[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się pysznie po rynku.
Lecz pan Filip Słotyło był nad wyraz ludzkim, uprzejmym człowiekiem i
stanąwszy przed karteluszem rzekł do Wicka Kośmińskiego:
- Czytaj, co tam napisane, a głośno, żeby i drudzy posłyszeli...
Wicek poczerwieniał z wrażenia i dukał powoli:
...My, z Bożej łaski i woli Obojga Narodów, Jan III, król polski, wielki
książę litewski, Rusi, Prus, Mazowsza, %7łmudzie etc. ect. pan, wzywamy
rotmistrzów, towarzyszy i wszelką straszyznę, obersztów i oberlejtnantów
wojsk cudzoziemskich, rotmistrzów piechoty wybranieckiej i wszystkich w
ogóle, w kim mężne serce bije a ku Ojczyznie miłej czuje ludzkość, by się
nie mieszkając stawiali pod Lwów, uzbrojeni, z żywnością lub lunungami, a
to, by piersią hamować zapęd nieprzyjaciela, któren się do napaści na
Rzeczypospolitą gotuje. Przez miłość Syna Bożego Jednorodzonego i Jego
Matki Najświętszej, niedawno Panią tej Korony ogłoszonej, prosimy i
zaklinamy, by nikt nie ociągał się ani nie zwlekał, bo od gadu jest moc, a
nastąpić może szybko, rychlej, nizli będziemy gotowi...
- Hm... hm... - mruczał pan Słotyło niezdecydowanie.
- Lenungi albo żywność każą brać, czyli, że płacić nie będą... - zauważył
z rozczarowaniem ktoś z tłumu.
- Powiadali tu jedni, że sułtan zawziął się, jako aż do Warszawy
dojedzie...
- Dwunastu paszów wiedzie wojsko...
- Panie miłosierny! To i w Lublinie nie ostoim się spokojnie!
- Nie lepiej by zawczasu w lasy zbiec?
- A do króla miłościwego! Do obrony, to nie?! - huknął rozgniewany pan
Słotyło. Poprzednie jego wahanie pierzchło. Wojakiem nie był, ale nie
pozostanie z tymi, co do lasu zbiegną.
Jął oglądać swoją szablę, co z przyzwyczajenia pętała mu się na rapciach
koło nóg, w wojnie nigdy nie użyta, wyciągana w kościele podczas Ewangelii.
Przyjdzie pora, że przypomniawszy sobie ćwiczenia dokonywane chłopięciem
pod okiem nieboszczyka ojca, wypadnie się tą strą towarzyszką złożyć.
Przedtem jednak do płatnerza trzeba z nią iść, bo szpetnie stępiała.
...W rusznicę nową też zdałoby się zaopatrzyć. Stara, śmiechu warta.
Dobra, żeby wrony płoszyć. I szerpentynę jakową trzeba kupić dla
blizniaków. W razie potyczki nie może się jeden biczyskiem oganiać...
Pan Filip widoku krwi nie lubił, nie znosił patrzeć, jak gospodyni
zarzynała kuraki, i teraz spoglądając na płatnerza, który ostrzył jego
karabelę, myślał z zadumą, czy możliwe, by on, człowiek miłujący nad
wszystko spokój, wraził to ostrze w czyjeś żywe ciało. Mniejsza z tym,
czyje; swoje czy wroga, lecz ciało, krwawiące, drgające, cierpiące? I
zdawało mu się to niemożliwe, niepodobne.
- Nie będą mieli ze mnie na wojaczce pociechy - westchnął żałośnie - a
jechać trzeba... Co zrobię? Przecież do domu, raz go opuściwszy, nie
wrócę...
Rozmyślał nad tym, gdy szumnie i zbrojnie wszedł do płatnerza pan Aada
herbu Aada, z Bychawy, gromko żądając ozdobnego, lekkiego pancerza.
Powitał
pana Filipa, znali się bowiem z sejmików.
- Waszmość dobrodziej na Turka pewno pancerz kupujesz? - zapytał Słotyło.
- Na Turka? Ani mi się śni!
- Nie widziałeś waść uniwersałów?
- Widziałem, ale to wszystko zełgane.
- Zełgane...?!?
- Wszystko! Jak mi Bóg miły! Mydlenie oczu. Ja to waści powiadam, ja.
Turkowi ani się śni na nas ruszać. Jak po Chocimie przycupnął, tak siedzi.
- Więc dlaczego hetman, to znaczy król miłościwy, ogłasza...?
- Ba! Dlaczego? O, wiejska prostoduszności! Szczęście waści, żeś na mnie
trafił, który wszystkie kabały znam na wylot i chętnie objaśnię... Lepszego
informatora nie znajdziesz... Ja słyszę, jak trawa rośnie...
- Więc wojny z Turkiem nie będzie? - przerwał z ulgą, a zarazem
niedowierzaniem Słotyło.
- Oczywiście, że nie będzie. To tylko kabały. Król chce władzę zagarnąć,
monarchię absolutną jak we Francji czy Niemczech wprowadzić i dlatego
Turkiem straszy. %7łona, Francuzica go do tego pcha. Bodaj piekło schłonęło
Francuzów! Stroje nieprzystojne wprowadzili. Królowa i jej dwórki chodzą z
odsłoniętymi piersiami i łopatkami, nalepiając na nich czarne plastry,
które zowią muszki... I to Polak miałby ścierpieć?!
- Więc jak sprawa z Turkiem? - nalegał pan Filip.
- Przecież to jasne. Król chce siłę jak największą zebrać pod pozorem
wojny, żołnierzy sobie skaptować i dopieroż przeciw nam się obrócić!
Przeciw szlachcie! Dlatego piechotę forytuje, chłopów do wojska brać
zamierza! Hetman litewski wojskiem do króla nie przymknie, choćby ten nie
wiedzieć ile uniwersałów słał...
- Niesłychane!... Niesłychane!... - powtarzał Słotyło strwożony.
- Nie takie jeszcze rzeczy obaczysz waść. Szczęściem, że są ludzie
przenikliwi, bystrzy, co te zamysły w porę udaremnią...
Mówiąc pan Aada oglądał pancerz. %7ładen jednak nie wydał mu się dość
świetny, wygodny. Płatnerz tłumaczył się i przepraszał, że ma blachy tylko
do walki, a nie do parady...
- Rozumiem, rozumiem - uspokajał z wyższścią przenikliwiec. Wyszli razem.
Nieodstępni pana Słotyły, Wicek i Kostolek, za nimi.
Słońce chyliło się ku zachodowi, zalewając czerwoną poświatą mury,
górujący nad miastem zamek królewski, potężne baszty bramy Krakowskiej i
Grodzkiej oraz wieże licznych kościołów. Ulice były wąskie, brukowane
polnym kamieniem, ze spadkiem pośrodku, którym po deszczu płynęła
strugami
woda, unosząc nieczystości i odpadki. Paszcze rynien wysterczały daleko na
drogę. We drzwiach domów, na stromych schodkach siedzieli z powagą żydzi
w
wielkich lisich czapach i czarnych opończach.
- Strach, co się tych judaszów nabrało - zauważył pan Słotyło. - Dawniej,
pomnę, tylko za bramą Grodzką wolno im było siedzieć i kramy trzymać. Dziś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl