[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zgoda, podwajam ją.
- To zniewaga! - zawołał oburzony Kendric. Markiz
uśmiechnął się nieprzyjemnie.
- Jeżeli pana obraziłem, łatwo mogę zwrócić honor w
sposób uświęcony tradycją.
Domyślając się, co sugeruje, Zena krzyknęła z przerażenia
i nagle uświadomiła sobie, że ktoś jeszcze stoi obok niej. Nie
musiała spoglądać za siebie, by wiedzieć kto. Bez
zastanowienia odwróciła się, podeszła blisko hrabiego i
wyszeptała tak, by poza nim nikt jej nie usłyszał:
- Powstrzymaj go! Proszę, powstrzymaj! Kendric nie
może się z nim pojedynkować! Proszę, zrób coś!
W jej głosie rozbrzmiewała rozpacz. Przerażona zdała
sobie sprawę, że jeśli Kendric zostałby ranny, wyszłoby na
jaw, kim jest naprawdę. Aatwo też było domyślić się, że
wówczas markiz bez przeszkód mógłby mu ją odebrać. To
dlatego tak beztrosko, z uśmiechem na ustach zaproponował
Kendricowi pojedynek.
Jakby odgadując myśli Zeny, hrabia zbliżył się do
markiza, mówiąc:
- Muszę cię prosić, de Sade, byś przestał się naprzykrzać
tym młodym ludziom, którzy są moimi przyjaciółmi.
- Nie wtrącaj się! - markiz zwrócił swój gniew przeciw
hrabiemu. - Co to ma wspólnego z tobą?!
- Bardzo wiele - odparł hrabia. - Zamierzam bowiem
chronić mademoiselle Zenę przed mężczyznami takimi jak ty,
traktującymi ją jak przedmiot, którym można w tak nikczemny
sposób frymarczyć. Każdy przyzwoity mężczyzna byłby tym
oburzony!
Słowa te w ustach hrabiego zabrzmiały szczególnie
dobitnie. Markiz, niemal czerwony z wściekłości, odwarknął:
- Jak śmiesz mnie obrażać i wtykać nos w nie swoje
sprawy?
- Powiedziałem już, że ta sprawa dotyczy również mnie -
odrzekł spokojnie hrabia. - Jeżeli nadal chcesz się
pojedynkować, służę moją osobą. Zmierz się z kimś, kto
dorównuje ci doświadczeniem. Tak będzie uczciwie.
- Skoro tego właśnie sobie życzysz, z przyjemnością
spotkam się z wami obydwoma! - wykrzyknął markiz. - Potem
zaś już nikt i nic mi nie przeszkodzi i ta młoda dama zostanie
moją!
- Przenigdy! - krzyknął Kendric.
Zena czuła, że nie powinien się wcale odzywać. Z
przejęcia ścisnęła dłoń hrabiego, który pospieszył z pomocą.
- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli zabiorę Zenę do domu -
zwrócił się do Kendrica. - Nie ma powodu, by dłużej
przebywała w towarzystwie mężczyzny, który nie potrafi
zachowywać się jak dżentelmen.
- Dziękuję - odpowiedział Kendric.
- Nie ty będziesz o tym decydował! - wykrzyknął markiz
w twarz hrabiemu. - Mademoiselle Zena przyrzekła już oddać
się pod moją opiekę, dlatego to ja ją odwiozę!
Wyciągnął rękę w stronę Zeny, która cofnęła się i
przylgnęła do ramienia hrabiego.
- Chodzmy - powiedział spokojnie hrabia i wziąwszy
Zenę pod rękę, skierował się do wyjścia.
Markiz doskoczył do Zeny, chwycił ją za nadgarstek i
obejmując ramieniem w talii, pociągnął w bok.
- Dobrze wiesz, co dla ciebie najlepsze, moja śliczna! -
szepnął jej do ucha. - Powiedz tym żałosnym głupcom, że już
dokonałaś wyboru.
- N... nie! - wykrzyknęła Zena, usiłując uwolnić się z jego
rąk.
Bała się nie tylko o siebie, lecz przede wszystkim o
Kendrica. Zanim bowiem hrabia zdążył zareagować,
rozjuszony Kendric ruszył jej na pomoc krzycząc:
- Jak śmiesz jej dotykać?! Wiesz dobrze, że cię nie chce!
Jeżeli nie zostawisz jej w spokoju, wykopię cię na ulicę!
Markiz odwrócił się gwałtownie w jego stronę z uniesioną
ręką, jakby zamierzał go uderzyć. Zenie przemknęło przez
myśl, że teraz jej brat na pewno nie umknie pojedynku z
markizem, lecz w tej samej chwili wtrącił się hrabia.
- Zważaj łaskawie na swe zachowanie, de Sade! -
powiedział wymierzając markizowi policzek.
Markiz zbladł ze złości.
- Oczekuję cię o świcie w wiadomym miejscu! - wycedził
przez zęby. - A kiedy już się ciebie pozbędę, zamierzam się
wziąć za tego zarozumialca!
- Przyjmuję wyzwanie - odrzekł hrabia. - A co wydarzy
się potem, zobaczymy.
Markiz spojrzał mu w oczy z miną zwycięzcy.
- Zatem o piątej rano - powiedział i odszedł.
Zena jęknęła z przerażenia, lecz zanim zdążyła cokolwiek
powiedzieć, hrabia wziął ją pod rękę i ruszył w stronę holu.
- Proszę przynieść okrycie tej pani - zwrócił się do
służącego.
Mężczyzna zaczekał, aż Zena opisze mu swój szal, po
czym pobiegł na górę.
Nie wytrzymała i obejmując dłońmi ramię hrabiego,
spojrzała mu w twarz zrozpaczona.
- Wszystko w porządku - uspokoił ją. - Nie mów nic,
dopóki stąd nie wyjdziemy.
Służący wrócił z okryciem Zeny i wkrótce znalezli się w
powozie. Przysunęła się do hrabiego skrywając twarz na jego
ramieniu. Objął ją i przytulił.
- Co mogę powiedzieć...? Jak ci dziękować...? -
wyszeptała. - Kendric nie mógłby przyjąć tego wyzwania, a
nawet gdyby to uczynił... jestem przekonana, że markiz
pokonałby go.
- De Sade uchodzi za jednego z najlepszych strzelców -
przyznał hrabia.
- Och, nie! - wykrzyknęła. - W takim razie ty też nie
możesz się z nim zmierzyć!
- Muszę - odrzekł.
- Ale... on, on może cię zranić!
- Takie jest ryzyko każdego pojedynku. Nie obawiam się
jednak.
- Nie, oczywiście, że nie - przytaknęła. - Jednak nie
powinnam była wplątywać cię w to. Uczyniłam tak tylko
dlatego, że bardzo bałam się o Kendrica.
Pomyślała, iż łatwiej byłoby jej wytłumaczyć wszystko,
gdyby mogła wyjawić, że Kendric jest następcą tronu
Wiedensteinu.
- Jest za młody, żeby pojedynkować się z kimś takim jak
de Sade - zapewnił ją hrabia. - Poza tym markiz jest szybkim
strzelcem i dlatego zawsze zwycięża w pojedynkach.
- A ty? - zapytała szeptem.
- Ja mogę mieć tylko nadzieję, że będę szybszy od niego.
- Co mogę powiedzieć? Wiem, że uczyniłam zle... bardzo
zle, prosząc cię o interwencję... ale gdy się zjawiłeś... wydało
mi się, że sam Bóg zesłał cię nam na pomoc.
- Kto wie, może tak właśnie było - uśmiechnął się. -
Otrzymałem zaproszenie od La Paivy na dzisiejszy wieczór
tak jak wy i cokolwiek się wydarzy, cieszę się, że dzięki
niemu mogłem ci pomóc.
- Naprawdę? - zapytała.
- Być może jest to jeszcze jeden sposób, by udowodnić ci,
jak wiele dla mnie znaczysz.
- Jeśli... coś ci się stanie... nigdy sobie tego nie wybaczę.
- Nie myśl tak - upomniał ją. - Staraj się raczej wierzyć,
że dobro zwycięży zło, że ponieważ markiz obrażał i ranił
ludzi, ja zostanę zwycięzcą.
- Będę się o to modlić z całego serca - przyrzekła.
Przytulił ją mocniej i w milczeniu dojechali na St
Honore. Konsjerżka wręczyła hrabiemu klucz.
Odprowadził Zenę aż do schodów. Sądziła, że wejdzie z nią
na górę, lecz powiedział tylko:
- Idz spać, ukochana. Staraj się myśleć jedynie o
radosnych chwilach, które czekają nas jutro, gdy razem
będziemy zwiedzać Luwr.
Zena milczała.
- Wrócę teraz - mówił dalej - by dowiedzieć się, czy de
Villerny nie wplątał się w jeszcze większe kłopoty, poszukam
sobie sekundantów, a potem udam się do domu.
- Nie potrafię nawet wyrazić... jak... jesteś wspaniały -
szepnęła.
- Może uda ci się to jutro - uśmiechnął się.
Ujął dłonie Zeny i unosząc do swych ust, ucałował obie.
- Dobranoc, moja najdroższa miłości. Zpij spokojnie i
pamiętaj o mnie w swoich modlitwach.
W oczach Zeny zabłysły łzy, lecz zanim znalazła słowa,
by wyrazić swe uczucia, hrabia zniknął za drzwiami.
Wchodziła powoli po schodach, czując się tak, jakby w
najmniej oczekiwanej chwili runął jej wyśniony świat i
wszystkie marzenia leżały zdruzgotane u jej stóp.
Rozdział 5
Zena. zdjęła suknię i wieczorowe pantofle. Nie
przebierając się położyła się na łóżku przy otwartych drzwiach
w oczekiwaniu na powrót Kendrica. Nie mogła zrozumieć, jak
to się stało, że znalezli się z bratem w tak
nieprawdopodobnym położeniu. Wydawało jej się okrutne i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]