[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-Co za bzdury, chlopcze - pocieszala go, gladzac kojaco po mokrych od potu wlosach i
jednoczesnie podsuwajac do ust kubek soku ze slomka. - Bedzie widzial tylko, ile
przecierpiales, by go wyratowac. Poza tym, wszystko sie ladnie zagoi, bo Corey doskonale
pozszywala te skaleczenia.
Wzmianka o umiejetnosciach naczelnej medyczki niemal znow przyprawila P'tera o lzy.
Narobil tyle zamieszania...
-To prawda, ale dzieki tobie sa pelni energii, moj chlopcze, a poza tym nauczyles
wszystkich paru waznych rzeczy.
-Ja? - P'tero mimo wszystko zalowal, ze zdarzyla sie po temu okazja.
-Po pierwsze, smoki uwazaly, ze sa niezniszczalne... a to nieprawda. Zapewniam cie, ze
bardzo przyda im sie taka lekcja przed nadejsciem Opadu. Dzieki temu ochlonie kilka
goracych glow, pewnych, ze trzeba tylko ziac ogniem w odpowiednim kierunku. Po drugie,
dowiedzielismy sie, ze na Poludniowym Kontynencie pojawily sie pewne specyficzne
zagrozenia...
-Czy Weyr zbadal w koncu te pedraki? - spytal P'tero, nagle przypominajac sobie cel
ekspedycji.
Tisha wybuchnela smiechem i natychmiast ucichla, choc namiot P'tera stal w pewnej
odleglosci od innych.
-Ach, chlopcze, masz nie tylko dzielne serce, ale i glowe nie od parady. Tak, przeprowadzili
pomiary i to sprawniej, niz to do tej pory bywalo.
Pozniej P'tero dowiedzial sie, ze pedraki opanowaly pare kolejnych kilometrow na zachod i
na poludnie w strone Wielkiego Lancucha Barierowego, ale w niezbyt rownym tempie. Na
piaszczystych preriach na wschod od Ladowiska posunely sie ledwie o kilka metrow, ale
agronomowie specjalnie sie tym nie przejeli. Bardziej zalezalo im na ochronie zyznych lak i
lasow.
-Tak wiec wyprawa nie okazala sie strata czasu? - spytal P'tero, odprezajac sie pod
wplywem soku fellisowego.
Tisha znow poklepala go matczynym gestem, poprawila futra i upewnila sie, ze nic nie urazi
bolacych posladkow i nog.
-Alez skadze, kochanie. A teraz sprobuj zasnac...
Jakbym mial na to jakis wplyw, pomyslal P'tero, czujac ze fellis opanowuje jego zmysly i
przycmiewa wszelkie swiadome mysli, wraz z bolem.
Dopiero po trzech tygodniach rany P'tera zabliznily sie na tyle, by mogl wrocic do Weyru. W
polowym szpitalu znalazlo sie tymczasem wiecej osob, gdyz na kontynencie Poludniowym
oprocz duzych, glodnych i pilnie strzegacych granic swego rewiru kotow, istnialy takze inne
niebezpieczenstwa: upal, nieopatrzne przegrzanie na sloncu, a takze inne drobne
zagrozenia. Na przyklad Leopol wbil sobie w stope kolec, rana zaropiala i musial lezec w
szpitalu razem z P'terem, az wszystko sie wygoilo.
Tisha i jeszcze jedna kobieta z Weyru dostaly wysokiej goraczki, wiec Maranis musial znow
poslac do Fortu po medyka, ktory lepiej znal sie na takich chorobach. Tamta wyzdrowiala
po kilku dniach, ale Tisha ciezko przeszla infekcje; pocila sie, sporo stracila na wadze i tak
oslabla, ze Maranis zamartwial sie o nia po nocach. K'vin wyslal poslanca do Isty z prosba
o przyslanie statku, ktory zawiozlby gospodynie na Pomoc. Nie dalaby rady wspiac sie na
smoczy grzbiet. Jej choroba przygnebila wszystkich.
-Czlowiek nie zdaje sobie sprawy, ile ktos dla niego znaczy - powiedziala zaniepokojona
Zulaya, ktora przybyla, by sprawdzic, jak sie maja rekonwalescenci - dopoki nagle tego
kogos nie... nie zabraknie!
Ta uwaga do reszty zalamala P'tera. W dodatku nie bylo przy nim Tishy, ktora zartami i
serdecznoscia poprawiala mu samopoczucie. Byl za to M'leng, ktory wlasnie wszedl do
szalasu.
-Wstydz sie, ty egoisto! - powiedzial zielony jezdziec glosem pelnym napiecia i
powstrzymywanego gniewu.
-He?
-Choroba Tishy to nie twoja wina. Leopol nie zalozyl sandalow, kiedy mu kazano i za jego
skaleczenie takze nie nalezy winic ciebie. Nie mowiac o tym, ze wcale nie z twojej winy
wybralismy tamta skala sposrod wszystkich okolicznych wzniesien. Mielismy pecha, to
prawda, ale to wszystko. Nie zycze sobie, zeby Ormonth dalej psul humor Sithowi.
Rozumiesz?
P'tero wybuchnal placzem. Bylo tak, jak sie domyslal: M'leng przestal go kochac.
Nagle ramiona M'lenga zamknely go w delikatnym uscisku i przytulily do piersi. Poddal sie
pieszczotom i pocalunkom.
-Och, nie badz kompletnym idiota, ty kompletny idioto. Jakze moglbym cie nie kochac?
Pozniej P'tero dziwil sie, jak mogl zwatpic w M'lenga.
Gdy ozdrowiency wrocili do Weyru Telgar okazalo sie, ze Tisha znow niepodzielnie panuje
w Nizszej Jaskini. Choc suknie w dalszym ciagu luzno zwisaly z jej ramion, pieknie sie
opalila w czasie rejsu z ujscia Rubikonu. Wyraznie wrocily jej sily.
Kilku zielonych i blekitnych jezdzcow ze skrzydla P'tera i M'lenga odmalowalo ich Weyry i
wymienilo stare obicia, a wysiedziane poduszki zastapili nowymi, puchatymi.
-Tisha ostrzegala, ze teraz bedziesz musial dlugo siadac na miekkim - wyjasnil, smiejac sie
w kulak Z'gal. - Lady Salda oddala nam pierze z ptakow zarznietych na Koniec Obrotu.
Potem Tsen, partner Z'gala wyjal zza plecow jakis przedmiot. Zdziwiony P'tero przygladal
mu sie przez chwile. Wygladalo to jak plaska deska z dlugimi nogami.
-Ale do czego to sluzy?
Z'gal dostal ataku smiechu, co zdenerwowalo Tsena. Ten ostatni patrzyl spod
zmarszczonych brwi i uparcie podawal podarunek P'terowi.
-Do siedzenia, nie widzisz? Pasuje miedzy grzebienie na szyi smoka. Zrobilismy na miare.
Podziekowania P'tera za tak pozyteczny podarunek byly wylewne, choc nie byl zbyt
zadowolony. Jednak potrzebowal czegos takiego, nie tyle ze wzgledu na posladki, ile na
miesnie ud, ktore wymagaly wzmocnienia i masazu, by odzyskac dawna sprawnosc.
Naturalnie, M'leng z zapalem zajmowal sie masazami, ale P'tero mimo to zaczal sie
zamartwiac, ze nie bedzie gotow do walki, gdy zaczna sie Opady. M'leng odniosl obrazenia
w lepszych miejscach. Nie straci nawet jednego bojowego lotu.
Wkrotce siedzieli nad winem, ciasteczkami i tacka serow na zaimprowizowanym,
kameralnym przyjeciu w odnowionym weyrze. Ukoronowaniem powrotu do domu byl
prezent od M'lenga: plaska, owinieta w papier paczka.
Oczy partnera blyszczaly z niecierpliwosci, gdy P'tero rozwiazywal sznurek, nie majac
pojecia, co tez moze znajdowac sie w srodku.
-Wiesz, Iantine juz wrocil - powiedzial M'leng, niemal bez tchu wpatrujac sie w kazdy ruch
dloni P'tera.
Pozostali jezdzcy byli rownie zemocjonowani i P'tero poczul uklucie irytacji na mysl, ze
wszyscy wiedza, co to jest i z niecierpliwoscia czekaja na jego reakcje.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]