[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zmyknęłam więc i usadowiłam się jak gdyby nigdy nic
przy barze. Chłopcy właśnie kończyli swój mroczny i głośny
występ, cała sala wrzeszczała i wyła, a ja intensywnie
zastanawiałam się, jak mogę podziękować Witoldowi za
doprowadzenie mnie do kultury. Nic oryginalnego nie
przyszło mi do głowy, po prostu wręczyłam mu duży napiwek
i obiecałam sobie, że w przyszłości jakoś się zrewanżuję.
Tymczasem występ dobiegł końca i Marysia wraz z całym
zespołem odszukała mnie przy barze.
- Mamo, jak tego dokonałaś? - Wskazała moją fryzurę.
- Ależ pani czadowo wygląda! - włączył się Filip,
oglądając mnie tak, jakbym była jakimś niesamowitym
eksponatem.
Barman Witold ukradkiem puścił do mnie oko i zajął się
nalewaniem piwa do wielgaśnych kufli, a ja postanowiłam
wpadać tutaj za każdym razem, gdy będę we Wrocławiu. Kto
wie, może nawet zostanę fanką mrocznego rocka, pomyślałam
ubawiona, idąc za Filipem, Marysią i Waldim do samochodu.
Gdy usadowiłam się koło kierowcy, z tylnego siedzenia
rozległo się ciężkie westchnienie.
- Pani profesor, teraz nie pozostaje mi nic innego, jak
tylko zacząć się tłumaczyć - rozległ się tuż za mną głos
mojego ulubionego ucznia, a ja nieoczekiwanie stwierdziłam,
że tak naprawdę nie mam ochoty niczego wiedzieć. W końcu
to nie moja sprawa, a Krawiec ubrany tak czy inaczej
pozostaje nadal tym samym Krawcem, po prostu fajnym
dzieciakiem.
- Filip, uznajmy, że jestem krótkowidzącą daltonistką i
jako takiej nic dziwnego nie rzuciło mi się w oczy -
powiedziałam i uśmiechnęłam się do siebie.
- Jak to? I nic pani nie powie w szkole? I mojemu ojcu? -
Filip wcisnął głowę pomiędzy fotele, usiłując zajrzeć mi w
twarz.
- A o czym? - zdziwiłam się. - Przecież ja nic nie
widziałam i nie słyszałam.
- Ale... ja nie rozumiem - wyznał zagubiony Krawiec.
- Filip, głąbie, ty nie rozum, tylko grzecznie podziękuj -
doradził mu zza kierownicy Waldi. - Gdzie panią zawiezć?
- Na rynek, jeżeli mogę prosić.
- Może jednak podwieziemy panią pod dom, przecież to
spory kawałek - zatroszczył się Filip.
- Nie, chętnie się z Marysią przejdziemy - powiedziałam,
ze zdziwieniem odnotowując brak sprzeciwu ze strony mojej
córki.
Gdy wysiadłyśmy, Marysia stanęła przede mną i
popatrzyła mi głęboko w oczy.
- Mamo, jak już będę dorosła i będę musiała podejmować
strasznie trudne i poważne decyzje, chciałabym być taka jak
ty. I muszę ci powiedzieć, że chociaż czasami jestem wredną
zołzą, to strasznie cię kocham za... no, za wszystko -
dokończyła łamiącym się głosem.
- Ja też cię strasznie kocham, córeczko. - Odchrząknęłam,
żeby zamaskować wzruszenie. - Nawet jak jesteś wredną
zołzą. - Roześmiałam się i potargałam jej modnie przycięta
fryzurkę.
- No a teraz gadaj mi tu, jak udało ci się zrobić porządek z
włosami. - Marysia znienacka zmieniła temat. - Bo zupełnie
nie wiem, jak z tego koszmaru mogła wyjść taka fajna fryzura.
I od razu ci mówię, nie uwierzę, że wystarczyło chwilę
potrzymać włosy w turbanie, wypowiedzieć życzenie i już.
- Wiesz, Marysiu, ja ci dobrze radzę, zapomnij o tym, jak
wyglądały moje włosy tuż po wizycie u tego partacza
pozującego na fryzjera. Najlepiej udaj, że zupełnie nic nie
pamiętasz, dobra? A moja fryzura wyglądała tak od początku,
OK? - Nie miałam zamiaru zdradzać tajemnicy barmana.
Jeszcze nie daj Boże by się to rozniosło i Witold miałby jakieś
nieprzyjemności. W końcu pub dla młodzieży to nie zakład
fryzjerski.
- Taaa, jak to było...? Jesteś krótkowidzącą daltonistką,
dobrze łapię?
- Bardzo dobrze, co jak co, ale inteligencję masz po
matce. - Roześmiałam się i pomyślałam sobie, że dobra córka
nie jest zła. A dobra i dodatkowo inteligentna to już szczyt
marzeń i skoro się dostało taki bonus, wszelkie małe
niedogodności trzeba bez mrugnięcia okiem wybaczać.
- Przyjmijmy, że dałam się tak zbyć, ale i tak z ciebie to
wyduszę. Podstępnie i niespodziewanie.
- Dobra, dobra, będę w takim razie czujna jak gajowy. A
teraz zwiększmy tempo, bo w życiu nie dotrzemy do domu.
- Właśnie, zupełnie nie wiem, dlaczego dałam ci się
namówić na powrót piechotą - marudziła Marysia. - Musiało
mi całkowicie odbić. A jutro umówiłam się po lekcjach z
Filipem. Przyjdzie z gitarą i będzie mnie uczył grać. Fajnie,
nie?
- Yhm - wymruczałam tylko.
Jakoś nie mogłam zdobyć się na większy entuzjazm.
Szczerze mówiąc, dręczyło mnie przypuszczenie, że jak
Krawiec do nas przyjdzie, zostanie na dobre, włączając w to
pełne wyżywienie. Już tak jakoś to dziwnie wychodziło, że
wszyscy mężczyzni, którzy przewijali się przez nasz dom,
zostawali na posiłkach. Jak tak dalej pójdzie, będę musiała
kupić większy stół i krzesła, zatrudnić kucharza, a po zakupy
jezdzić dostawczakiem. Z kierowcą, bo przecież nie mam
prawa jazdy. A biorąc pod uwagę, że Marysia ma niespełna
szesnaście lat, czeka mnie jeszcze kilku do kilkunastu
absztyfikantów, którym zapewne będę musiała zapewnić wikt.
Ale jak już wcześniej stwierdziłam, skoro się ma fajną córkę,
drobne niedogodności trzeba wybaczać. Nawet jeżeli te
drobiazgi ważą osiemdziesiąt kilogramów, mają blond włosy i
niebieskie oczęta. W końcu czego się nie robi dla własnego
dziecka?
Kiedy zmachane dotarłyśmy pod dom, ze zdziwieniem
stwierdziłam, że w środku chyba nikogo nie ma, bo w żadnym
oknie nie paliło się światło i panowała niczym niezmącona
cisza.
- Ciekawe, gdzie wszystkich wywiało - zastanawiałam
się, po omacku celując kluczem w zamek.
Gdy tylko otworzyłam drzwi, w przedpokoju zaroiło się
od psów i kota, co nie było niczym zaskakującym, a spod okna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]