[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ciotka tłumaczyła się, że na podwórzu jest ogród i że bawiły się tam dotychczas tylko dzieci z
przyzwoitych rodzin. Wzywano na świadków Jana i Katarzynę. Ja, przerażona grozbą ponownego
zamknięcia w murach domu i kratach Saskiego Ogrodu, zalewałam się łzami. Sprawa Józi utonęła
jakoś w tym wszystkim i znikła bez śladu.
Pozostała tylko moja własna sprawa, której broniłam teraz rozpaczliwie.
W końcu stanęło na tym, że wolno mi będzie dalej chodzić na podwórze, pod warunkiem jednak, że
nie będę podawała ręki ani całowała się z żadnym dzieckiem, że nie wejdę do jego mieszkania i że
nie będę pożyczała dzieciom ani swoich zabawek, ani książek.
O Józi nie mówiło się już wcale.
Tak więc z całego mego pięknego programu pozostawało już tylko noszenie jej jedzenia, co
ułatwiała mi życzliwość Katarzyny.
Gdy jednak pewnego razu przechodziłam z garnuszkiem zupy i chlebem dla Józi przez podwórze,
ciotka jej zobaczywszy mnie przez okno, wybiegła do mnie jak furia.
To dla Józi nosisz te zlewki?! krzyczała już z daleka.
Tak... wybąkałam przerażona.
Co innego bowiem było siedzieć na koniu w damasceńskiej zbroi i spokojnie jak posąg", z ręką
wspartą na gardzie szpa-
150
dy, oczekiwać pojawienia się nieprzyjaciela, a co innego stać tak zupełnie bezbronnie z
garnuszkiem zupy w jednej, a kawałkiem chleba w drugiej ręce przed ogromną, rozczochraną babą,
podtykającą mi pod nos brudną pięść...
Zanim mogłam się zorientować co do jej zamiarów, wyrwała mi z rąk garnuszek, wylała zupę i
podeptała chleb.
Tak! krzyczała. A na drugi raz to ci wsadzę pysk do tych zlewków! Dobrodziejka się
znalazła! Jak jej u mnie krzywda, to ją zabieraj do siebie! A jak nie chcesz, to wara ci od mego
dziecka! Nie potrzebuję za... opiekunek!
Nie wiem, jak by się to wszystko dla mnie skończyło, gdyby nie to, że Katarzyna, która właśnie
wyszła trzepać jakiś dywanik na ganek, zobaczyła całą scenę i zbiegła po mnie na dół.
Oto jest wdzięczność ludzka! perorowała podając mi wodę, bo byłam blada jak płótno i
drżałam jak w febrze.
Nie mogłam wymówić słowa, dzwoniłam tylko zębami o brzeg szklanki.
Więc Katarzyna dodała jeszcze:
No teraz, żeby mnie Krysia nie wiem jak prosiła, to już niczego dla tej głupiej nie dam! A
jakbym widziała, że Krysia jej co nosi, to jak Boga kocham, że pójdę do cioci i powiem!
Tak więc i wykonanie owego trzeciego, najskromniejszego punktu programu zostało również
uniemożliwione.
Nie pozostawało mi nic innego, jak starać się nie patrzeć w tę stronę podwórza, gdzie rzucona w kąt
niby jeden z tych odpadków, które się tam walały, bawiła się swoimi skorupami od jajek i starymi
blaszankami Józia.
Z początku przychodziło mi to bardzo trudno.
Czułam niemal fizycznie ból jej obecności, wiedziałam o niej w każdej chwili.
Ale powoli oswajałam się z tym.
Drobna, skulona pod murem postać przestawała budzić zgrozę i wstyd.
Przyzwyczaiłam się do jej widoku.
151
Zaczynałam zapominać o niej.
Ale Adela po dawnemu przynosiła jej codziennie chleb, a pewnego dnia powiedziała tak jakoś
zupełnie spokojnie i zwyczajnie:
No, dzisiaj będę mogła zrobić z nią nareszcie porządek. Dziadek staje na świadka w sądzie, a
matka wychodzi na cały dzień na robotę. Przypilnuj mi dzieci, Krysiu.
Wzięła za rękę Józię i zabrała ją do siebie do domu.
Kiedy po dwóch godzinach ukazała się z nią znowu, Józi nie można było po prostu poznać: była
czysta i ubrana w czystą sukienkę Zosi, a jej gładko rozczesane i dziwnie błyszczące włosy
pachniały z daleka naftą.
Adela rozwiesiła na gałęzi jej wypraną koszulkę i sukienkę i posadziła ją w piasku obok Wicusia i
Zosi. A potem zwracając się do mnie powiedziała:
Teraz to już mi będzie łatwo utrzymać ją w porządku, ale żebyś wiedziała, co z niej zlazło!
Patrzyłam na nią zdumiona i oszołomiona. Wszystko było takie jakieś zwyczajne i proste, a
przecież...
Adela... wyjąkałam. Adela...
A co? zapytała Adela. A nie otrzymawszy odpowiedzi dodała: Na pierwszego chodzę
zwykle z Jaśkiem do Kropli Mleka", bo tam jest taka jedna pielęgniarka, bardzo dobra panienka.
Pewnie mi poradzi, czy nie dałoby się jej gdzie umieścić. W jakim zakładzie albo co.
Siedziałam w milczeniu. Tylko serce biło mi jak młotem. I to ogromne, niewypowiedziane
zdumienie, że to się tak stało, zwyczajnie i po prostu, bez przemówień, bez wzruszeń, bez łez, bez
niczego... że to się tak właśnie skończyło...
Ale nie skończyło się jeszcze.
Pozostawała przecież rozprawa z ciotką Józki, która musiała spostrzec zmianę i która... Podzieliłam
się moimi obawami z Adelą.
Adela uśmiechnęła się wzgardliwie.
152
A więc zwymyślała cię? powiedziała. No, nie bój się, już ja jej zamknę pysk!
Słowa Adeli wydały mi się mimo wszystko przechwałką. Czułam, że drżę ze strachu, ale
postanowiłam nie opuszczać jej w niebezpieczeństwie i wrócić z nią razem do domu. I tylko dzięki
temu byłam świadkiem owego cudownego zdarzenia i mogłam nie uronić z niego ani jednego
szczegółu.
Zaledwie zdążyłyśmy się pokazać na pierwszym podwórzu, gdy ciotka Józki wychyliła głowę przez
okno i grad obelg i wyzwisk posypał się na nasze głowy.
Wtedy jednak... Tak, wtedy nastąpiło to wspaniałe i niezapomniane!
Bez wątpienia nie da się zaprzeczyć, że to, czym jej odpowiedziała Adela, to były wyrazy".
Takie właśnie, jakich pod żadnym pozorem nie wolno było używać.
Nieprzyzwoite wyrazy powiedzmy krótko.
Ale tu, na tym podwórzu, to nie były już nieprzyzwoite wyrazy!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]