[ Pobierz całość w formacie PDF ]
srebrzyście.
Dobry Boże... wykrztusiła Eddi, zatrzymując motocykl. Co, do diabła, ludzie sobie pomyślą?
Phouka roześmiał się.
Głupiutki pierwiosnek. Wzgórze jest ciemne i ciche, nie ma tu nawet kochanków. Gdyby jednak ktoś się tutaj
zapuścił, to miejsce wyglądałoby dla niego zupełnie zwyczajnie.
Ale ja to wszystko widzę. Nagle odwróciła się do niego. A może to iluzja?
Nie, dzisiaj iluzją jest ciemność.
W jego głosie pobrzmiewał ton, którego Eddi nie umiała zidentyfikować. Dodała gazu, odbiła od krawężnika i
ruszyła w stronę rozjarzonego wzgórza.
Zaparkowała na Malcolm Avenue, między parkiem a starą szkołą.
Możemy ją przekroczyć? spytała, wskazując na zieloną granicę.
Sprawdzmy odparł phouka.
Ruszyła za nim chodnikiem.
Z bliska zobaczyła, że świetlna bariera nie jest taka sama, jak ciemnoszmaragdowa kurtyna, która otaczała
Minnehaha Falls. Tutaj tańczący ogień miał barwę delikatnej złocistej zieleni, a na brzegach pojawiała się blada
lawenda.
Phouka położył pudło z gitarą na ziemi i klęknął. Wyszeptał jakieś słowo i dotknął leżącego tuż za jarzącą się linią
kamienia. Płomienie opadły i cofnęły się jak lokaje bijący pokłony przed królem, odsłaniając ścieżkę, która prowadziła
na wzgórze.
Najbardziej uwielbiana spośród śmiertelników, czy jesteś kontenta? zapytał phouka z szerokim uśmiechem.
Głupi głupek odparła Eddi.
Wzięła go za rękę i pociągnęła za świetlną barierę. Kiedy tylko ją przekroczyli, ogień znowu skoczył w górę.
Eddi dostrzegła onieśmielenie na twarzy phouki, więc zakłopotana puściła jego dłoń, ciepłą i bardzo gładką.
Mówiłeś, że przebierzesz się na miejscu powiedziała szybko.
A jakiego chciałabyś mnie zobaczyć? spytał niewinnym tonem.
Jak to jakiego? Wystrojonego.
Więc odwróć się, skarbie.
Taftowa warstwa spódnicy musnęła chłodem jej łydki, pasma włosów smagnęły ją po twarzy. Przed sobą ujrzała
zbocze oświetlone przez blask księżyca, uliczne lampy i fosforyzujące zdzbła trawy. Poczuła się lekka jak piórko.
Już powiedział phouka.
Odwróciła się.
Stał z uniesioną brodą po drugiej stronie ścieżki i bawił się gałązką. Był odmieniony, elegancki i pełen rezerwy.
Miał na sobie płaszcz z ciemnozielonego brokatu, haftowany w kwiaty i różne dziwne stworzenia w stonowanych
kolorach. Całość wyglądała jak ogród w nocy. Rękawy o czarnych, wywiniętych mankietach były ozdobione srebrnymi
guzikami. Spod rozpiętego wierzchniego okrycia wystawała czarna kamizelka i biały koronkowy żabot. Jeszcze więcej
koronki wysuwało się z mankietów i sięgało aż do srebrnych pierścieni, lśniących na jego palcach. Stroju dopełniały
spodnie z czarnej satyny, dopasowane i haftowane srebrem na zewnętrznych szwach.
Wyniosły nieznajomy poruszył nagle głową i od srebrnego kolczyka w jego uchu odbiło się światło. Po chwili
znowu stał się phouką.
Wspaniale powiedziała cicho, jakby nie chciała go spłoszyć. Gdybyś jechał tutaj tak ubrany, zostawiłbyś za
sobą trop w postaci złamanych kobiecych serc.
Phouka roześmiał się i ukłonił.
Chodzi ci o to, że rzucam się w oczy? Dlatego właśnie czekałem, aż dotrzemy na miejsce.
Od kiedy to przejmujesz się tym, że zwracasz na siebie uwagę?
Wcale się nie przejmuję. Lubię być wspaniały.
Podał jej ramię i ruszyli razem przez zagajniki młodych drzew o szeleszczących liściach.
Gdy doszli do rozwidlenia ścieżki, wybrali tę, która okrążała wzgórze. W pewnym momencie Eddi usłyszała
głosy, śmiechy oraz muzykę, dobiegające zza trawiastej skarpy. Nagle wróciły dawne podejrzenia i wątpliwości.
Zatrzymała się przy murku.
Phouka.
Nie była pewna, czy usłyszał jej głos, ale odwrócił się natychmiast i uniósł brew.
Co zobaczę za zakrętem?
Nie czekają tam na ciebie żadne przykre niespodzianki, skarbie. Obowiązuje rozejm.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]