[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jordan Robert - Conan obrońca
  U Thestis słyszałem, jak dziewczyna i ten drugi planują cię śledzić, więc ja z kolei postanowiłem
podą\yć za nimi.
Ariana wyrwała się z odrętwienia.
 Czy mnie te\ zamordujesz, Conanie?
Cymmerianin spojrzał na nią ze złością.
 Czy\byś nie znała mnie na tyle dobrze, by sądzić, \e zrobię ci krzywdę?
 Myślałam, \e cię znam  odparła głucho. Jej oczy wędrowały z jednego trupa do drugiego. Roześmiała
się histerycznie.  Nie wiem o tobie nic. Nic!
Conan wyciągnął ku niej rękę, ale ona cofnęła się pośpiesznie.
 Nie mogę z tobą walczyć  wyszeptała  ale je\eli mnie tkniesz, mój sztylet znajdzie moje serce.
Cofnął rękę jak oparzony. W końcu rzekł zimno:
 Nie zostawaj tu zbyt długo. Trupy przyciągną padlino\erców, a te dwunogie znajdą w tobie kolejny łup.
Ariana nawet nań nie spojrzała.
 Chodz, Hordo  warknął.
Jednooki wyszedł za nim z izby.
Na ulicy ci, którzy dostrzegli pociemniałą twarz Cymmerianina i lód w jego błękitnych oczach, szybko
ustępowali mu z drogi. Hordo poprosił o wyjaśnienie, gdy znalezli się z dala od ulicy Kowali.
Conan spojrzał nań ze śmiercią w oczach, ale zwięzle opowiedział, jak poszedł na spotkanie z Tarasem, co
usłyszał i czego się domyślił.
 Jestem ju\ na to za stary  jęknął Hordo.  Nie dość, \e musimy strzec się Graecusa i innych, by nie
wpakowali nam no\a w plecy, to w dodatku, nie wiedząc, kto spośród wielmo\ów i kupców jest w to
wmieszany, nie mo\emy zaciągnąć się na słu\bę. Dokąd teraz pójdziemy, Cymmerianinie?
 Pozostało nam jedno miejsce  odrzekł ponuro Conan.  Do króla, Hordo. Do króla.
XII
Przera\ony człowiek wspinający się po szerokich marmurowych schodach świątyni Mitry upuścił klatkę z
gołębiami na widok wolnej kompanii ciągnącej wąską ulicą. Był tak zaskoczony widokiem konnych i
uzbrojonych ludzi w Dzielnicy Zwiątyń, \e obserwował ich z otwartymi ustami nawet nie zauwa\ając, \e klatka
otworzyła się i niedoszłe ofiary odleciały łopocząc białymi skrzydłami.
Siodło Horda zaskrzypiało, gdy mę\czyzna pochylił się do przodu i wyszeptał do Conana:
 To szaleństwo! Będziemy mieli szczęście, je\eli na szczycie wzgórza nie natkniemy się na bojowy szyk
Złotych Lampartów!
Conan w odpowiedzi potrząsnął głową. Wiedział dobrze, \e niezapowiedziany wjazd do królewskiego
pałacu z czterema dziesiątkami zbrojnych daleko odbiega od właściwego sposobu proszenia o przyjęcie do
królewskiej słu\by. Wiedział równie\, \e nie ma czasu na tradycyjne metody, takie jak łapówki, pozostawało
mu więc tylko to.
Prawdę mówiąc, niepokoiły go nie tyle Złote Lamparty, co młodzi rebelianci. Zdesperowani, wierzący, \e ich
zdradził albo \e ma zamiar to zrobić, mogli spróbować wszystkiego. A te kręte uliczki, które pięły się na
pałacowe wzgórze, były doskonałym miejscem na zasadzkę.
Ulice te były pozostałością dawnych czasów. Niegdyś, w mrocznej przeszłości to, co stało się pałacem
królewskim, było fortecą, wokół której powstała wieś, a ta przez wieki rozrosła się w Belverus. Mimo i\ forteca
przekształciła się w najpiękniejszy pałac Nemedii, a toporne wiejskie chaty zostały zastąpione przez świątynie
z alabastru, marmuru i polerowanego granitu, wąskie ulice pozostały.
Sam pałac zachował wiele cech fortecy, chocia\ jego mury były teraz wyło\one białym marmurem, a
wewnątrz wzniesiono wie\e z porfiru i bazaltu. Spuszczana krata w bramie wykuta była z \elaza pokrytego
złotem, zwodzony most wisiał nad suchą fosą o dnie naje\onym pikami. Rosnąca wokół fosy trawa, przycięta
krótko niczym w ogrodzie, oddzielała pałac od Dzielnicy Zwiątyń, która otaczała szczyt wzgórza.
Conan zatrzymał kompanię na skraju trawnika.
 Czekajcie tutaj  rozkazał.
 Z przyjemnością  burknął Hordo.
Conan samotnie pojechał do bramy. Jego, wielki czarny ogier tańczył i wysoko podnosił kopyta.
Zwodzonego mostu strzegli dwaj wartownicy z włóczniami i w złotych płaszczach. Z barbakanu wyszedł
mę\czyzna w grzebieniastym hełmie oficera. Wielki Cymmerianin ściągnął wodze.
 Czego tu szukasz?  zapytał ostro oficer. Podejrzliwie zmierzył wzrokiem resztę wolnej kompanii, ale
najemnicy stali daleko i nie byli liczni.
 Chciałbym zaciągnąć swoją kompanię do słu\by króla Gariana  rzekł Conan.  Wyuczyłem ludzi
sposobu walki nie znanego w Nemedii i zachodnim świecie.
Oficer uśmiechnął się drwiąco.
 Jeszcze nigdy nie słyszałem o wolnej kompanii, która nie znałaby jakiejś sekretnej sztuki walki. Na czym
polega twoja?
Strona 38
Jordan Robert - Conan obrońca
 Poka\ę ci. Lepiej obejrzeć ni\ słuchać.  Conan odetchnął z ulgą. Obawiał się, \e nie będą chcieli z nim
mówić.
 Dobrze  rzekł powoli oficer, raz jeszcze rzucając okiem na resztę kompanii.  Ty sam mo\esz wejść i
pokazać, co umiesz. Ale strze\ się, je\eli ten twój sekret zna ka\dy rekrut w Nemedii, a tak jest z większością
sztuczek najemników, zostaniesz wychłostany na oczach twoich zbirów.
Conan dotknął ostrogami boków wielkiego ogiera. Koń ruszył stępa. Wartownicy zni\yli włócznie, a oficer
przyglądał się czujnie. Cymmerianin pozwolił sobie na chłodny uśmiech.
 To nic znanego w Nemedii, chocia\ rekruci mogą się tego wyuczyć.
Oficer ściągnął wargi, słysząc jego ton.
 Myślę, \e inni te\ chcieliby to obejrzeć, barbarzyńco  obejrzał się i wydał rozkazy.
śołnierz w złocistym płaszczu, który wyszedł na rozkaz oficera, obrzucił Conana szacującym spojrzeniem i
pobiegł do pałacu. Gdy barbarzyńca przeje\d\ał przez bramę, z barbakanu wyszli inni \ołnierze.
Cymmerianin zastanowił się, czy idą zobaczyć jego popis, czy pilnować, by przypadkiem w pojedynkę nie
zdobył pałacu.
Brukowany zewnętrzny dziedziniec mierzył sobie w ka\dym kierunku cztery setki kroków, a otoczony był
przez arkady wysokie na trzy piętra. Za nimi, naprzeciw bramy, wznosiły się wie\e oraz właściwy pałac.
śołnierze, idący za Conanem, cofnęli się na widok oficerów. Było ich ze dwudziestu, a na czele szedł
mę\czyzna zbudowany równie potę\nie jak Cymmerianin. Oficer, który przyprowadził Conana, skłonił mu się
z szacunkiem.
 Bądz pozdrowiony, Vegentiusie. Mam nadzieje, \e ten barbarzyńca dostarczy ci godziwej rozrywki.
 Tak, Tegha  rzekł z roztargnieniem Vegentius, nie odrywając wzroku od Conana. Cymmerianin
spostrzegł, \e dowódca przygląda mu się niezwykle czujnie. Nagle wielki oficer zapytał:  Ja znam ciebie,
barbarzyńco, a czy ty znasz mnie?
Conan potrząsnął głową.
 Nie znam cię, panie.  Jednak\e, gdy się nad tym zastanowił, ten Vegentius istotnie wyglądał znajomo,
jak ktoś widziany przelotnie. Mniejsza o to, pomyślał barbarzyńca. Wspomnienie samo wróci, jeśli jest wa\ne.
Vegentius wyraznie się odprę\ył, słysząc słowa Cymmerianina. Uśmiechnął się dziarsko i dodał: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl