[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mentem - żebyś miała co na siebie włożyć w noc poślubną.
- Zwariowałeś. - Westchnęła bezradnie.
- Zwariowałem - przyznał i nie musiał już dodawać na twoim punkcie", bo oboje
o tym wiedzieli.
Cassie uświadomiła sobie nagle, że i ona z powrotem zaczyna się w nim
zakochiwać. Dotarło też do niej z całą wyrazistością, że jego obecne zachowanie to nie
jest gra ani próżność, ani podgrzewanie i tak już naładowanej seksualnie atmosfery. Po
prostu był znowu tym samym Sandrem, którego poznała przed laty. Swobodny,
beztroski, kpiący, czarujący i cudowny Sandro, z którym spędziła dwa niezwykłe
tygodnie, z każdym dniem zakochując się w nim coraz bardziej. To był szczęśliwy
Sandro. Co spowodowało w nim tę nagłą zmianę?
Przestała z nim walczyć. Dała mu to, czego pragnął - zgodziła się wyjść za niego
za mąż. Jego odmienne zachowanie nie miało chyba jednak z tym związku. Może jej nie
pamiętał, ale jak mówił, znał" ją. I zapragnął jej na powrót niemal od pierwszej chwili,
kiedy się znów spotkali. A teraz się do niej zalecał, bo romantyczna strona jego
osobowości w jakiś naturalny sposób znów doszła do głosu.
Coś to musiało oznaczać, tylko co? Może kierował się intuicją, a stracone obszary
jego pamięci nie kryły w sobie żadnych tajemnic, które mogłyby ją zranić?
Wybrali pierścionek z diamentami, który pięknie lśnił na jej palcu, i pasujące do
niego, wysadzane diamencikami złote obrączki.
Potem Sandro znów zmienił plany i zabrał ją na lunch do zatłoczonego pubu, gdzie
jedli na stojąco, przy barowym stoliku, ale zupełnie im to nie przeszkadzało - rozmawiali
bez przerwy, tak jak dawniej, o wszystkim i o niczym. Byli zajęci tylko sobą nawzajem,
wpatrzeni w siebie, tworząc wokół atmosferę tak naładowaną erotyzmem, że ludzie
przyglądali im się z zazdrością. Zupełnie nieświadomie wskrzesili klimat pierwszego
popołudnia spędzonego razem dawno temu. Cassie znów poddała się magicznemu
urokowi Sandra.
Spodziewała się, że po lunchu będą kontynuować zakupy, ale on miał już inny
pomysł.
R
L
T
- Zakupy zrobimy jutro - oświadczył.
Z radością pomyślała o nadchodzącym dniu, bo to oznaczało, że spędzą go razem.
Pierwsze rysy na tym sielankowym obrazie pojawiły się, kiedy odprowadził ją do
domu i po raz pierwszy zobaczył, w jakich warunkach żyją ona i dzieci.
Bez słowa patrzył na stary, wysiedziany fotel i sofę, przykryte kawałkami takiego
samego materiału, żeby wyglądały jak komplet. Potem jego uwagę przyciągnął
przestarzały telewizor z małym, kwadratowym ekranem oraz tandetne krzesła i stół, które
kupiła za ostatnie pieniądze ze swojego pękającego w szwach budżetu. To chyba było
coś, co przekraczało jego wyobrażenie. Nie powiedział tego, lecz Cassie i tak wiedziała,
że przeżył szok, widząc, w jakich warunkach mieszkają jego dzieci.
- Nie bądz takim snobem, Sandro - upomniała go sztywno. - Jest nam tu bardzo
dobrze.
Nie ominął także ich sypialni. Musiał wszystko zobaczyć i sprawdzić; nawet
zawartość szafy. I nie krył swej dezaprobaty.
- A czego się spodziewałeś? - napadła na niego, dotknięta jego zachowaniem. -
Myślałeś, że mieszkamy w jakimś cholernym wielkim i bogatym pałacu? To jest nasz
dom! - zawołała z gniewem. - I nie waż się zadzierać przy nas nosa!
- Nie miałem zamiaru...
- Owszem, tak! - rzuciła, trzęsąc się z oburzenia. - Ale nie martw się, Sandro. Bella
już nie może się doczekać, kiedy jej przystojny książę tata zabierze nas wszystkich do
swojego bajkowego pałacu! Jeśli więc nie masz jeszcze pałacu, to jak najszybciej go
kup! Będzie cię kochała na śmierć i życie za to, że spełniłeś jej marzenia. Anthony może
nie, bo on przede wszystkim martwi się tym, że nie umie mówić po włosku.
Odwróciła się do niego tyłem, żeby ukryć łzy, które zaczęły napływać jej do oczu.
- Ja już mam pałac.
Cassie znieruchomiała.
- I własny odrzutowiec. - Sandro mówił stłumionym, urywanym głosem. -
Posiadam jeszcze kilka rezydencji w różnych dalekich, egzotycznych miejscach, dwa
helikoptery, jacht dalekomorski i jedną z wysp karaibskich.
R
L
T
Wyliczał to tonem niemal przepraszającym, jakby chciał, żeby wybaczyła mu jego
bogactwo.
- To, czego nie mam, wy macie właśnie tu - rzekł na koniec z westchnieniem. - To
jest dom, jak powiedziałaś. Ciepły, przytulny, własny. Teraz jeszcze raz muszę się
zastanowić, czy to, w jaki sposób chciałem was przyjąć we Florencji, rzeczywiście
sprawiłoby wam przyjemność. Moje londyńskie mieszkanie też pewnie bardzo ci się nie
podobało.
- Przypominało mi wielkie, puste mauzoleum - mruknęła niechętnie, wciąż jeszcze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]