaście postów, ale żaden nie pocho-
dził od tych, których szukał.
Co dalej? Ma kilka pomysłów. Nogi same niosą go do klasztoru dominikanów. Sprawdza
płytę z epitafium Setona. Karteczka tkwi na miejscu. A zatem czas odwiedzić przeora.
* * *
Monika ocknęła się i natychmiast całkowicie doszła do siebie. Otworzyła oczy. Wilgotny
półmrok, zapach stęchlizny, betonowy sufit z nierówno odbitymi śladami szalunków. Piwnica.
Wąskie, metalowe łóżko& Przywiązano ją bardzo starannie, zawinięto w koc i przypięto kilko-
ma grubymi, skórzanymi pasami. Kostki nóg i nadgarstki dodatkowo unieruchomiono kajdan-
kami.
122
Kto ją porwał? Możliwości jest sporo. Wszystkie paskudne. Ten, kto to zrobił, ma jednak
sporą wprawę w unieruchamianiu więzniów& I chyba właściwie ocenił jej możliwości. Wydo-
stanie się z niewoli nie będzie łatwe. Po pierwsze, trzeba pozbyć się pasów. Po drugie, wycią-
gnąć z łóżka kawałek drutu lub sprężynę i otworzyć kajdanki. Po trzecie& Przetoczyła wzro-
kiem po pomieszczeniu. Cela dwa na trzy metry, o nierównej betonowej podłodze& Solidne,
drewniane drzwi, zapewne po drugiej stronie zaopatrzone w zasuwę. %7ładnych kamer. A więc po
trzecie, trzeba sforsować drzwi. Albo poczekać w środku aż ktoś przyjdzie i skręcić mu kark.
Pasów jest siedem. Dużo. Najbliższy dwadzieścia centymetrów poniżej jej brody. Zębami
nie sięgnie. A ssawką? W zasadzie można spróbować, tylko jest jeden problem. To działa na
zasadzie czystego instynktu, przebija tkankę w poszukiwaniu żył. Dresiarza mogła załatwić, bo
pod skórą płynęła krew. Pas jest martwy, chyba że& Pod pasem i kocem jest jej własne ciało.
Wyciągnęła brodę do przodu i uderzyła. W skórze powstała okrągła dziura o średnicy centyme-
tra. Poczuła w ustach obrzydliwy smak starej walizki. Jeszcze dwa razy, lekkie szarpnięcie
i udało się. Zostało sześć. A może zdoła się przekręcić na brzuch i zerwać? Szarpnęła, niestety
nic z tego. Bydlak, który ją tak urządził, znał się na rzeczy. Zatem trzeba czekać. Wcześniej czy
pózniej pojawi się jakaś okazja& Przynajmniej ma taką nadzieję.
* * *
Alchemik zanurzył się w półmrok starego kościoła. Stary jak świat drewniany konfesjonał
stał na swoim miejscu, tak jak sto lat temu& Był pusty. Sędziwój rozejrzał się czujnie, a potem
wszedł do wnętrza. Uniósł deskę siedzenia i wsunąwszy palce w szczelinę przesunął zapadkę.
Tylna ściana otworzyła się. Zrobił krok naprzód, położył deskę, zatrzasnął drzwiczki. Nikt nie
zauważył jego machinacji. Stał w absolutnych ciemnościach. Sięgnął na lewo; na wysokości
jego głowy znajdowała się wnęka. Sądził, że namaca w niej świecę i krzesiwo, zamiast tego pod
palcami poczuł obły kształt latarki. Cóż, postęp. Puścił mocny snop światła. Ksenonowa żarów-
ka  stwierdził z uznaniem. Kilkadziesiąt schodów zaprowadziło go do podziemnego chodni-
ka. Zciany naznaczone były gęsto otworami grubości ołówka, zaklajstrowanymi kitem. Mnisi
osuszali mury kwasem fluorokrzemowym, który wnikając w pory starych cegieł, wiązał za-
wartą w nich wilgoć w krzemionkę.
Sędziwój uśmiechnął się w duchu. To on, przeszło cztery wieki wcześniej, odkrył kwas flu-
orokrzemowy. Miło czasem zobaczyć, jak własny wynalazek przynosi pożytek ludziom. Dno
chodnika wylano betonem, miła odmiana: poprzednim razem musiał brodzić po kostki w cuch-
nącym szlamie. Przeszedł pod pierwszym dziedzińcem i teraz znajdował się w części klauzuro-
wej. Mijał obojętnie odgałęzienia korytarzy, aż odszukał właściwe. Oświetlił głaz wprawiony
w ścianę. Schematyczny rysunek głowy byka. A więc to tutaj. Wspiął się po kilkunastu schod-
kach i stanął przed drewnianymi drzwiczkami, gęsto nabitymi żelaznymi ćwiekami. Gwozdzie
zalśniły czernią, były dobrze natarte woskiem, nie zardzewiały. Widok skrzętnej, mnisiej go- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl