[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niebezpieczeństwa, z potwornego zagrożenia, jakie niósł ów demoniczny poświst. Czuł, że
niesamowite tony jak niewidoczne palce szarpią sploty jego mózgu, wypełniając go uczuciem obcym
i szaleńczym. Potwornym, rozdzierającym, zda się, duszę wysiłkiem, złamał zaklęcie i nieswoim
głosem wyskrzeczał ostrzeżenie.
I wtedy zmieniła się muzyka, stając się nieznośnym, przeszywającym gwizdem, który ciął bębenki
jak nóż. Xatmec jęknął w nagłej męce i zniknęła z jego oblicza resztka normalności, jak płomień
świecy zdmuchnięty porywem wiatru. W swym szaleństwie rozczepił łańcuchy, otworzył wrota i z
uniesionym mieczem runął do sali, nim jego kompan mógł go powstrzymać. Poraził go natychmiast
tuzin kling, a nad jego zmasakrowanym ciałem przetoczyła się nawałnica Xotalanków, którzy wpadli
do wartowni z krwiożerczym, zawodzącym rykiem, co tysiącznym echem napełnił izby Tecuhltli.
Z duszą rozdygotaną i oszołomioną skoczył pozostały przy życiu strażnik, by przyjąć ich
nastawioną włócznią. Przerażenie potęgą magii, której przed chwilą był doświadczył, prysło, gdy
pojął w oszołomieniu, że oto wrogowie są w Tecuhltli. Ostrze jego włóczni zatonęło w
ciemnoskórym brzuchu i nic już więcej nie widział, albowiem świszczący miecz zatoczył w
powietrzu łuk i rozpłatał mu czaszkę. Dzikoocy woje wciąż napływali do wartowni.
Wrzaski i szczęk stali obudziły Conana. Zerwał się z łoża zupełnie rozbudzony, ze swym
olbrzymim mieczem w dłoni i w mgnieniu oka dopadł drzwi, otwierając je na oścież. Wyjrzał na
korytarz akurat w chwili, gdy z obłędem w oku przebiegał obok Techotl.
- Xotalankowie! - ryczał nieludzkim głosem. - Są w środku!
Conan ruszył korytarzem i zaraz spotkał Valerię, która wyskoczyła ze swej komnaty.
- Co się dzieje, u diabła? - zawołała.
- Techotl gada, że wdarli się Xotalankowie - odrzekł pospiesznie. - I na to mi wygląda!
We troje wpadli do izby tronowej, gdzie widok ujrzeli, który trudno byłoby wyśnić w
najobłędniejszym krwawym koszmarze. Dwudziestu ludzi, mężów i niewiast, z rozwianym czarnym
włosem i połyskującymi na piersiach wizerunkami białych czaszek, zwarło się w boju z ludem
Tecuhltli. Kobiety obydwu klanów równie szaleńczo walczyły jak mężczyzni, i posadzka komnaty
usiana już była martwymi ciałami.
Olmec, nagi poza przepaską na biodrach, toczył bój przy swym tronie, a gdy wkraczali
awanturnicy, nadbiegła ze swej komnaty Tascela, dzierżąc w dłoni miecz.
Xatmec i jego kompan nie żyli, nie było tedy nikogo, kto mógłby rzec Tecuhltlom, jaką drogą
wdarli się do twierdzy wrogowie. I nie było nikogo, kto mógłby powiedzieć, co ich skłoniło do tej
szaleńczej akcji.
Ale straty Xotalanków były większe, położenie zaś bardziej desperackie, niż mogliby Tecuhltle
przypuszczać. Okaleczenie pokrytego łuskami sprzymierzeńca, unicestwienie Płonącego Czerepu i
nowina, wydyszana przez umierającego wojownika, że para tajemniczych białoskórych zabijaków
wzmocniła siły nieprzyjaciół, przywiodły ich na grań rozpaczy i obudziły dziką determinację, by
zginąć, śmierć zadając swym odwiecznym wrogom.
Tecuhltle, otrząsając się z pierwszego, wywołanego zaskoczeniem szoku, co zepchnął ich do
komnaty tronowej i kilka kosztował żywotów, walczyli z równą furią, a strażnicy z niższych pięter
pędzili jak szaleni, by rzucić się w wir potyczki. Bój to był na śmierć i życie, bój wściekłych
wilków, ślepy, bezlitosny, do ostatniego tchnienia. Jak fala przetaczał się od drzwi do tronu, w
błyskach siekących ciała mieczów, w fontannach krwi, w tupocie nóg po purpurowej posadzce, na
której wykwitało coraz więcej jasnoczerwonych plam. Trzaskały stoliki i karła z kości słoniowej,
padały na ziemię aksamitne draperie, by tam nasiąkać szkarłatem. Krwawa to była kulminacja
krwawego półwiecza i wszyscy prawdę ową pojmowali.
Ale koniec mógł być tylko jeden. Tecuhltle, dwakroć niemal liczniejsi, ukrzepili się znacznie,
widząc, że włączają się do boju ich jasnoskórzy sprzymierzeńcy.
A ci uczynili to na kształt huraganu niweczącego młody las. Trzech pospołu najtęższych Tlazitlan
ustępowało Conanowi siłą i żaden nie mógł się z nim równać szybkością. W owej wirującej,
rozkołysanej gęstwie ludzkiej poruszał się niczym błyskawica i siał spustoszenie jak szary wilk [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl