[ Pobierz całość w formacie PDF ]
widziana oczyma kogoś, kto jak ja, jest biegły w prawach Sił Alternatywnych. . .
— przerwał na moment. — Zamierzałeś coś powiedzieć? — spytał.
— Nie — odparł Paul.
— Doskonale — rzekł Jase. — Sprawa ma się tak. W zakresie Sił Alternatyw-
nych posiadasz zdolności, które prawdopodobnie są natury parapsychologicznej.
Kiedy spotkałem cię po raz pierwszy, powiedziałem ci, a do moich zdolności za-
licza się umiejętność oceny charakteru, coś o twej zdumiewającej arogancji.
Paul zmarszczył brwi. To, że Nekromanta nazwał go aroganckim, odstawił na
boczny tor pamięci. Była to jedyna rzecz, z którą nie mógł się pogodzić.
— Teraz lepiej już pojmuję powody, dla jakich powinieneś być arogantem —
ciągnął Jase. — Nie miałem pojęcia, żaden z nas, zwykłych członków Gildii, nie
miał pojęcia o granicach twych zdolności. Nie mieliśmy jednak wątpliwości co
do ich charakteru. Twoje umiejętności polegają na wykorzystywaniu Sił Alterna-
tywnych do prawie doskonałej obrony samego siebie. Próbowaliśmy wszystkiego,
prócz bezpośredniego zamachu na twe życie. Wyszedłeś z tego obronną ręką. Po-
wiedz mi, czy dałbyś radę objaśnić słowami, co wzbudziło twoje podejrzenia tam
na belce, nad przepaścią? Nie proszę, byś mi to wyjaśnił, pytam jedynie, czy my-
ślisz, że potrafiłbyś mi to wyjaśnić?
— Nie — odparł Paul po namyśle. — Sądzę, że nie. — Tak właśnie sądzili-
śmy. No dobrze. To, co zechcesz zrobić z twoimi umiejętnościami, zależy teraz
tylko od ciebie. Ja osobiście mniemam, iż powodem, dla którego nie przyjmuje
się u ciebie przeszczep lewej ręki, jest związane z nim niebezpieczeństwo, które
w tym przeszczepie widzą twoje mechanizmy obronne. Jeśli umiałbyś określić,
jakiego rodzaju jest owo zagrożenie, to może potrafiłbyś znaleźć sposób na unik-
nięcie go i następne ramię, które kazałbyś sobie wszczepić, przyjęłoby się zamiast
obumierać.
Przerwał. Paul odniósł wrażenie, że po raz pierwszy, od chwili kiedy się po-
znali, Jase jest lekko zbity z tropu.
— Jak już powiedziałem — odezwał się znowu Nekromanta; mówił nieco
wolniej niż zwykle — we wszystkim, oprócz nazwy, jesteś teraz członkiem Gil-
dii. Pracowaliśmy nad tobą nie tylko tutaj, ale i na Ziemi. Jeśli zechcesz wrócić,
będziesz musiał stawić czoło policyjnemu śledztwu w sprawie śmierci Kevina
Malorna, tego człowieka w Koh-I-Nor, któremu miałeś dostarczyć narkotyki.
— Zastanawiałem się nad tym — rzekł Paul.
— Już nie musisz — stwierdził Jase. — W dziale muzycznym księgarni Za-
rządu Kompleksu Chicago istnieje zapis, stwierdzający, że nabyłeś tam taśmę
z nagraniem pewnej pieśni, dokładnie w chwili, kiedy zabito Malorna. Jedyne,
co powinieneś zrobić, to pojawić się tam i poświadczyć prawdziwość tego faktu.
Ponieważ zapisy dokonywane są automatycznie, powszechnie uważa się, że nie
można ich zafałszować. Tak więc, po upływie godziny od momentu pojawienia
83
się w Chicago, będziesz wolny od podejrzeń w związku ze śmiercią Malorna.
— Rozumiem — rzekł Paul. — Ta taśma z pieśnią. . . czy nie chodzi przypad-
kiem o tę, gdzie Kantela śpiewa coś o kwieciu jabłoni?
Jase zmarszczył brwi.
— I owszem — przyznał. — W rzeczy samej, tak. A co?
— Nic — odparł Paul. — Słyszałem to nagranie, ale nie do końca.
— Wybór był dość oczywisty — rzekł Jase. — Zapis wskazuje mój numer kre-
dytowy. Kupowałeś na moją prośbę. To naturalne, ponieważ Kantela i ja jesteśmy
starymi przyjaciółmi, a pieśń skomponował dla niej Blunt.
— Blunt?
— No tak — Jase uśmiechnął się cierpko. — Nie wiedziałeś, iż Wielki Mistrz
komponował muzykę?
— Nie.
— On robi mnóstwo rzeczy — stwierdził Jase z cieniem kpiny w głosie. —
Tak czy inaczej, możesz bez przeszkód wracać na Ziemię, gdzie będziesz cieszył
się pełną wolnością. Oczywiście, z jednym wyjątkiem; jako członek Gildii powi-
nieneś wykonywać rozkazy mistrzów, takich jak ja.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]