[ Pobierz całość w formacie PDF ]

oni...
Ale nie mogła dokończyć zdania; wreszcie dotarła do niej cała potworność sytuacji, w
jakiej się znalazła... Isabel oparła się o Douglasa i rozpłakała się głośno.
- Wyjedziemy stąd - wyszeptała między szlochami. - Nie będę ci się dłużej
sprzeciwiać, Douglasie... Wyjedziemy stąd... wyjedziemy.
94
ROZDZIAA 12
W kuchni doktorostwa Simpsonów aż roiło się od Clayborne'ów. Trudy Simpson
właśnie parzyła dzbanek świeżej kawy dla swoich honorowych gości: była wyjątkowo
podniecona obecnością braci i wyprawiła dla nich prawdziwą ucztę. Clayborne'owie przybyli
do Sweet Creek, by pomóc jej ukochanej Isabel, a to już czyniło z nich wspaniałych ludzi.
Mężczyzni rozmawiali przyciszonymi głosami w drugim kącie pokoju, by nie obudzić
Parkera śpiącego smacznie w ramionach Cole'a.
Parę minut pózniej dołączył do nich doktor; rzucił na stół związany żółtą wstążką
pakiecik dokumentów.
- Zabrałem je Isabel... ślęczała nad nimi zamiast spać, więc pomyślałem, że może ty
je przejrzysz - zwrócił się do Douglasa. - Jeżeli znajdziesz akt własności tego jałowego
kawałka ziemi, na którym stoi jej chata, spal go... same przez niego kłopoty.
- Jak ona się miewa, doktorze? - wtrąciła Trudy Simpson.
- Jest bardzo zmęczona, ale poza tym czuje się dobrze. Nie musisz się martwić o
naszą dziewczynkę.
- To cud, że dziecko przeżyło - zauważyła pani Simpson.
Postawiła na stole półmisek pełen wędlin, po czym wróciła do szafki po krakersy. -
Jest jeszcze taki maleńki! Chyba nigdy w życiu nie widziałam tak maciupeńkiego dziecka.
Doktor usiadł na krześle pomiędzy Harrisonem a Adamem.
- Nie jest wcale taki mały... spodziewałem się, że będzie drobniejszy. Ale przed
dalszą podróżą musi jeszcze przybrać na wadze, słyszysz, Douglasie? Isabel i jej synek muszą
zostać tutaj. Ponieważ przywiozłeś ich do nas, chcę wiedzieć, co zamierzasz zrobić z całym
tym zamieszaniem.
- Ma pan na myśli Boyle'a i jego zbirów? - zapytał Harrison.
Douglas zdążył już opowiedzieć braciom o wyczynach tego jegomościa i wszyscy nie
mogli się doczekać spotkania z człowiekiem, który sam zdołał sterroryzować całe miasteczko.
Szczególnie ciekawy był Cole... najbardziej też rwał się do ukręcenia łba tyranowi.
- Dopilnuję, by nie doszło do walki na ulicach miasta - obiecał Douglas doktorowi.
- A jak zamierzasz tego dokonać?
- Pani Simpson, czy może pani przestać mi się tak przyglądać... - odezwał się nagle
Cole. - Zaczynam czuć się wyjątkowo nieswojo...
Trudy roześmiała się cicho.
95
- Przepraszam, ale nie potrafię się opanować. Wygląda pan dokładnie tak, jak
spodziewałam się, że będzie wyglądać agent federalny, Ryan. Pan też ma jasne włosy i
niebieskie oczy... no i jest pan bardzo wysoki...
- Ale przecież pani nigdy w życiu nie widziała Ryana, nieprawdaż, proszę pani? -
zapytał zdesperowany Cole.
- To nie ma znaczenia. Pastor wyjaśnił nam dokładnie, jak możemy rozpoznać agenta
federalnego Ryana... Co niedzielę opowiada nam o wyczynach tego bohatera z Teksasu.
- Czemuż to pastor na kazaniach nie mówi o przypowieściach... czy jakichś innych
historyjkach z Biblii? Dlaczego opowiada wam o Ryanie? - zapytał Adam ze zdumieniem.
- %7łeby podtrzymać nas na duchu - odrzekła Trudy Simpson. - Każdy z nas potrzebuje
otuchy... a kiedy pan Cole wszedł do mojej kuchni, dałabym sobie głowę uciąć, że to agent
Ryan we własnej osobie. Dlatego złapałam go i pocałowałam.
- Proszę pani... nazywam się Cole Clayborne i szczerze nie znoszę, gdy ludzie
porównują mnie do agenta federalnego Daniela Ryana.
- Niby dlaczego? Przecież Ryan to chodząca legenda, na miłość boską. A te historie,
które tu o nim słyszeliśmy...
- Przepraszam panią bardzo - wtrącił się uprzejmie Adam. - Nie chcę być
niegrzeczny, ale lepiej, żeby nie opowiadała pani memu bratu wspaniałych historii o agencie
Ryanie. Cole bardzo, ale to bardzo go nie lubi.
Trudy aż podniosła dłoń do ust ze zdziwienia.
- O, nie... to niemożliwe! Wszyscy podziwiają i szanują agenta Ryana!
Douglas nie słuchał tej rozmowy; przyglądał się stercie dokumentów pozostawionych
żonie przez Parkera Granta. Nie chciał ich czytać, i po raz kolejny wściekać się na zmarłego
idiotę, który nie potrafił zająć się własną żoną. Douglas podsunął pakiet dokumentów
Adamowi.
- Ty się tym zajmij... Odłóż na bok to, co ważne... resztę wyrzuć.
Adam natychmiast oddał papiery szwagrowi.
- Harrison, ty jesteś prawnikiem... ty się tym zajmij. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl