[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ju\ poranne czynności, George odezwał się:
167
- Nie rozumiem, dlaczego oni nie mogą uwierzyć w niewi-
dzialne robaczki. Powietrze jest przecie\ niewidzialne. Ich bogowie
te\ są niewidzialni.
- Bakteriologia po prostu nie jest intuicyjna, George.
- Religia te\ nie.
- Nie byłbym tego taki pewien.
- A dlaczego miałaby być jakaś ró\nica?
- Być mo\e pytanie o przyczynę istnienia świata jest dla wię-
kszości ludzi bardziej palące ni\ pytanie o przyczynę biegunki.
- To wariactwo.
- Poza tym - ciągnąłem - jeśli ma się wystarczająco dobrą
odpowiedz na to pierwsze pytanie, to i odpowiedz na drugie się
znajdzie, prawda?
Spojrzał na mnie krzywo, w taki charakterystyczny, podejrzliwy
sposób. Często mi się tak przyglądał.
Wróciliśmy do herbaciarni i po śniadaniu zło\onym z wafelków
Nebico i jajek na twardo wyruszyliśmy w drogę. Plecaki na grzbiet
i na szlak. Wreszcie wędrówka.
Przez większą część roku byłaby to najprzyjemniejsza część
wyprawy - wędrowanie, jedno z najwspanialszych zajęć, jakie zna
ludzkość. Ale w czasie monsunu wszystko robi się bardzo mokre.
Szlaki zmieniają się w strumienie, strumienie - w rzeki, a rzeki -
w zabójcze kaskady. Lawinowo zwiększa się ilość robactwa, pleśni,
zgnilizny, wilgoci i chorób.
Osobiście lubię wędrować podczas monsunu. Tylko \e ja noszę
ze sobą mały parasol i parę kaloszy z tak wy\łobionymi spodami, \e
zmieniają się prawie w gumowe raki, miałem więc mniej kłopotów
Strona 85
Robinson Kim Stanley - Ucieczka z Katmandu(z txt)
na śliskim szlaku ni\ George, który wzgardził takimi rekwizytami
i boleśnie odczuwał tego konsekwencje. Zazwyczaj ślizgał się w dół
zbocza i miał wiecznie mokrą głowę, co, jak odkryłem, rzadko
sprzyja dobremu humorowi.
Mimo wszystko jednak wędrowaliśmy, chocia\ zniknęły wspa-
niałe widoki, które o innej porze dają taką radość. Podczas monsunu
widzi się tylko chmury, mgłę, deszcz i to, co znajdzie się akurat
w niewielkim obszarze widzialności dookoła, a wszystko wygląda
ii
168
zielono, mokro i trochę nie z tego świata, kiedy przygląda się temu
z bliska, zapominając o dalekich widokach. Omszałe drzewa mają
wygląd niesamowity i fantastyczny, szlak jest czerwonawą bruzdą
błota wiodącą pomiędzy ociekającymi wodą, zielonymi pnączami,
a od czasu do czasu z mgły wyłania się czorten albo murek mani,
jakby wprost z Bhagawadgity, co zresztą właściwie się zgadza.
Niekiedy te\ w przerwach między chmurami ukazują się góry, jak
\ywe stworzenia szybujące wysoko nad ziemią. Ach, wędrówka
w monsunie to coś naprawdę odlotowego, a je\eli macie parasol,
kalosze i kij do odganiania pijawek, to naprawdę mo\e być fajne.
Je\eli natomiast tego wszystkiego nie macie, no có\, wtedy
kończycie jak George. śadna z grup, które prowadził, nie wyruszała
podczas monsunu, więc on sam te\ oczywiście nie, i teraz za to płacił,
bo zapomniał, jak to się robi, je\eli w ogóle kiedykolwiek wiedział.
Przewracał się ciągle na śliskim gruncie i właził w strumienie, a\ był
bardziej mokry, ni\ gdyby wyszedł z wanny. Deszcz lał mu się do
oczu, ale on myślał, \e i tak nie ma nic do oglądania, więc w ogóle
nie patrzył i ciągle obsiadały go pijawki. To nic nie boli i nie ma
\adnych negatywnych następstw, ale jest nieprzyjemne. Szliśmy
przez krzaki i wysoką trawę i je\eli się tylko patrzyło, mo\na było
zauwa\yć, \e niektóre czarne patyczki kręcą się w ró\ne strony,
próbując wyczuć ciepło, a kiedy ju\ je wyczują, skaczą \wawo,
przewiercają się przez skarpety, spodnie czy buty i piją krew. Za
ka\dym razem, gdy George spojrzał na swoje nogi i przyłapał jedną
z nich na tej czynności, zaczynał wyć.
- Bo\e, pieprzone pijawki! Kurwa! Kurwa! Kurwa! Bo\e, pi-
jawki!
- Nałó\ na nie kremu przeciw komarom, to zaraz odpadną.
- Wiem. - Rzucał plecak w kału\ę, spiesząc się, jakby oblazły
go małe grzechotniki.
Próbując go pocieszyć, powiedziałem:
- Cholera, kiedy za pierwszym razem przyjechałem tu z moimi
kumplami, poszliśmy na wędrówkę i wiesz, tam u nas, kiedy komar
ugryzie kogoś w przedramię, niektórzy goście łapią go w ten sposób,
\e napinają mięśnie ręki. Komar nie mo\e wyjąć wtedy swojej kłujki,
169
bo komary nie mają \adnej zastawki blokującej, więc pęcznieją od
krwi, a\ w końcu pękną. W naszych stronach uwa\ano to za świetny
dowcip, więc kiedy jednego z moich kumpli pijawka ugryzła w ra-
mię, on mówi: "Bomba! Ja ją nauczę gryzć chłopaka z Arkansas,
poka\ę jej sztuczkę z komarem", i napina rękę. My patrzymy, a to
nie była zwykła pijawka, tylko najwyrazniej pijawka krowia, taka co
ma pojemność jakieś dziesięć milionów razy większą od komara. Na
początku jest jak maciupki patyczek, ale potem robi się coraz wię-
ksza i większa, i większa, a\ jest jak arbuz, i zwisa tak z ręki mojego
kumpla. Facet wywalił się i stracił przytomność, a my gnietliśmy
pijawkę, bo chcieliśmy wtoczyć mu trochę tej krwi z powrotem.
W końcu ją wypaliliśmy, ale facet chodził biały jak prześcieradło
przez cały następny tydzień. Nie śmieszy cię to?
George nie odpowiedział.
Wędrowaliśmy tak jakieś trzy dni. Przez cały czas przemierzali-
śmy tereny, które miała przeciąć planowana droga. Wspominałem
George'owi o tym często, ale nie wyglądało na to, \eby ta perspekty-
wa go poruszała. Prawdę mówiąc, miałem wra\enie, \e taki pomysł
zaczyna mu się podobać.
Czwartego dnia rano George nie wytrzymał.
- No dobra, Freds. Gdzie to jest?
- Jesteśmy prawie na miejscu. Jeszcze dwa dni. Ale najpierw
Strona 86
Robinson Kim Stanley - Ucieczka z Katmandu(z txt)
musimy obejść na przełaj Czhule.
- Co? Dlaczego?
- Stacjonuje tam armia nepalska. Trekkingowcom nie wolno
chodzić dalej na północ; wiesz, to ta strefa uzgodniona z Chińczyka-
mi. Strefa beztrekkingowa, dwadzieścia kilometrów czy coś takiego.
- A... traktują to powa\nie, prawda?
- Jasne. W Czhule mają cały batalion, chyba ze stu \ołnierzy,
tylko po to, \eby nie puszczać na północ nikogo oprócz miejscowych.
- W takim razie co z tą drogą, o którą tak się martwisz?
- Chcą ją wybudować właśnie do Czhule. To na tyle blisko
Szambhali, \e byłaby to tragedia dla doliny.
- To dobrze.
- Co?
170
- To znaczy, dobrze, \e jesteśmy ju\ blisko.
- Taa, prawie na miejscu.
Była to prawie prawda. W rzeczywistości zejście ze szlaku, \eby
ominąć Czhule, oznaczało drogę na przełaj, a nie ma nic trudniejsze-
go ni\ wędrówka na przełaj w himalajskich lasach. Mokre, pokryte
gęstym, rojącym się od pijawek listowiem - okropna harówa.
Wysoko nad osadą był jednak występ, który mógł słu\yć za ście\kę,
jeśli umiało się go znalezć. Mieszkańcy Szambhali korzystali z tej
drogi od czasu, gdy zało\ono Czhule, ale starali się nie zostawiać
\adnych śladów po swoim przejściu, trudno więc było ją znalezć we
mgle chmur. Póznym popołudniem przedarliśmy się do tej ście\ki,
a nawet natrafiliśmy na prawie poziome miejsce na nocny biwak.
George nie dawał się jednak przekonać, \e na tym obozowisku
da się prze\yć, ani \e jesteśmy na ście\ce do Szambhali.
- A co ty sobie wyobra\ałeś? - mówię mu. - Myślałeś, \e
droga do Szambhali będzie łatwa? Nie jedzie się tam \adną autostra-
dą. Szczerze mówiąc, ze szlakiem ju\ się po\egnaliśmy. Reszta drogi
biegnie na przełaj.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]