[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Przepraszam, że przeszkadzam, pani Burton. Będę musiał zabrać stąd Marka. Są tu dziennikarze z Gazette",
którzy przeprowadzą z nim wywiad - mówi na tyle głośno, żeby cała klasa słyszała.
Mark wstaje, bierze plecak i bardzo spokojnie wychodzi z sali. Przez otwarte drzwi widać, jak pan Harris klepie go
po plecach. Potem znów patrzę na Sarę, żałując, że nie mogę zająć wolnego miejsca obok niej.
Na czwartej lekcji mam wychowanie fizyczne. Sam jest w mojej grupie. Po przebraniu się siadamy obok siebie na
podłodze sali gimnastycznej. On ma na sobie buty tenisowe, szorty i o dwa, trzy rozmiary za duży T-shirt. Wygląda jak
bocian, same kolana i łokcie, dosyć tyczkowate mimo że jest niski.
Nauczyciel wuefu, pan Wallace, stoi wyprężony przed nami w szerokim rozkroku, z rękami zaciśniętymi w pięści
opartymi na biodrach.
- Dobra, chłopaki, słuchajcie. To pewnie ostatnia szansa, żeby poćwiczyć na zewnątrz, więc trzeba ją dobrze
wykorzystać. Bieg na półtora kilometra, na pełny gaz. Czasy będą notowane i zachowane dla porównania z następnym
biegiem na wiosnę. Więc dajcie z siebie wszystko!
Odkryta bieżnia zrobiona jest z gumy syntetycznej. Okrąża boisko futbolowe, a za nią są lasy, przez które, jak sobie
wyobrażam, może prowadzić droga do naszego domu, ale nie jestem pewien. Wieje zimny wiatr i Sam ma na
ramionach gęsią skórkę. Próbuje je rozetrzeć.
- Biegliście już ten dystans? - pytam.
- Tak. W drugim tygodniu po wakacjach.
- Jaki miałeś czas?
- Dziewięćdziesiąt minut, pięćdziesiąt cztery sekundy. Patrzę na niego spod oka.
- Myślałem, że chuderlaki powinny być szybkie.
- Spadaj.
Biegnę ramię w ramię z Samem w ogonie grupy Cztery kółka. Tyle razy muszę obiec bieżnię, żeby zaliczyć półtora
kilometra. W połowie pierwszego okrążenia zaczynam zostawiać w tyle Sama. Zastanawiam się, jak szybko mógłbym
przebiec półtora kilometra, gdybym się naprawdę postarał. W dwie minuty, może minutę, może mniej?
Ruch sprawia mi frajdę i trochę bez zastanowienia wyprzedzam prowadzącego. Potem zwalniam, udaję zmęczenie i
nagle widzę biało--brązową ruchomą plamę, która wypada zza krzaków przy wejściu na trybunę... i pędzi prosto na
mnie. Halucynacje, myślę. Odwracam głowę i biegnę dalej. Mijam nauczyciela, który ze stoperem w ręku wykrzykuje
dopingujące słowa, ale patrzy poza mnie, gdzieś w bok od bieżni. Wiodę wzrokiem za jego oczami. Są skupione na
biało-brązo-wej plamie. To coś dalej gna prosto na mnie i nagle wracają wczorajsze wizje. Mogadorskie bestie. Były też
małe, z zębami, które połyskiwały w świetle jak ostrza brzytwy, szybkie stworzenia nastawione na zabijanie. Zaczynam
pędzić.
Pokonuję dzikim sprintem połowę okrążenia i znów się odwracam. Niczego za mną nie ma. To coś zostało w tyle.
Minęło dwadzieścia sekund. Odwracam się z powrotem i to coś jest wprost przed mną. Musiało biec skrótem,
przecinając boisko. Staję jak wryty i moje widzenie wraca do normy. To Bernie Kosar! Siedzi z wywieszonym
językiem pośrodku bieżni i macha ogonem.
- Bernie Kosar! - wrzeszczę. - Wystraszyłeś mnie jak diabli! Biegnę dalej wolnym tempem, Bernie Kosar
równolegle ze mną.
Mam nadzieje, że nikt nie zauważył, jak szybko biegłem. Wkrótce się zatrzymuję, udając, że chwycił mnie kurcz i nie
mogę złapać oddechu. Przez jakiś czas idę. Potem trochę podbiegam. Przed końcem drugiego okrążenia wyprzedziło
mnie dwóch chłopaków.
- Smith! Co się stało? Miałeś niesamowitą przewagę! - wrzeszczy pan Wallace, kiedy go mijam.
Oddycham ciężko, na pokaz.
- Ja... mam... astmę.
Kręci głową z rozczarowaniem.
- A ja myślałem, że jeszcze w tym roku będę miał stanowego mistrza bieżni w swojej klasie.
Wzruszam ramionami i biegnę dalej, od czasu do czasu przechodząc do chodu. Bernie Kosar jest ciągle przy mnie i
tak jak ja czasem idzie, czasem biegnie. Na początku ostatniego okrążenia dogania mnie Sam i do końca biegniemy
razem. Jest czerwony jak burak.
- Co to było, co czytałeś dzisiaj na astronomii? - pytam. - Całe miasto Montana uprowadzone przez obcych"?
Uśmiecha się do mnie.
- Tak, jest taka teoria - mówi trochę nieśmiało, jakby zakłopotany.
- Po co ktoś miałby uprowadzać całe miasto? Sam wzrusza ramionami, nie odpowiada.
- No nie... - mruczę pod nosem.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
-Jasne
-No więc jest taka teoria, że władza pozwala obcym na uprowadzenia w zamian za technologię.
- Serio? Jaką technologię?
- Na przykład czipy do superkomputerów, sposoby konstrukcji nowych bomb, zielone technologie. Tego rodzaju
rzeczy
- Zielona technologia za żywe okazy? Dziwne. Po co obcy chcą uprowadzać ludzi?
26
- %7łeby móc nas badać.
- Ale po co? Jaki mogliby mieć cel?
- Po to, żeby w dniu nadejścia Armagedonu znać wszystkie nasze słabości i przez demaskowanie tych słabości
łatwo nas pokonać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]