[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niósł też ze sobą żadnego narzędzia.
Płynąc z prądem, szybko pokonał trasę. Kiedy dotarł na
Smuttynose, okrążyÅ‚ wyspÄ™, by siÄ™ przekonać, czy przypad­
kiem Clara Bella nie wróciÅ‚a. Zyskawszy pewność, że na wy­
spie nie ma mężczyzn, skierował się ku jaskini Haleya. Było
koło jedenastej wieczorem. Poczekał, aż światła w domach na
Appledore i Star zgasnÄ….
Kiedy na wyspach zapanowała ciemność, Wagner poszedł
do frontowych drzwi chaty, gdzie stała oparta o kamienne
stopnie siekiera. Wszedł do kuchni i zablokował drzwi do
sypialni.
Pies Ringe zaczął szczekać.
88
RS
Louis odwrócił się gwałtownie. W ciemności z posłania
podniosła się kobieta i zawołała:  Janie, czy to ty?".
Zabieram Billie na dół, by przygotować ją do snu. Aódz
wciąż jest dla niej nowością, zwłaszcza skomplikowany proces
spuszczania wody w toalecie. Billie czyÅ›ci zÄ™by i wkÅ‚ada pi­
żamkę. Kładę ją na koi i siadam obok niej. Poprosiła mnie
o bajkę, więc czytam historyjkę o matce i córce zbierających
jagody. Billie leży i sÅ‚ucha z wielkÄ… uwagÄ…. W objÄ™ciach trzy­
ma wytartego pluszowego spaniela, którego ma od urodzenia.
 A teraz nasza wyliczanka  mówiÄ™, odÅ‚ożywszy książ­
kÄ™.
Billie uczyÅ‚a siÄ™ mówić, jak wiÄ™kszość dzieci zresztÄ…, po­
wtarzajÄ…c moje sÅ‚owa. Tak siÄ™ zÅ‚ożyÅ‚o, że ten szczególny ze­
staw powtórzeń, ta litania wieczorna, została z nami do teraz.
 Zliczna dziewczynka  zaczynam.
 Zliczna mamusia.
 Zpij dobrze.
 Zpij dobrze.
 Do zobaczenia rano.
 Do zobaczenia rano.
 Nie daj się pogryzć pchłom.
 Nie daj się pogryzć pchłom.
 Słodkich snów.
 Słodkich snów.
 Kocham ciÄ™.
 Kocham ciÄ™.
 Dobranoc.
 Dobranoc.
Całuję ją w policzek. Unosi ręce, wypuszczając pieska,
i mocno mnie obejmuje.
 Kocham ciÄ™, mamusiu.
Tej nocy Thomas i ja leżymy na wilgotnym materacu, któ­
ry służy nam za łóżko, twarzami do siebie, oddaleni o kilka
centymetrów. Jest wystarczająco jasno, bym mogła widzieć
89
RS
jego twarz. Włosy spadły mu na czoło, oczy wydają się bez
wyrazu, niczym ciemne kałuże. Mam na sobie koszulę nocną,
białą z różowymi lamówkami. Thomas wciąż ubrany jest
w niebieską koszulę w cienkie żółte paski i spodenki.
Wyciąga rękę i palcem obrysowuje kontur moich ust.
Muska grzbietem dłoni moje ramię. Przysuwam się lekko do
niego. Obejmuje mnie w pasie.
Mamy już ustalony sposób uprawiania miÅ‚oÅ›ci, nasz wÅ‚as­
ny jÄ™zyk; ten ruch, pózniej tamten, sygnaÅ‚y, od dawna wy­
praktykowane, które przy następnym razie tylko nieznacznie
różnią się od poprzednich. Jego dłoń zsuwa się na moje udo,
moja dłoń sięga pomiędzy jego nogi. Tej nocy Thomas kładzie
siÄ™ na mnie, twarz mam wtulonÄ… w jego piersi.
NieruchomiejÄ™.
Jest w materiale słaby, acz wyczuwalny, obcy zapach. Nie
jest to zapach morskiego powietrza ani homara, ani spocone­
go dziecka.
Wystarczy sekunda, by ludzie, którzy kochali się tysiąc,
dwa tysiące razy, przekazali sobie wiadomość.
Thomas zsuwa się ze mnie i kładzie na plecach, z oczyma
utkwionymi w ścianę.
Wolno nabieram powietrza w płuca i wypuszczam.
W koÅ„cu uÅ›wiadamiam sobie drobne skurcze w ciele Tho­
masa  ramieniu, kolanie  świadczące o tym, że zasnął.
Aby zrobić zdjÄ™cie krajobrazu w nocy, potrzebny jest sta­
tyw i mocne światło księżyca. Po północy, kiedy wszyscy na
Å‚odzi już Å›piÄ…, pÅ‚ynÄ™ zodiakiem na Smuttynose. Używam wio­
sła, ponieważ nie chcę zbudzić Thomasa czy Richa warkotem
silnika. W oddali rysuje się wyspa oblaną księżycową poświatą,
odbijająca się stożkowato na tafli wody. Wyciągam zodiaka
na plażę w miejscu, gdzie Louis Wagner zostawił swoją
łódz, i jego śladem podążam w kierunku domu. Patrzę na
port i próbuję wyobrazić sobie życie na wyspie nocą, w ciszy,
w nieustannie wiejÄ…cym wietrze. BiorÄ™ dwie rolki filmu Velvia
220 i robię siedemdziesiąt dwa ujęcia Smuttynose w mroku.
90
RS
21 września 1899
Tego poranka rozmyÅ›lam o sposobach opowiadania i praw­
dzie, i o tym, jak to siÄ™ dzieje, że z najwiÄ™kszym zaufaniem przyj­
mujemy słowa tych, którzy opowieści nam przekazują.
Niedługo po śmierci naszej matki i moim powrocie do zdrowia
Karen stała się, jak już wspominałam, panią domu, a ja i Evan
zaczęliśmy pracować. Mnie wysłano do sąsiedniego gospodarstwa,
Evana na morze. Nie było to niczym dziwnym w tamtym regionie
i w tamtym czasie.
Nasz ojciec, przygarbiony pod ciężarem lat i wciąż niewyga­
sÅ‚ej żaÅ‚oby, rzadziej wypÅ‚ywaÅ‚ w morze i nie podejmowaÅ‚ dÅ‚u­
gich wypraw, jak czynił w przeszłości. Przez to nie miał zapasu
ryb do suszenia czy na sprzedaż. W owym czasie z powodu
ekonomicznych problemów regionu i całego kraju wszyscy wokół
nas żyli w złych warunkach, niektórzy w o wiele gorszych niż my;
były rodziny, w których ojciec utonął, a na matkę i najstarszego
syna spadł obowiązek wykarmienia gromadki młodszych dzieci.
W rezultacie panowała bieda i wielu ludzi nie miało dachu nad
głową. Jednak pamiętam tylko kilka okresów, gdy w naszej
spiżarni brakowało jedzenia, chociaż była jedna, może dwie
zimy, kiedy musiaÅ‚am obejść siÄ™ jednÄ… sukniÄ… i jednÄ… parÄ… poÅ„­
czoch.
91
RS
Decyzja, by wysłać syna do pracy, przyszła ojcu łatwo, jak
sÄ…dzÄ™, Evan bowiem byÅ‚ wysokim i silnym szesnastoletnim chÅ‚op­
cem, a w okolicach Laurvig wielu młodzieńców w tym wieku już
pracowaÅ‚o. Uznano, że Evan wiÄ™cej zarobi, wynajmujÄ…c siÄ™ u in­
nego rybaka, niż gdyby sprzedawał dorsze i śledzie złowione
z ojcem, ponieważ jednak w zatoce Laurvig mało było wówczas
pracy, musiał udać się do Tonsberg oddalonego o dwadzieścia
kilometrów na północ od naszego miasteczka. Tam powiedziano
mu o czÅ‚owieku nazwiskiem Jan Hontvedt, który szukaÅ‚ towa­
rzysza i mieszkał w domu razem z sześcioma innymi rybakami,
w tym ze swym bratem Mateuszem. Od tamtego dnia, czyli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl