[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szych sklepów, ale z jakiegoś powodu, teraz nie potrafił go sobie przypomnieć, w końcu
wyjechali z miasta bez zakupów.
Na ulicach nie spotkał nikogo, słychać było tylko wycie psów. Rourke odwrócił głowę i
spojrzał na pięciu mężczyzn stojących po jego lewej stronie.
- Cóż - zaczął - chyba tutaj się rozstaniemy, przynajmniej ci, którzy chcą. Wygląda na
to, że ten katolicki kościół jest teraz używany jako schron. Kto nie wraca ze mną do samolotu,
może odejść. Zamierzam sprawdzić ten schron, ale najpierw muszę zająć się paroma innymi
rzeczami. Potem spróbuję odnalezć szpital. - Zapalił cygaro. - Kto idzie ze mną, wystąp.
Przez chwilę nie poruszał się nikt. Po czym do Rourke a podszedł Rubinstein - niski,
łysiejący mężczyzna w okularach z drucianymi oprawkami.
- A ty, O Tolle? - Rourke zapytał poprzez chmurę dymu.
- Nie, nie chcę wracać. - Odpowiedział O Tolle. - Nie wiem, czy zostanę z nimi, ale do
samolotu nie wrócę.
- Jak chcesz... powodzenia - dodał Rourke. Zwracając się do Rubinsteina, powiedział: -
Cóż przyjacielu. Chodzmy. - Nie czekając na odpowiedz, ruszył przez spalony ogniem plac,
torując sobie drogę poprzez spore kratery w chodniku, odchodzącym od kościoła.
Usłyszał za plecami pytanie Rubinsteina.
- Dokąd idziemy, panie Rourke?
- John. Jak ci na imię? - Paul.
- Słuchaj, Paul. W Albuquerque wielu grzebało w ziemi. Poszukiwania, geologia, takie
rzeczy. Mam zamiar znalezć sklep ze sprzętem geologicznym, gdzie można dostać licznik
Geigera. Chcę się dowiedzieć jaką dawkę promieniowania przyjęliśmy do tej pory. Potem
wrócimy do samolotu, sprawdzić wszystkich pasażerów.
Rubinstein szedł przez chwilę cicho, po czym zapytał:
- Powiedz mi, John. Co zrobisz potem... jak pomożemy już ludziom przy samolocie.
Rourke spojrzał na niego.
- Muszę dotrzeć do żony, Sarah, i moich dzieci, są w Georgii.
- A te wszystkie rakiety, które wybuchły nad Missisippi? Cały obszar między
Albuquerque i Georgią to olbrzymia pustynia, jeden wielki krater.
Rourke odpowiedział: - Tak, wiem o tym. Tutaj. Skręć tu.
Weszli w zrujnowaną boczną uliczkę.
- Pamiętam, że kiedyś było tu wiele sklepików.
- Nigdy nie byłem w Albuquerque - zwierzył się Rubinstein.
- To było ładne miasto - powiedział Rourke cicho. - Tak czy inaczej, dotrę do Georgii.
Może dołem przez Meksyk, a potem wzdłuż wybrzeża zatoki. Zastanowię się jeszcze.
- A jeśli nie żyją?
Rourke stanął wpół kroku i zapytał Rubinsteina. - Jesteś żonaty?
- Nie, mam matkę i ojca w St. Petersburg, na Florydzie.
- Wracasz do nich?
- Nie myślałem o tym. Nie wiem.
- A masz dokąd jechać? Co robić?
- Nie, chyba nie.
- Ja też nie mam - rzucił Rourke. - %7łyję nadzieją, że moja żona i dzieci przeżyły.
Zamierzam ich odnalezć. Jeśli nie ma ich w domu, na farmie w rolniczej części stanu, i nie
znajdę wystarczających dowodów śmierci, będę szukał dalej.
- Czyż nie umrzemy wszyscy? - zapytał Rubinstein słabym głosem.
- Cała ludzkość martwa? Nie sądzę. - Rourke zrobił parę kroków i zatrzymał się dalej,
przed na wpół spalonym budynkiem.
- Spójrz na to - powiedział, wskazując na szyld.
-  Artykuły geologiczne - Rubinstein przeczytał na głos.
- Tak, na to wygląda. - Rourke pchnął drzwi, które zabujały się na zawiasie. Sięgnął pod
kurtkę i wyciągnął Detonicsa spod lewego ramienia. Przeszedł przez próg, Rubinstein za nim.
- To ruina.
- Rzućmy okiem - rzekł Rourke. Podłoga dawnego sklepu zawalona była kawałkami
spalonego drewna, rozbitym szkłem i kartonami, na wpół strawionymi przez płomienie. Pożar
musiał trwać krótko, pomyślał.
Zaplecze sklepu było stosunkowo nie naruszone, poza śladami ognia na ścianach.
- Boże - stęknął Rubinstein.
- Co się stało?
- Potknąłem się, ciemno tu jak w grobie.
- Musisz przyzwyczaić oczy - Rourke odparł ze spokojem. - Zamknij oczy i policz do
dziesięciu, potem otwórz. Zwiatło księżyca wystarczy ci, żeby widzieć.
- To wygląda na magazyn, Rubinstein - powiedział Rourke.
- Gdzie? Gdzie te drzwi?
- Uważaj na nogi. - Rourke sam ostrożnie pokonywał gruz leżący na podłodze.
- Dziwny zapach - Rubinstein zagadnął.
- To nie gaz. To jakby spalone mięso - Rourke stwierdził z przekonaniem.
- Spalone co?
- Człowiek, Rubinstein. Chodz. - Nacisnął klamkę, ale drzwi ani drgnęły. Cofnął się i
kopnął z całej siły. Nogą uderzył mocno w zamek i drzwi wpadły do wewnątrz.
- Jak w filmach - zauważył Rubinstein. Rourke nic nie odpowiedział. Wąski magazyn z
wysokim sufitem był jeszcze ciemniejszy. Poczekał przez chwilę w progu oswajając wzrok z
mrokiem.
- Musisz dobrze widzieć w ciemności - powiedział Rubinstein.
- Tak. Ale ma to swoje wady. Kiedy jestem w powietrzu w ciągu dnia, bez okularów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl